Artykuły

Romantyczność zwielokrotniona

Wołali romantycy o symbiozę sztuk wszelkich i ona właśnie wydaje się największą wartością kantaty "Widma" napisanej przez Stanisława Moniuszkę do tekstu "Dziadów" kowieńskich Adama Mickiewicza. Piękna muzyka, nie wiedzieć czemu prawie zupełnie nie wykonywana, w połączeniu z siłą poezji i specyficzną atmosferą tajemniczości, której oddanie to rzecz inscenizatora, składają się na całość silnie osadzoną w polskiej kulturze XIX wieku. Po "Widma" sięgnął Teatr Muzyczny w Gdyni i była to kolejna propozycja tegorocznych Konfrontacji Teatralnych.

Nie bez przyczyny zaczęłam o symbiozie. W widowisku, o którym dziś piszę wyraźna była troska o jedność i poziom wszystkich składników, a przede wszystkim o rozmach inscenizacyjny i staranne opracowanie muzyczne. Kluczem do interpretacji utworu były zapewne słowa samego Mickiewicza: "miejsca samotne, czas nocny, obrzędy fantastyczne przemawiały niegdyś silnie do mojej imaginacji. Słuchałem bajek, powieści i pieśni o nieboszczykach powracających z prośbami lub przestrogami, a we wszystkich zmyśleniach poczwarnych można było dostrzec pewne dążenie moralne i pewne nauki, gminnym sposobem zmysłowi przedstawiane".

W inscenizacji Ryszarda Peryta jest wszystko tak właśnie: świetnie, teatralnymi środkami zarysowany mroczny klimat cmentarnej kaplicy, ciemny, falujący tłum wypełniający głęboko otwartą przestrzeń sceny, migotliwy błysk świec i prowadzący obrzęd guślarz ucharakteryzowany według sławnej podobizny Mickiewicza z późnego okresu życia. W tym ciemnym wnętrzu, w atmosferze wibrującego oczekiwania dziać się będą cuda. Najdosłowniej prawie, bowiem Ryszard Peryt poszedł daleko za autorskim wskazaniem, budując sceny z duchami w opozycji do surowego obrazu rozmodlonego tłumu. Aniołki zjadą gdzieś spod kopuły w olśniewająco białych szatach, Zosia odśpiewa swoją skargę stojąc na jaskrawo zielonym wzgórku u stóp mając prawdziwego (tyle że wypchanego) baranka, a widmo pana i upiór kochanka biją na głowę najokrutniejsze postacie z baśni braci Grimm. Autor scenografii - Andrzej Sadowski - nawiązuje tu wprost do typowych ludowych wyobrażeń świata duchów i zjaw. Mary są rzeczywiście koszmarne a zjawy słodkie, jeszcze nieusubtelnione przez literaturę i malarstwo. Gdy przyjrzeć się dokładnie II częśei "Dziadów" to bliższe są one naiwno-sentymentalnym obrazom ludowym, niż głębokiej symbolice, która przyszła w twórczości wieszcza trochę później. Stąd i ów zamierzony, jarmarczmy kicz, według mnie posunięty trochę za daleko. Bo jeśli nawet Mickiewicz tkwi na poły jeszcze w sentymentalizmie to jednak nie jest śmieszny. I choć zgadzam się z takim odczytaniem "Scen lirycznych" i ich sceniczną wizją, to jednak uważam że problem przedobrzono.

Chciałabym jeszcze koniecznie zwrócić uwagę na pięknie, dramatycznie śpiewające chóry, które wcielają się przecież w bohatera zbiorowego "Widm" i nie stanowią bynajmniej tła lecz podnoszą napięcie akcji, cały czas pamiętając, że na widowisko składa się także ich aktorstwo. Kierownictwo muzyczne spektaklu i przygotowanie wokalne spoczywało w rękach Stanisława Królikowskiego, który zdumiewająco "opanował" tę gromadę bardzo młodych ludzi. Autorem choreografii był Kazimier Wrzosek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji