Ojczyzna synczyzna
W przedostatnim dniu kończącego się roku spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Obejrzałem przedstawienie, o którym bez wahania mogę powiedzieć, że było jednym z najbardziej interesujących, jakie widziałem na naszych scenach w ostatnim czasie. Może nawet w całym 1986 roku.
Przedstawienie w ostatecznym kształcie jest skromne i proste. Pomyślane na dwie duże role męskie i sześć drugoplanowych kobiecych. Rozegrane w kameralnej przestrzeni. Wykutej w symbolizujących tu ludzkie dusze kamieniach. Z wielkim oknem ukazującym górski pejzaż, prawdziwie naturalny. Przestrzeń wypełniona nieefektownymi sprzętami i przedmiotami. Płynąca z taśmy muzyka nie stanowi odrębnego problemu. Jeśli dodać do tego, że obok wybitnego aktorstwa jest tu i mniej wybitne, że obok miejsc w sztuce przejrzystych są i niejasne, wreszcie, że autor sztuki nie jest autorem wypowiadanych na scenie słów, mogłoby to nas skłonić do konkluzji, że poszczególne elementy spektaklu nie są na tyle atrakcyjne, aby mogła z nich powstać wybitna całość. Trawestując nieco opinię Stanisława Witkiewicza o malarstwie Jana Matejki można by powiedzieć, że "przedstawienie ma wiele wad, których unikają nawet średnie przedstawienia, ale ma jedną bezwzględną zaletę - jest arcydziełem". Powiedzmy, że jest w tym stwierdzeniu trochę przesady. Chodzi jednak o sens, w sumie dość optymistyczny. Wszystko zależy z pewnością od wewnętrznych napięć i proporcji, od intensywności ruchu i rytmu, od poukładania poszczególnych elementów spektaklu według myśli i emocji. Od ich wewnętrznego życia i prawdy. Suma, tych wartości tworzy równowagę poszczególnych przykładów jednostkowych.
Materię literacką, na której Jerzy Jarocki oparł "Stasia" stanowią w przeważającej mierze listy. Listy ojca do syna i do rodziny Witkiewiczów, listy Stanisława Ignacego Witkiewicza do Heleny Czerwijowskiej, Bronisława Malinowskiego, Romana i Stefanii Jaworskich, pojedyncze listy pisane do Witkacego, wreszcie fragmenty powieści "622 upadki Bunga czyli Demoniczna kobieta". Nie napisał więc Jerzy Jarocki dialogów własnymi słowami. Ale przecież wykonał bardzo misterną pracę. Nie czuje się rozmaitości stylów. Język sztuki Jerzego Jarockiego jest czysty, zrozumiały, często dowcipny. Udało się autorowi. Chce mieć kontakt z każdym, stopić różne języki w jeden. Z tego tworzywa stworzył coś więcej niż paradokumentalny scenariusz - prawdziwy dramat z żywymi bohaterami, z akcją, z wewnętrznym rozwojem, z kulminacjami. Ale nade wszystko z prawdziwą pasją traktowania życia i twórczości swych historycznych bohaterów jako nie dającej się rozdzielić jedności. Jeśli uzmysłowimy sobie, że zarówno w rozmaitych rozważaniach humanistycznych, także tych dotyczących sztuki i twórczości, istnieje dość silny nurt rozdzielnego traktowania dzieł i ich autorów, że owe wycinkowe i jednostronne oglądanie bywa często odbierane jako nie dające się usprawiedliwić uproszczenie lub daleko idące zniekształcenie poznawcze, z satysfakcją przyjmiemy punkt wyjścia Jerzego Jarockiego. Niezwykle trudny, ale za to prawdziwy. Trudzi się bowiem autor, niejako wspólnie ze swymi bohaterami, w dochodzeniu wielu tajemnic życia i twórczości. Odsłania wraz z nimi cały proces poznania i samopoznania. Zatacza granicę tego, co odkrywalne, tego, co można ustalić, stając jednak często przed niewiadomym, dzieląc się wątpliwościami, a nawet bezradnością wobec tajemnic ludzkiego talentu nie do końca poznawalnych.
Treścią utworu jest opowieść o pierwszym, trzydziestoletnim okresie życia Stanisława Ignacego Witkiewicza. Obejmującym czas od narodzin - 24.III.1885 r. do 1915 r. kiedy to umiera ojciec, a Staś ostatecznie dojrzewa biorąc udział jako oficer najpierw w I wojnie światowej, potem w Rewolucji Październikowej. W jego życiu zamyka się ostatecznie czas formowania. Jest gotowy, wewnętrznie dojrzały, zrównoważony. Może zająć się teatrem. Głównym bohaterem życia Stasia jest przede wszystkim jego Ojciec - Stanisław Witkiewicz. A dalej w sztuce Jerzego Jarockiego jego Matka, Ciotka Mery, Pani S., Helena, a także ci wszyscy, o których się mówi: Helena Modrzejewska, Jan Stanisławski, Tadeusz Miciński, Leon Chwistek, Bronisław Malinowski, Karol Szymanowski, Jadwiga Janczewska, a także Józef Piłsudski i jego legioniści. Wszystkie postacie, rzecz jasna, autentyczne. Wszystkie takty i zdarzenia także. Czy to rekonstrukcja epoki, wydarzeń i ludzi? To też, ale przede wszystkim próba zbudowania najpierw tradycji, a później zakreślenie najbardziej istotnej dla Witkacego rzeczywistości. Najważniejszą jednak częścią tradycji jest Ojciec. Ten, który w kulturze polskiej zawsze mniej znaczył od Matki. Matka jest w naszej tradycji bardziej uświęcona, ważniejsza, bardziej czczona. Często odnosi się wrażenie, że nasza kultura, nasze dziedzictwo są jakby pozbawione ojca. Późniejszy wielki problem Witolda Gombrowicza: Ojczyzna i Synczyzna; Ojciec - Stanisław Witkiewicz w sztuce Jerzego Jarockiego jest przede wszystkim prawdziwym człowiekiem. Reagującym emocjonalnie, mającym zdecydowany, wewnętrznie spójny system wartości i po ludzku bardzo zatroskany o przyszłość swego syna. Do końca życia wpływa na jego losy, osobowość. Wobec Ojca, wobec jego osobowości, kształtuje, często przeciwstawnie, swój światopogląd. Z tradycji Ojca najważniejsza jest wewnętrzna jedność. Harmonia. Identyfikacja przeżyć i refleksji. Życia i dzieła. Myślą, że choć często inaczej manifestowana potem przez Witkacego, staje się główną obsesją jego życia, aż do tragicznej śmierci. Intelektualny wymiar poznania rzeczywistości może być różny. Wrażliwość w obcowaniu z naturą, z człowiekiem, ze sztuką mniej lub bardziej rozbudowana, prawdziwa w swych reakcjach.. Ale najważniejsze jest, aby istniało wewnętrzne poczucie pełni, a nie kalectwo wynikające z dysproporcji, z próżni, czy niemożności dotarcia do czegoś ważnego, poznania istotnego. Owa pełnia, równowaga, daje poczucie sprawiedliwości, zdolności oceny wartości poszczególnych, ich zależności względem siebie. A sprawiedliwość jest podstawową miarą moralną stosunków międzyludzkich. Z tego uświadomienia sobie najważniejszych sensów przedstawienia łatwo można zauważyć, że chociaż sztuka zbudowana jest z konkretów, a wszystko w niej jest na swój sposób wytłumaczalne i odnosi się do wydarzeń sprzed wieku, to przecież jesteśmy niemal pewni, że ma ona swój współczesny wymiar. Mogłaby zacząć się dzisiaj. I jeśli do tak daleko posuniętego uniwersalizmu urastają problemy wynikające z bardzo określonych konkretów, to dzieje się to z kilku powodów.
Po pierwsze, z prawdziwej, nie pozbawionej udręk, pasji autora w dochodzeniu prawdy o swoich bohaterach, w budowaniu takiej rzeczywistości, która otwiera wiele współczesnych problemów zarówno ludzkich, jak i szerzej humanistycznych.
Po drugie, ze znakomitego aktorstwa dwu głównych bohaterów: Gustawa Holoubka - Stanisława Witkiewicza (Ojca) i Krzysztofa Gosztyły - Stanisława Ignacego Witkiewicza (Stasia).
Po trzecie, z bardzo precyzyjnej reżyserii Gustawa Holoubka, niezwykle dbającej przede wszystkim o to, by nie uronić żadnej z możliwości zaistnienia spektaklu w możliwie najpełniejszym wymiarze wszystkich teatralnych elementów, połączonych w bardzo spójną całość.
Po czwarte, z przemyślanej scenografii Krystyna Zachwatowicz wychodzącej od konkretu, zwieńczonej w konsekwencji bardzo przejrzystą metaforą.
Gustaw Holoubek zagrał swoją najlepszą rolę od bardzo wielu lat. W jego aktorstwie odnajdziemy nie tylko wielką sugestywność, ale nade wszystko bardzo rzadką umiejętność magicznego niemal skupiania, uwagi publiczności. Każdym niemal słowem, pauzą, akcentem, frazą potrafi hipnotyzować widownię. Trzyma ją w nieustannym napięciu. Zaciekawia, wciąga, czyni współpartnerem prawdziwym. Krzysztof Gosztyła to wielki talent, bardzo pięknie rozwijający się. Niezwykle wyrazisty, plastyczny, skupiony i czujny. Bardzo wiele potrafi, a przecież odnosi się wrażenie, że jeszcze wiele możliwości w nim tkwi. Ta rola Stasia to jakby kolejne etapy aktorskiego wyzwalania się wyjątkowego talentu. Panie, poza Barbarą Rachwalską i Justyną Kreczmarową, wyobrażałem sobie inaczej, szczególnie Panią S., ale to nie jest takie ważne.
Obejrzałem spektakl, który, choć zbudowany precyzyjnie i z konkretnych, dających się opisać środków, wyrasta przecież bardzo ponad własną materię. Jakby znowu żywa myśl wróciła do teatru.