Artykuły

"Ja gram rolę wiernego żołnierza..."

Między "Elektrą" Giraudoux a "Sułkowskim" Żeromskiego nie istnieje żadna zbieżność ani literacka, ani teatralna, ani problemowa. Łączy je co najwyżej enigmatyczny fakt, iż są to przede wszystkim sztuki "aktorskie", ale jakiż z utworów scenicznych starszej i młodszej klasyki nie jest sztuka aktorską?

Kiedy Kazimierz Dejmek wyatawił jesienią ubiegłego roku "Elektrę" - wywołał pewne zdumienie. Ukryty za tekstem i wykonawcami odcinał się jak gdyby od swej sławy "inscenizatora", którą potwierdzał jeszcze niedawno (w styczniu 1972) realizacją "Henryka VI na łowach" w łódzkim Teatrze Wielkim. "Elektrę" przyjęto z życzliwą reżyserowi kurtuazją, nie stała się wszakże wydarzeniem jakiego oczekiwano. Odpowiedzialnością za brak sukcesu obarczono zresztą i autora; tekst wydał się nieco przestarzały, jego poetyckie uroki nie dla wszystkich już oczywiste.

W parę miesięcy później sięgnął Dejmek po "Sułkowskiego", utwór wyrosły w cieniu "Popiołów", o nie najlepszej (mimo Osterwy) scenicznej tradycji. I znów stworzył przedstawienie reżysersko ascetyczne. Wywołało zastrzeżenia poważniejsze niż "Elektra".

Czyżby więc tylko dwie przypadkowo dobrane sztuki, wyreżyserowane poprawnie, lecz bez dawnej dejmkowskiej publicystycznej pasji? Pomyłki repertuarowe lub artystyczne? Akt swoistej rezygnacji? Albo odwrotnie - manifestacyjnej przekory?

Już w "Elektrze" - przedstawieniu pękniętym i ostatecznie chybionym - dość jasne, mimo wszystko, zdawały się generalne intencje. Dejmek objawiał tu twarz nową: reżysera-moralisty "A ja nie należę już do tej całej zabawy i to zupełnie. Dlatego mogę przyjść - powiedzieć wam rzeczy, jakich sztuka wam nie powie..." zdawał się mówić ustami Ogrodnika. Nie było to stanowisko nie zaangażowane: wyrażało w sposób wyraźny brak zgody na konformizm. Ten głos sumienia zabrzmiał jednak nie dość silnie; tego, co zdołał wyczytać Dejmek w "Elektrze", nie zdołał przekazać ani utwór, ani realizacja. "Sułkowski" miał zapewne stanowić krok dalszy. Czym więc stała się kolejna próba - zwycięstwem czy porażką?

W nielicznych recenzjach z premiery panuje co do tego dość rzadka jak na krytyków zgoda. Pewna ilość komplementów nie zaciera przykrych końcowych wniosków.

Realizacja nie wyszła poza stereotyp, nie stała się niczym więcej jak "ciągiem pięknie skomponowanych, żywych obrazów". Nastrojowość zabiła konflikty, które i tak rysują się w utworze dość blado. Dejmek potwierdził swój kunszt warsztatowy, lecz nie udowodnił celowości wystawienia tego teatralnego i nie najdoskonalszego dzieła.

Otóż nieprawda. Jakby nie oceniać tej realizacji dwie rzeczy są pewne. Pierwsze, iż poszła ona przeciw dotychczasowej tradycji wystawiania dramatu. I druga, że wybór utworu nie miał być jedynie przypomnieniem pozycji wartej od czasu do czasu przypomnienia - co mogłoby być celem np. sceny narodowej, nie Teatru Dramatycznego, wspartego na innym zgoła repertuarze.

Dejmek w tekst "Sułkowskiego" ingeruje bardzo zdecydowanie i nie idzie tylko, jak zauważono, o rozpisanie aktu I-go (obozowisko żołnierzy pod Weroną) tak, by jego fragmenty otwierały część pierwszą i część drugą przedstawienia. Dejmek wiele skreśla, parę kwestii przestawia, ogranicza pewne wątki (choćby wywody "orientalisty" Venture'a), znaczenie innych umniejsza lub zmienia (romans Sułkowskiego i Księżniczki mantuańskiej). Do roli drugiego - obok Sułkowskiego - protagonisty podnosi Antraiguesa. Gra go Gustaw Holoubek i nie ma on w sobie nic z małego intryganta, uwikłanego wyłącznie w brudne, prywatne interesy szpiega miłosnych książęcych afer - jak grało się tę postać do tej pory, dodając jej czasem taniego demonizmu. Antraigues jest przeciwnikiem dużego formatu, chociaż podłej duszy. I w zasadzie między nim a Sułkowskim toczy się główna walka.

Koncepcja tej inscenizacji ujawnia się bardzo wyraziście właśnie w obsadzie tych dwóch ról. Holoubek - Antraigues i Zapasiewicz - Sułkowski. Po raz pierwszy Sułkowski, tak dojrzały.

To także wzbudziło sprzeciwy krytyki. Zapasiewicz ma wprawdzie za sobą role romantyczne, nie one wszakże świadczą o randze, jego twórczości. Jest przy tym aktorem o co najmniej kilkanaście lat starszym od historycznego i literackiego bohatera - i w spektaklu nie czyni się nic, by tę różnicę zatuszować. Zapasiewicz nie ma w zasadzie warunków ani na porywającego bohatera romantycznego - jak Osterwa, ani na szlachetnego młodzieńca, osaczonego w swej naiwności przez świat obłudy i zdrady - jak się to przedstawia dosyć często i co akcentowano, np. w. (poprzedzającej obecną) inscenizacji Jerzego Kreczmara sprzed lat sześciu.

