Artykuły

Spotkajmy się na dnie

Bohaterowie nieustannie zastanawiają się, czy w ich pozbawionym celu i bodźców życiu jest miejsce na wielkie sprawy ducha - o spektaklu "Na dnie" w reż. Oskarasa Koršunovasa prezentowanym na XXI Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Był kiedyś wielki świat. Człowiek mógł się swobodnie przemieszczać, odwiedzając najodleglejsze zakątki ziemi. Poszerzał horyzonty, zdobywał doświadczenia, wspomnienia i wiedzę. Niczym romantyczni wędrowcy, odbywał tym samym podróż w głąb siebie. Bohaterowie "Na dnie" w reżyserii Oskarasa Koršunovasa mają już to wszystko za sobą. Świat przestał ich interesować dawno temu, wszelkie ślady podróży w postaci starej mapy i slajdów do wyświetlania na ścianie kurzą się i, kompletnie bezużyteczne, zajmują tylko miejsce. Nie są już nikomu do niczego potrzebne, bowiem życie skupiło się w innym miejscu: jest tylko tu i teraz.

Tytułowe dno Koršunovas umieszcza w starym magazynie. Pod ścianą znajduje się niezliczona ilość szarych pustych skrzynek po butelkach, z drugiej strony - kilka drewnianych pojemników do przewożenia towarów. Halogenowe światło podkreśla surowość i obcość tej przestrzeni. Niewątpliwie nie jest to miejsce, w którym można żyć jak w domu. Centralny punkt sceny zajmuje jednak długi stół przykryty białym obrusem. Stoją na nim szklanki, butelki z wodą lub wódką, zakąski. Wokół siedzą niedbale ubrani ludzie z minami wyrażającymi brak zainteresowania czymkolwiek. Przypominają znudzonych gości weselnych, którzy czekają na młodą parę. Najchętniej już dawno by sobie stąd poszli, ale nie mają dokąd. Aby jakoś znieść ten przedłużający się czas, próbują rozmawiać. Dialog rwie się, bo nikomu tak naprawdę na nim nie zależy. Każda z postaci chce jedynie mówić o sobie, nie próbuje nawet słuchać innych. Te opowieści są często zmyślone, bowiem nikt nie ma niczego naprawdę interesującego do przekazania. Wszyscy kłamią, pozostają w kręgu pozorów i wyobrażeń, nie dostrzegają przy tym prawdy o sobie i swoim beznadziejnym położeniu. Stwarzanie iluzji własnego życia jest dla nich jedynym sposobem na przetrwanie.

Koršunovas po raz pierwszy zdecydował się na tak intymne zbudowanie relacji pomiędzy aktorami a widzami. Publiczność nie tylko siedzi bardzo blisko sceny, ale również jest przez większą część spektaklu dobrze oświetlona. Aktorzy rozmawiają z nią, zapraszają do interakcji: częstują drinkami, tańczą i śpiewają dla niej, wznoszą razem toasty, zaznajamiają się. Jednocześnie pozostają w swoich rolach na wpół prywatni: mówią nie tylko w imieniu swoich postaci, ale również własnym. Ten nietypowy dla Koršunovasa zabieg przecięcia prywatnej osobowości poszczególnych aktorów z konstrukcją postaci (wcześniej reżyser zastosował go jedynie w "Hamlecie") wytwarza energię właściwą wspólnocie bliskich sobie ludzi. Powstająca w ten sposób atmosfera niezwykłej bliskości automatycznie wciąga nas w teatralną rzeczywistość. Trudno oprzeć się wrażeniu, że siedzimy przy stole niczym podczas Ostatniej Wieczerzy i razem czekamy na nadejście Zbawiciela.

Żaden Bóg jednak nie przychodzi. W pierwszej części spektaklu kilkakrotnie powraca wątek odejścia Starca, który zostawił po sobie kilka moralnych przykazań. Koršunovas usunął tę postać ze swojego spektaklu, nadając jej tym samym wymiar metafizyczny. Ze zwykłego włóczęgi przerodziła się w tajemniczego Godota, o którym wciąż się pamięta i na którego się powołuje. Różnica polega jednak na tym, że w przeciwieństwie do Didi i Gogo, bohaterowie "Na dnie" nie mają już złudzeń co do jego przyjścia.

Tym bardziej rozpaczliwe staje się pytanie o człowieczeństwo. Bohaterowie wciąż wierzą w jego istnienie, ale trudność sprawia im jego precyzyjne zdefiniowanie. Nieustannie zastanawiają się, czy w ich pozbawionym celu i bodźców życiu jest miejsce na wielkie sprawy ducha. Kluczem do znalezienia odpowiedzi ma być Shakespeare. Spektakl kończy scena, w której duch aktora wspina się na piramidę ze skrzynek i recytuje fragmenty najsłynniejszych monologów "Hamleta", których jeszcze za życia nie mógł sobie przypomnieć. Jednak kluczowe "Być albo nie być" wciąż pozostaje nierozstrzygnięte. Choć bezcelową wegetację trudno nazwać życiem w pełnym, humanistycznym znaczeniu, nie można przecież jej całkowicie zdewaluować. Zawsze pozostaje bowiem jakaś nadzieja i pragnienie świata, choćby nawet widzianego niejasno z samego dna platońskiej jaskini.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji