Artykuły

Z CZECHOWA NIEDOSTATECZNIE

"Wiśniowy sad" to ostatnia i najlepsza (obok "Trzech sióstr") sztuka Antoniego Czechowa, której prawdziwy sukces nastąpił już po śmierci wielkiego pisarza.

W październiku 1917 roku w Moskiewskim Teatrze Artystycznym aktorzy chcieli przerwać przedstawienie przekonani, że w takiej chwili widownia nie może i nie zechce odbierać tego "najcichszego poematu scenicznego". Stanisławski kazał jednak aktorom grać dalej i publiczność nie opuściła sali, choć za murami teatru walił się stary świat.

Taka jest siła tego dramatu o "uwięzionej i bezradnej" duszy ludzkiej.

"Wiśniowy sad" jak każda ze sztuk Antoniego Czechowa, należy do gatunku "najsmutniejszych komedii". Wszystko tu jest emocjonalne, budowane na nastroju, pełne ściszeń, przemilczeń, zamyśleń. Akcja jest wątła, nieważna - ważni są ludzie i ich serca. Łzy mieszają się ze śmiechem, nadzieja z rozpaczą. Właśnie w "Wiśniowym sadzie" Czechow doprowadził do szczytu to, obsesyjne niemal u niego, ujawnianie wiecznej samotności ludzkiej. Każdy tu mówi do siebie i właściwie nikt nikogo nie słucha, "Wiśniowy sad" jest nie tylko jedną z najbardziej przejmujących sztuk, ale też chyba najbardziej poetycką pozycją dramaturgii światowej. Milczenie wypełniające przerwy w zdaniach, zwiewna tkanka nastroju - wszystko to ma określony cel: wywołanie rezonansu w sercach i umysłach widzów. Zaskakujące, że te tak specyficznie "rosyjskie" sztuki tak łatwo przekroczyły granice nie tylko krajów, ale i czasu. "Czechowa grają wszystkie sceny świata, a czechowowska magia nastroju jednako urzeka pod każdą szerokością geograficzną.

Jak należy grać Czechowa? Na szczęście nikt dotąd nie wymyślił recepty. Nawet Stanisławski. Stąd od czasu do czasu mamy znakomite przedstawienia (jak "Trzy siostry" w Teatrze Współczesnym w ubiegłym sezonie teatralnym), tradycyjne jak w teatrach radzieckich, szokujące jak w teatrach angielskich, nieudane jak obecnie w Teatrze Narodowym w Warszawie. "Ponieważ w krytyce teatralnej łgać się nie da, bo nieustająca konfrontacja z nastrojami widowni i tak i tak prawdę musi ujawnić - trzeba z przykrością stwierdzić, że ten spektakl jest pomyłką grubszego kalibru.

Reżysera (głównie), scenografa (także) i aktorów (częściowo) zawiódł słuch. Ktoś tu użył złego kamertonu, podał fałszywy ton - i podjęto go. Od pierwszego podniesienia kurtyny wyczuwa się na widowni nastrój zaskoczenia, które z każdą minutą utrwala chłód i rozczarowanie. Najwięcej żalu do teatru mamy o Elżbietę Barszczewską. Warszawa uwielbia tę świetną aktorkę - jej liryzm, jej zniewalające ciepło, jej prostotę środków wyrazu.

Z tej Barszczewskiej w przedstawieniu Teatru Narodowego jest niewiele - przygaszono nawet jej urodę złym uczesaniem i bardzo brzydkimi kostiumami. Z utalentowanej Danuty Wodyńskiej niepotrzebnie zrobiono klowna (też straszny kostium!). Fatalnie obsadzono Andrzeja Szalawskiego. Łopachin Czechowa to taki Wokulski, tylko o wiele grubiej ciosany. I warunki zewnętrze, i styl gry predestynują Szalawskiego do absolutnie innego typu ról. Nic więc dziwnego, że widownia nie może pojąć, czemu ta Kaniewska (Barszczewska) nie rzuca mu się na szyję. Barbara Rachwalska (Waria) wprawdzie dość dobrze prowadzi rolę, ale nie sposób uwierzyć, że może być córką (nawet przybraną) Elżbiety Barszczewskiej. Zdzisław Mrożewski (brat Kaniewskiej) jest wprawdzie w stylu Czechowa, lecz stylowość ta ma raczej cechy zewnętrzne. Lokaj Jasza w interpretacji Andrzeja Żardeckiego na pewno był "zimnym draniem" - ale nie z tej guberni.

Uratowała się tylko trójka aktorów: Hanna Zembrzuska (Ania), Ignacy Gogolewski (Trofimow) i Janusz Strachocki (Kamerdyner Firs). Zembrzuska ma wdzięk młodości, urodę i bezpośredniość - bez zastrzeżeń podzielamy jej optymizm i nadzieję. Gogolewski jeszcze raz udowodnił, że rozporządza skalą środków wyrazu bogatą, różnorodną. Jego Trofimow jest nieśmiały, subtelny, szlachetny, mądry i wzruszająco nieporadny. Tylko Gogolewski miał brawa przy otwartej kurtynie.

Firs Janusza Strachockiego to małe arcydzieło. Nie wyobrażam sobie lepszego ujęcia tej roli. W ostatniej scenie, kiedy budzi się zamknięty w odpuszczonym domu - był naprawdę przejmujący.

Bogdan Baer (Jepichodow) stworzył zabawną (i w masce, i w stylu gry) postać - żeby tylko jeszcze opanował skłonności do szarży.

Reszta? No cóż - poprawna, z zastrzeżeniami jak na początku: to nie Czechow.

Niespodzianką były też dekoracje Teresy Roszkowskiej. Są inne, mniej realistyczne - ale. Właśnie. Wnętrze zdecydowanie brzydkie. Pejzaż, ów wiśniowy sad - blisko, blisko... Intuicja słusznie podpowiedziała artystce, że Czechow to krewny malarstwa impresjonistycznego, że światło, że słoneczność barw - tylko ta pustynność przestrzeni z agresywną szubienicą słupów telegraficznych! (W projekcie wygląda to zupełnie inaczej, właśnie jak na obrazie impresjonistycznym).

Nie udały się kostiumy. Są brzydkie w linii i w kolorze. Szkoda.

A szykowałem się do entuzjastycznej recenzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji