Dwaj panowie W.
Sztuki o postaciach sławnych, znanych i w dodatku o-wianych atmosferą ekscentryczności i skandalizowania zawsze mogą liczyć na publiczność. Wiedzą o tym dobrze rzemieślnicy teatralni. Fachowcy od efektów i point, czego dowodem chociażby "Amadeusz". Jerzy Jarocki do tej pory dał się poznać jedynie jako wybitny reżyser. Co najwyżej montażysta scen z różnych utworów, ale nie dramaturg. Na jego debiut patrzy się z tym większą uwagą. Napisał sztukę o Stanisławie Witkiewiczu - ojcu i jego synu Witkacym, opartą na listach i dokumentach z epoki. Początkowo Jarocki swój utwór zamierzał wyreżyserować sam. Po iluś miesiącach prób zrezygnował. Reżyseria "Stasia" spadła na Gustawa Holoubka. Trudno prorokować, jakim byłby "Staś" firmowany przez Jarockiego: myślę, że nie stałby się sensacją. Jest to bowiem zbiór epizodów ilustrujących losy obu panów W., lecz z tych epizodów nie wynika nic więcej. Owszem, jesteśmy pod wrażeniem urody literackiej listów Ojca. Zgadzamy się, że poziom inteligenckich rozmów był wówczas o niebo wyższy niż dziś, a młodym artystom też żyło się niezbyt lekko. I to właściwie już wszystko. Zabrakło w tekście klucza psychologicznego do obu postaci. Przede wszystkim zabrakło jednak teatralności, nerwu dramatycznego, rozmachu i szaleństwa. O takich przedstawieniach pisze się, że są "kulturalne". W tym pojęciu mieści się ogrom nudy, której nie mogą przeciwdziałać aktorzy. Oczywiście, Gustaw Holoubek świetnie prowadzi dialog, w scenach początkowych gra w stylu znakomitej poetyckiej groteski. Później coraz widoczniej brakuje mu wsparcia w egzemplarzu. Podobnie Krzysztof Gosztyła. Potwierdza opinię, że jest jednym z najbardziej liczących się aktorów młodszego pokolenia, że sporo wie, masę umie. Ale jak zagrać twór z epistolograficznej papki? Z postaci kobiecych najwięcej ucierpiała Halina Łabonarska (Helena). Kiedy ma się jej talent i temperament, czy może wystarczyć epizod? Scenografia Krystyny Zachwatowicz pomogła spektaklowi wyłącznie brzmieniem nazwiska.