Lecz w dejmkowskiej interpretacji tekstu nie ma w istocie miejsca ani na jeden, ani na drugi wzorzec." Jego Sułkowski nie ma być uosobieniem ani patetycznego herosa, którego jedynym błędem było, iż działał w szlachetnym zaślepieniu, ani ujmującego i odważnego do szaleństwa młodzieńca, któremu czystość i prawość nie pozwalają domyślać się nawet, że bezgranicznie nie można ufać nikomu, zaś wodzom przede wszystkim. Ten Sułkowski ma być - i jest dzięki Zapasiewiczowi - doświadczonym i godnym uwagi partnerem politycznym, którego nie sposób podejrzewać o brak spostrzegawczości. Człowiekiem, który uległ co prawda napoleońskiej legendzie, lecz przejrzał dość wcześnie, abyśmy mogli traktować serio jego wyznanie, iż obecnie bada już tylko zagadki wodzowskiego geniuszu, by wykorzystać go w interesie własnego kraju. I nie bez powodu obdarzony rozumem i instynktem taktyka Antraigues widzi w nim nie tylko "wojskowe talenta", ale potencjalnego rywala Bonapartego.

Końcowa samotność Sułkowskiego płynie z poczucia porażki. Nie jest to jednak proste rozczarowanie Napoleonem. Raczej narastająca świadomość nieprzydatności własnego systemu etycznego w "teatrze intryg", którego ów polski oficer pragnął być niegdyś podpalaczem, a oto już zwątpił w skuteczność i tej misji.

Dramat o narodowym bohaterze, co w dalekim Kairze oszukany poniósł śmierć wierząc, iż walczy za wolność Ojczyzny, przemienił się więc tu w tragedię postaw.

"Sułkowski: Ja gram wiernego żołnierza.

Antraigues: Wiernego komu?

Sułkowski: Wiernego swej duszy.

Antraigues: Nie zaprzeczam, że to rola piękna.

Sułkowski: Skarżą się pomiędzy sobą starzy, biedni, zgłodniali, obdarci żołnierze: "zdrada wszędy" (...)

Antraigues: Zdrada złudzenia dla mądrości, zdrada nędzy dla wielkoduszności - inne nosi nazwisko... Ta zdolność nosi nazwisko geniuszu."

To już nie tylko tak dobrze znane ze szkolnych czytanek różnice postaw moralnych. To racje polityczne. Nie Sułkowskich darzy przecież względami historia.

Bohater kreowany przez Zapasiewicza idzie na śmierć świadomie. Wie już bowiem, że niewiele zdziałać może z tą organiczną wadą, o której mówi sam dość gorzko, iż "we mnie nie ma zdrady".

Tak właśnie kończy się to przedstawienie: Sułkowski oddaje Venture'owi order, symbol zasług, które wczoraj użyteczne, dziś stały się niebezpieczne jednako dla tych, którym służył, jak i wrogów. Przyjmuje śmierć, o której wie, iż jest samobójcza i tylko ta decyzja pozostaje ważna. Zbędny wobec tego wydaje się epilog z opowieścią Zawilca, strzępem munduru i salutującym Napoleonem. Usunięto je więc słusznie.

Dejmka - w odróżnieniu od większości inscenizatorów - interesuje więc w "Sułkowskim" przede wszystkim dramat polityczny, mniej historyczny. I dramat ten momentami tworzy, czy raczej wydobywa z tekstu, którego zaczyna się słuchać z zaskakującą uwagą. Lecz mimo wszystko przedstawienie nie robi wrażenia, jakie mogłaby zapowiadać ta z pewnością konsekwentna i przekonywająca interpretacja utworu. Interpretacja pozostaje z Żeromskim w zgodzie, lecz w ostatecznym rozrachunku materiał literacki wydaje się zbyt wątły, zaś kształt spektaklu tłumi jak gdyby odkrywczość myśli. Gubi ją w nastrojowości, statyczności, scenografii - nazbyt pięknej, w t e,a t r a l n o ś c i, którą czuje się tu zbyt dosłownie i natrętnie. Patrzymy na przedstawienie, w którym oto znani nam aktorzy przywdziewają kostiumy i peruki, by udawać niejakich Condulmero (Andrzej Szczepkowski), Ruzzini (Mieczysław Voit), czy Peraro (Mieczysław Milecki), zebranych w pałacu majestatycznego choć sceptycznego Księcia (Zdzisław Mrożewski). Lub odwrotnie - prostych żołnierzy z malowniczego obozowiska. Tylko Holoubek i Zapasiewicz wyłamują się z owej konwencji. Jest to wiele, lecz za mało, by zrealizować marzenie, które niegdyś snuł i Osterwa. "Tragedia wywoła wzruszające wrażenie zarówno na polskich scenach jak i na zblazowanych snobach teatralnych".

Może też dlatego właśnie przedstawienie to wydaje się bardziej interesujące gdy się o nim myśli, niż gdy się je ogląda." Nie jest to ż pewnością komplement zbyt entuzjastyczny i satysfakcjonujący jakiegokolwiek inscenizatora czy reżysera. Nabiera wszakże wartości gdy pamiętać, że przedstawienia, o których myśli się w ogóle - należą dziś do rzadkości...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji