Artykuły

Dzieje PRL w KTO

Prezentujemy kolejny wywiad z okazji jubileuszu 35-lecia Teatru KTO. Swoimi wspomnieniami podzielił się z nami - Bogdan Rudnicki, jeden z założycieli KTO, a także autor scenariusza i aktor, grający w pierwszym spektaklu KTO pt. "Ogród rozkoszy".

Był Pan jednym z założycieli KTO. Skąd wziął się pomysł na utworzenie grupy?

- Grupę teatralną zakładaliśmy z Adolfem Weltschkiem już na pierwszym roku polonistyki. W latach 70. w Polsce, i w innych krajach, była to najpopularniejsza forma wyrazu młodzieńczego buntu. Dla nas - zupełnie naturalna, bo teatr zajmował ważne miejsce w obszarze naszych zainteresowań. Do nazwy tej grupy nawiązałem literą "O" w KTO Zespół dość szybko się rozpadł, ale pomysł wspólnego przygotowania spektaklu trwał przez całe studia. Brakowało czasu, a Dolek (Weltschek) był mocno zaangażowany w pracę w Teatrze STU.

Jak doszło zatem do powstania grupy, która przygotowała spektakl "Ogród rozkoszy"? Czym różniła się od tej, którą stworzyliście na pierwszym roku?

- Kończyliśmy studia. Chęć, żeby zrobić coś własnego, coś poza STU, rosła nie tylko w Dolku. Dotyczyło to całej grupki tzw. młodych, ale już nie tak zupełnie młodych w STU, czyli Jurka Zonia, a także Józefa Małochy (Jahoła). Mieli za sobą długi staż w STU, a wciąż powierzano im role nie na ich miarę i ambicje, bez perspektyw na poważniejsze zadania. M.in. ten potencjał postanowiliśmy wykorzystać, co wyraźnie odróżniało ten zespół od grupy z I roku studiów. Byliśmy też znacznie dojrzalsi, i jeszcze bardziej niż poprzednio interesował nas kształt spektaklu, czyli nie tylko "co", ale "jak" to będzie zrobione.

A jak wyglądało tworzenie zespołu? Kto wszedł do pierwszego składu KTO?

- Rozmowy z Dolkiem na temat spektaklu zaczęliśmy na serio na ostatnim roku. Latem '77 już pracowałem nad scenariuszem i nad tworzeniem grupy. Zapraszaliśmy dawnych znajomych - np. z teatru z liceum - wybierając ludzi o podobnej wrażliwości, z którymi chcielibyśmy pracować, i którzy mieli predyspozycje. Przez rok przewinęło się ok. 30 osób. Ostatecznie w przedstawieniu - w zależności od wersji - występowało 9-11; oraz, na początku, 9 muzyków pod dyrekcją kompozytora.

Jak powstał scenariusz do spektaklu "Ogród rozkoszy"?

- Spotkaliśmy się u mnie w domu - ja, Bronisław Maj i Dolek Weltschek. Chcieliśmy zrobić zarys spektaklu jeszcze przed wakacjami. W ten wieczór powstała tzw. drabinka, czyli schemat opowieści. Nie była w żaden sposób odkrywcza, choć oczywiście byliśmy niesłychanie zadowoleni i uważaliśmy, że jest świetna. Założenie było ambitne i zarazem proste - w godzinę, za pomocą obrazów realistycznych i symboliczno-alegorycznych opowiedzieć dzieje PRL, od końca wojny do chwili współczesnej. Bo chcąc robić teatr, chcieliśmy na wstępie wyraźnie określić się wobec naszej rzeczywistości.

Jaki mieliście na to pomysł? O czym miała być opowiadana przez was historia?

- Przez całe lato szukałem tekstów, które pasowałyby do ustalonego schematu; część dopisywana była później na podstawie improwizacji podczas prób. Podstawowe założenie brzmiało, że będą trzy wcielenia tego samego bohatera: I, II, III. Pierwszego kreowałem ja, był to romantyk z pokolenia wojennego, taki bohater z Konwickiego. Drugi miał być żarliwym ZMP-owcem, który wierzy w budowę nowej rzeczywistości. Zresztą rytm spektaklu wyznaczały 3 "Budowy", i 3 "Bale". A Trzeci - współczesny, taki nasz Staszek Pyjas, czyli młody człowiek, szarpiący się w rzeczywistości. Tragedia, którą chcieliśmy pokazać, nie polegała wyłącznie na tym, że bohaterowie są przygnieceni przez system, bo to by było dość oczywiste. Próbowaliśmy to tak skonstruować, żeby pokazać, jak występują przeciwko sobie - Drugi atakuje Pierwszego, Trzeci Drugiego. Często są przy tym śmieszni, ale kończą niewesoło. Podejmują podobną drogę, na początku są tak samo czyści, wspaniali i próbują coś zmienić, zostają jednak na siebie poszczuci i wzajemnie się zwalczają.

Uważaliśmy, że to ma być główny wyróżnik tego spektaklu. Mieliśmy świadomość, że żadnych wrót nie wyważymy, ogłaszając w '77 roku, że PRL to dość przykra sprawa. Staraliśmy się pokazać, jak to się przekłada na normalnego człowieka, na jednostkę, a nie - ulubiony, nie tylko wówczas, podmiot zborowy.

Jak wypadła premiera spektaklu "Ogród rozkoszy"?

- Zamknięty pokaz odbył się 26 września '78 w udostępnionej nam na próby dawnej siedzibie STU, w starym wielkim mieszkaniu na Brackiej. Podwórko, brama, wszystko dookoła wyglądało jak ruina, co tworzyło klimat pasujący do przedstawienia.

Ponieważ nie otrzymaliśmy zgody cenzury na oficjalną prezentację spektaklu, wiadomość o nim rozchodziła się pocztą pantoflową, co było najlepszą formą reklamy. Do 25 października na Brackiej zagraliśmy 10 razy dla ok. 800 widzów; później - w '79 w sali na Wybickiego i klubie "Filutek", a w '80 w "FAMIE" - 8 razy dla w sumie ok. 1500 osób.

Komentarze po spektaklu były znakomite. Wszyscy mieli poczucie, że jest to dojrzałe, inne, że to nowa i ważna propozycja.

Niestety dziś nie mamy szansy obejrzenia Ogród rozkoszy, ponieważ nie ma zachowanego zapisu całości przedstawienia.

- Dla mnie istotą teatru i tym, co odróżnia go od innych sztuk jest to, że trwa on tyle, ile spektakl. W tej ulotności jest jego siła i słabość. Dla wielu ludzi teatru okres prób, przygotowywania przedstawienia, jest często przeżyciem cudowniejszym od samego prezentowania spektaklu. Zawsze lubiłem ten proces. Dla mnie w tym właśnie tkwi urok, że coś powstaje, trwa chwilę i przepada, znika. Nie tylko spektaklu nie da się zarchiwizować. Także tamtych czasów - wspólnego z publicznością poczucia, że teatr uczestniczy w "prawdziwym" życiu, może coś zmienić, na coś wpłynąć - nie utrwaliłby żaden zapis. A że dziś może tego brakować, to całkiem inna sprawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji