Artykuły

Fortynbras się upił (ale niepotrzebnie)

Podobno Janusz Głowacki, od dziesięciu lat mieszkaniec No­wego Jorku, robi karierę w świecie. Jego sztuki są grane na Wschodzie i Zachodzie, czyli czegóż chcieć więcej. Nie wiem, jak jest naprawdę, nie byłem, nie widziałem, ale wierzę na słowo.

Głowacki przez cale tata sześćdziesiąte i siedemdziesią­te był literackim kronikarzem tzw. warszawki inteligencko-artystycznej z domieszką lumpenfascynacji a la Marek Nowakowski, ale od dawna, po­wiedzmy od powieści "Moc truchleje" (o Stoczni Gdańskiej roku 1980), ma ambicje więk­sze: pisanie o polityce, wła­dzy, a także problemach społecznie ważniejszych niż ducho­we perturbacje nietrzeźwych artystów w Spatifie.

Nie wiedzieć dlaczego tam­te wcześniejsze utwory były o wiele lepsze. Na dorabianie teorii nie ma tu miejsca, więc muszę poprzestać na gołosłownym stwierdzeniu, biorąc zań najzupełniej prywatną odpowiedzialność.

"Fortynbras się upił" najnowszy dramat Głowackiego, jest jedną z gorszych sztuk teatralnych, jakie zdarzyło mi się czytać i oglądać nie tylko w tzw. ostatnim czasie. Jest źle zbudowana, bardzo nierów­no napisana i co najgorsze, nudna.

Miała być chyba i śmieszna, i straszna ale jest najwyżej abominacyjna. Historia domniemanych dziejów totalitarnego królestwa Norwegii z czasów, gdy w sąsiedniej Danii hamletyzuje Hamlet, byłaby oczywiś­cie bardziej pociągająca kilka lat temu, kiedy to niewybredne aluzje do losów małych państw okupowanych politycznie przez wielkie państwa mogły - zwła­szcza w naszej części świata - stanowić wystarczający pretekst dla widzów chcących upuścić sobie złej krwi, choćby przez pokazanie języka reżimowi. Zda­ję sobie sprawę, że jest to ar­gument trochę poniżej pasa, ale dzisiaj i na sztuki Havla pa­trzeć coraz trudniej.

Jerzy Stuhr mógł zrobić przed­stawienie o autorze, któremu wydawało się, że napisał atrak­cyjną i uniwersalną tragikome­dię o naturze załganych państw, ludzi i systemów. Ale wystawił po prostu sztukę "Fortynbras się upił" i starał się zrobić to jak najlepiej. Nic nie mogło gorzej przysłużyć się tekstowi. Okazało się, że aktorzy mogą robić tylko miny. Reżyser spuścił na widownię deszcz teatral­nych sztuczek, których nie po­wstydziliby się Hanuszkiewicz z najlepszych lat, ale i tak wiało nudą i pustką. Gdyby to nie był Stary Teatr i kilka nazwisk budzących szacunek samym swoim istnieniem (poza reżyse­rem i scenografem - Tadeusz Huk, Jan Frycz, Andrzej Ko­zak), nie byłoby co zbierać.

Czy teatr mógł coś uczynić dla tej sztuki? Owszem. Nie wystawić jej w ogóle albo wystawić dobrze. Oba przypadki okazały się nie do zastoso­wania. Podejrzewam jednak, że ten pierwszy dałby drama­towi znacznie większe szanse.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji