Artykuły

Opera z "Balu"

Budzi szacu­nek konsekwen­cja, z jaką ten młody reżyser (Ryszard Ma­jor) stara się że­nić swój teatr z współczesną poezją. Po cie­kawych pró­bach z Białoszewskim, któ­re zwłaszcza w wariancie so­pockim zyskały powszechne uznanie, a nawet i nagrody festiwalowe, wdał się Major w za­bawy z Tuwimem. Słowo "zabawa" tkwi w po­przednim zdaniu nie bez głębszych przyczyn: Major inscenizując ,,Bal w operze" korzysta wiele i chętnie z doświadczeń scen studenckich, gdzie tryb improwizowanej zabawy nie­profesjonalnego aktora, przesądza często o sukcesie całego przedsię­wzięcia. Taki właśnie tryb zapropo­nował teraz Major swoim aktorom, a dodać trzeba że Teatr Wybrzeże oddał do dyspozycji reżysera piękny zestaw swych protagonistów, wśród których znaleźli się m. in. Joanna Bogacka, Teresa Iżewska, Andrzej Szaciłło, Florian Staniewski, An­drzej Blumenfeld.

I oto oni bawią się teraz Tuwi­mem, bawią poematem, który w ro­ku swego powstania (1936) miał re­putację dzieła skandalizującego, gdyż w jaskrawej, krzykliwej tona­cji rozliczał się tam poeta z mikro-światem mieszczańskich salonów, z presją legionowej moralności politycz­nej, z fasadowością sanacyjnej pań­stwowości, próbował też ułudzie sa­lonu przeciwstawić inny pejzaż, ja­wią się obrazki wsi, jawi motyw pracy.

W okresie przedwojennym poemat nie był publikowany, krążył prze­cież w licznych odpisach w środo­wiskach artystycznych i młodzieżo­wych, budząc zgorszenie i podziw. Pierwodruk miał miejsce dopiero w roku 1946, w "Szpilkach". I wtedy jeszcze odezwały się głosy sprzeci­wu wobec tuwimowskich "herezji" - protestowały środowiska klerykalne, bulgot złości odezwał się z pism emigracyjnych. A był "Bal w operze" odbierany przede wszystkim jako dokument publicystyczny, jako ironiczny pstryk w nosy ludziom z "Adrii" i "Polski Zbrojnej". Entuz­jaści i antagoniści dzieła, mniejszą uwagą darzyli formę "Balu": roz­tańczenie słów, imponującą przemienność rytmów, kolorystykę obra­zów. A te właśnie cechy tekstu tak wiele znaczą przy próbie przyswoje­nia "Balu w operze" scenie. Tak wiele, że znaczyć mogą za dużo.

Wydaje mi się, że Ryszard Major dał się nazbyt oszołomić melodyce tuwimowskiego wiersza. I uwierzył w jej samoistność muzyczną. W so­pockim spektaklu tekst Tuwima wsparty został co prawda akompa­niamentem orkiestralnym (kompozy­cje Andrzeja Głowińskiego), utrzy­manym w konwencji pastiszu, obfi­cie cytującym motywy z "quiproquiackich" szlagierków i z pieśni leguńskich. Ale ten akompaniament to właśnie tło, to jawnie drugi plan dźwięku. W planie pierwszym królu­je wszechwładnie wiersz Tuwima. I podawany przez aktorów tak płyn­nie, tak sugestywnie, tak śpiewaczo przemienia się po jakimś czasie w natrętną katarynkę. Jej melodia za­głusza sensy w słowach, wampuka pastisz operetki zwycięża satyryczne jady poezji...

Oczywiście, trzeba zaznaczyć i drugiej strony, że Major wiele in­wencji wykazał w komponowaniu kabaretowej plastyki sytuacyjnych skojarzeń, jędrności bohaterów, skrótowości mise-en-scene.

Ta kabaretowa zewnętrzność obrazu wierna przytem pozostaje notatkom z wczorajszej historii, tak jak je szkicowali Topolski, Daszewski, Be­rezowska, Lipiński. Aktorzy z godną uznania pomysłowością bawią się w ten cały "Bal", a finezyjność wiersza mówionego przez Joannę Bogacką wręcz zachwyca. A przecież artyści kapitulują w pojedynku z kataryn­ką, którą sami nakręcili. Może zresz­tą z tego "Balu" nie można zrobić nic innego jak operę?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji