Artykuły

Nie rezygnuję z prawdy i piękna

- Nie jestem wielbicielem tego, co się obecnie dzieje w teatrze. Od dłuższego czasu nie uczestniczę w pracach teatralnych, nieczęsto jestem również widzem - mówi aktor JERZY ZELNIK.

Z Jerzym Zelnikiem, aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym, rozmawia Bogusław Rąpała.

Rzadko ostatnio można Pana spotkać na deskach teatralnych. Dlaczego?

- Nie jestem wielbicielem tego, co się obecnie dzieje w teatrze. Od dłuższego czasu nie uczestniczę w pracach teatralnych, nieczęsto jestem również widzem. Jestem teraz raczej poza środowiskiem. Grałem w teatrze przez ponad czterdzieści lat, teraz odczuwam coś w rodzaju zmęczenia materiału. Doszedłem też do wniosku, że w teatrze dzieje się zbyt mało ważnych rzeczy, żeby brać w tym dalej udział.

Ma Pan na myśli zbyt słaby repertuar?

- Bardzo często jest to naginanie klasyki, dobrej literatury, do jakichś emocjonalnych czy erotycznych niespełnień reżyserów albo ich kompleksów. Ta dobra literatura jest zaniżana do poziomu realizatorów. Nie chce mi się brać udziału w jej tandetnych przeróbkach. Jeśli zaś chodzi o współczesną literaturę teatralną, to jaki koń jest, każdy widzi. W zasadzie bazuje ona na fantazjach erotycznych lub pastwi się nad ludzkością, prezentując głównie negatywne postawy, bez pokazywania kontrapunktu w postaci czegoś pozytywnego, jasnego, dającego nadzieję czy budzącego jakieś lepsze uczucia u odbiorcy.

To czym się Pan teraz zajmuje?

- Głównie domem, rodziną. Rzecz jasna, nie zrywam z zawodem: od czasu do czasu jakiś film, nagrywam też liczne audiobooki, np. Wojciecha Sumlińskiego "Z mocy bezprawia´´ czy Andreasa Englischa "Uzdrowiciel´´. I przede wszystkim to, co uprawiam już od lat ponad czterdziestu: uczestniczę w koncertach związanych z wybitną muzyką i poezją, królową literatury. Jest to przekaz słowa na najwyższym poziomie, który dotyczy zarówno spraw eschatologicznych, jak i filozoficznych, dotyczących człowieka i jego kondycji. To mi najbardziej odpowiada, jest od lat najbliższe. Staram się także nie rezygnować z formy, aby być wiernym temu norwidowemu przykazaniu o prawdzie w pięknie i przekazywać słowo w sposób możliwie osobisty i głęboko przeżyty. Dlatego bardzo długo i pilnie się przygotowuję do swoich występów, które są często występami jednorazowymi. To jednak nie zwalnia mnie z walki o jakość.

Co się stało z tą jakością w teatrze?

- Bardzo często w teatrze zawierane są zbyt daleko idące kompromisy. Spotyka się grupa ludzi, którzy chcą za wszelką cenę podobać się publiczności, którzy bazują na błahej literaturze niemającej żadnego ciężaru gatunkowego. To mi nie wystarcza i nie chcę w tym brać udziału. Małe formy, czyli występy jedno- lub dwuosobowe, dają mi natomiast szansę pełnej kontroli, a więc wyboru literatury, którą - według mnie - warto się dzielić z innymi, oraz możliwość dążenia do formy, która wydaje się najlepsza dla tej literatury. Stawiam sobie najwyższe wymagania. Staram się, żeby publiczność zyskała coś takiego, co będzie dla niej nowe, co będzie jakimś rodzajem objawienia w dziedzinie treści lub formy. Chcę, by to publiczność wspinała się na palce do tej literatury, a nie żebym ja kłaniał się w pas tandetnym gustom.

A nie obawia się Pan, że z tego powodu przyjdzie mniej osób?

- Najczęściej było tak, że tzw. wyższa sztuka wynikała z głębokiej potrzeby artysty, powstawała w zgodzie z jego sumieniem. Artysta nie tworzy sztuki po to, żeby za wszelką cenę podobać się publiczności. Niestety, w tej chwili bożkiem jest oglądalność. Nieważne, żeby trafić do ludzi z jakimś gustem, wrażliwością - ważne, żeby było ich dużo. A jak jest ich dużo, o! - to sztuka jest coś warta. Jakość ustępuje przed ilością, szczególnie w telewizji.

W ten sposób wypaczane są gusta młodego pokolenia widzów i koło się zamyka.

- Wiadomo, że jeżeli na scenie wystawiana jest tandeta i wszyscy biją brawo, to młodzież, jeśli jest nieświadoma i dopiero się kształci, również bije brawo. Być może właśnie w ten sposób kształtują się złe gusta. Ale przecież teatr to nie jedyny sposób na kształcenie młodzieży. Nic nie zastąpi dobrej książki, która - według mnie - jest podstawowym źródłem przeżycia estetycznego czy filozoficznego.

Kiedy ostatnio zdarzyło się Panu widzieć dobrą sztukę teatralną?

- Nie tak dawno oglądałem "Skarpetki opus 124" w Teatrze Telewizji w reżyserii Macieja Englerta z Wojciechem Pszoniakiem i Piotrem Fronczewskim. Było to zagrane znakomicie i z ogromnym poczuciem humoru. Właśnie ta inscenizacja jest dobrym punktem odniesienia do tego, co jest jeszcze pozytywnego w sztuce. Jeszcze Polska teatralna nie zginęła, póki są takie wydarzenia jak to.

Niedawno podpisał się Pan pod listem otwartym przedstawicieli środowisk artystycznych i naukowych w obronie Telewizji Trwam. Został on opublikowany tuż po tym, jak reprezentanci tzw. Salonu wsparli KRRiT i rząd w dyskryminacyjnych praktykach wobec katolickiej telewizji.

- Wydaje mi się, że ci ludzie, choć mają usta pełne słów o tolerancji i demokracji, reagują ze słabo skrywaną wrogością wobec nie ich punktu widzenia. Lękają się, zatroskani o własne status quo. Lękają się Telewizji Trwam. To nasze prawo, w demokracji nie może być monopolu na informację, monopolu spojrzenia na politykę, sprawy religijne czy społeczne. Telewizja Trwam ma do zaproponowania coś innego niż inne media, jak chociażby pielgrzymki papieskie, których nie można obejrzeć nigdzie indziej, katechezy czy Msze św. z udziałem wspaniałych duszpasterzy. To się katolickiemu w większości społeczeństwu po prostu należy.

Marsze to dobry sposób na wywalczenie tego prawa?

- Jak powiedział szef "Solidarności" Piotr Duda, jeżeli nie ma możliwości wynegocjowania czegoś w tak zwanym demokratycznym kraju, to trzeba szukać jakiejś innej formy zamanifestowania swoich poglądów i potrzeb. W każdej demokracji wyjście na ulicę jest ostatecznością, ale w tym przypadku nie ma innej możliwości. Na dodatek cały czas mamy do czynienia z przekłamaniami - za przykład może posłużyć kwietniowy Marsz w obronie Telewizji Trwam w Warszawie, w którym wzięło udział nie dwadzieścia tysięcy, jak to podawała większość mediów, ale blisko sto dwadzieścia tysięcy manifestujących. Tak więc na każdym kroku widać zniekształcanie rzeczywistości służące obronie własnego punktu widzenia. Ci, którzy występują wobronie Telewizji Trwam i Radia Maryja, chcą mieć dostęp do pełnej prawdy. Są to media opozycyjne z konieczności, ponieważ gadające głowy w innych stacjach telewizyjnych i radiowych bardzo często zbyt powierzchownie podchodzą do różnych polemicznych spraw. W Radiu Maryja i Telewizji Trwam jest czas na głęboką i wszechstronną analizę problemu, której dokonują politycy opozycyjni zakrzykiwani i "zatupywani" w innych mediach.

Radio Maryja wypełnia też pewną lukę w zapotrzebowaniu na kulturę wysoką w mediach. Czy według Pana, robi to skutecznie?

- Od dwóch lat dopiero słucham regularnie Radia Maryja. Jest mi teraz niezbędne. Modlę się, uczę się, polemizuję w myślach z niektórymi wypowiedziami. Czuję pewien niedosyt w dziedzinie literatury filozoficzno-religijnej. Przydałoby się może takie okienko pośród innych propozycji.

W środowisku artystycznym jest dzisiaj wolność słowa?

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ ostatnio nie konfrontowałem się z żadną taką sytuacją, gdy na przykład jako reżyser chciałem wystawić jakąś sztukę, ale miałem z tym problem, ponieważ jej autor jest "na indeksie". A prawdopodobnie do takich należą dziś np. Waldemar Łysiak czy Jarosław Marek Rymkiewicz. Dostęp tych autorów do mediów faworyzowanych przez rządzących jest albo utrudniony, albo wręcz niemożliwy. Istnieje jakaś cicha cenzura, tzn. ludzie o poglądach niezgodnych z poglądami "redaktora naczelnego" nie są mile widziani, są zwalniani z pracy. To przypomina dawne, PRL-owskie czasy, jakieś zachłyśnięcie się władzą i nacisk, żeby życie opisywać na kolorowo, a kłopoty rządu tłumaczyć kryzysem lub błędami poprzedników.

W kulturze też nie można więcej i lepiej, bo jest kryzys?

- Żyjemy w czasach, w których sztuka jest na samym końcu, jeśli chodzi o zainteresowanie ze strony rządzących. O przedstawicielach sztuki przypominają oni sobie co cztery lata, przed wyborami, aby móc podeprzeć się ich twarzami. Natomiast na co dzień jest z tym bieda. Przecież sztuka wysoka na ogół nie obroni się bez sponsora narodowego. Sztuka to jedna z najważniejszych wizytówek, jakie ma naród. Oczywiście bardzo ważne jest również to, czy obywatelom wiedzie się dobrze w sensie ekonomicznym. Ale przecież nie ilość wyprodukowanych lodówek czy traktorów decyduje o jego tożsamości, ale osiągnięcia artystyczne i naukowe. Są to wartości, które przetrwają wieki, decydujące o tym, że jeden naród jest na ustach innych. Oczywiście bywało i tak, że samotny artysta, który nie dojadał, tworzył arcydzieło. Ale żeby wystawić operę czy zrobić film, trzeba się uciec do wsparcia przez narodowego czy samorządowego sponsora. Naprawdę, nie samym Euro 2012 żyje Naród.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji