Artykuły

Na rok przed jubileuszem

O IX edycji festiwalu Misteria Paschalia, Pasji wg św. Łukasza Krzysztofa Pendereckiego w reżyserii Grzegorza Jarzyny w Alvernia Studios oraz premierze "Ariadny na Naxos" w Operze Krakowskiej pisze Anna Woźniakowska w miesięczniku Kraków

Czas szybko płynie. Wydaje się, że tak niedawno uczestniczyliśmy w koncertach pierwszego festiwalu Misteria Paschalia, a już mamy za sobą dziewiątą edycję imprezy, która cieszy się ugruntowaną marką w świecie, głównie dzięki współpracy organizatora, czyli Krakowskiego Biura Festiwalowego, z II Programem Polskiego Radia, a poprzez niego z Europejską Unią Nadawców. Koncerty rozpoczynające się tradycyjnie w Wielki Poniedziałek i kończące się tydzień później mają odbiorców liczonych w setkach tysięcy, zgromadzonych nie tylko w miejscach prezentacji muzyki, ale i przy radioodbiornikach. Niejako przy okazji ta ogromna publiczność dowiaduje się o istnieniu naszego miasta, a więc o roli, jaką impreza odgrywa w promocji Krakowa, nikogo chyba przekonywać nie trzeba. Dzięki festiwalowi Kraków postrzegany jest na muzycznej mapie świata jako ważne centrum historycznego wykonawstwa, bowiem w Wielkim Tygodniu pod Wawelem posłuchać można artystów zaliczanych do światowej czołówki. Wśród nich zaczynają się pojawiać także polskie nazwiska, bo Misteria Paschalia odgrywają dużą rolę inspirującą i dydaktyczną. Kontakt "na żywo" polskich muzyków i melomanów z tak świetnym wykonawstwem jest wspaniałą lekcją przynoszącą owoce. Capella Cracoviensis Vocal Ensemble koncertujący z powodzeniem z instrumentalistami zespołu Accademia Bizantina pod dyrekcją Ottavia Dantonego czy udział krakowskiej sopranistki Jolanty Kowalskiej w wykonaniu Bachowskiej Pasji wg św. Mateusza pod batutą Marka Minkowskiego są tego najlepszym dowodem. Festiwalowe koncerty odkrywają także przed melomanami coraz to nowe skarby europejskiej kultury muzycznej minionych wieków, wskazując na jej znacznie bardziej harmonijny rozwój niż badaczom dotąd się wydawało.

Dyrektor artystyczny festiwalu Filip Berkowicz wiąże nie tylko poszczególne koncerty, ale i kolejne edycje imprezy pewną linią przewodnią. Od czterech lat festiwal kończy się wokalno-instrumentalnymi fajerwerkami, czyli ariami z oper i oratoriów Antonia Vivaldiego oraz jego koncertami stawiającymi przed wykonawcami najwyższe wymagania techniczne i wyrazowe. W tym roku w Poniedziałek Wielkanocny porywała swymi umiejętnościami i urodą głosu Julia Leżniewa koncertująca z francuskim zespołem Ensemble Matheus, którym dyrygował Jean-Christophe Spinosi. Słuchając idealnie wyrównanego sopranu i podziwiając wirtuozerię młodej Rosjanki, wprost trudno uwierzyć, że ma dopiero 22 lata. Tego wieczoru rewelacyjni byli także dwaj fleciści: Alexis Kossenko i Jean-Marc Goujon grający partie solowe w Koncercie e-moll Georga Philippa Telemanna.

Ciekawe było porównanie Julii Leżniewej z występującą dzień wcześniej również w wirtuozowskich ariach - tym razem Georga Friedricha Haendla - niemiecką sopranistką Simone Kermes, której towarzyszyła Venice Baroque Orchestra. Simone Kermes jest starsza, dojrzalsza także muzycznie od Rosjanki, ale jej interpretacje byty ekspresyjnie przerysowane. Barok lubował się wprawdzie w przesadzie, ale tego śpiewu "całą sobą" wszystkimi możliwymi rejestrami z krzykiem włącznie, było mi za dużo.

Jak można śpiewać doskonale technicznie, a zarazem z porywającą, spontaniczną ekspresją dowiodła w Wielki Wtorek Vivica Genaux biorąca udział w wykonaniu oratorium "Juditha trumphans "Vivaldiego prezentowanego przez wspomnianą już Accademię Bizantinę Ottavia Dantonego. Judyta triumfująca była jednym z trzech oratoriów, jakie znalazły się w programie tegorocznego festiwalu - obok La morte di San Giuseppe Giovanniego Battisty Pergolesiego, które do Krakowa przywiózł Fabio Biondi z zespołem Europa Galante, i Giuditty Alessandra Scarlattiego, wykonanej przez solistów i zespół La Venexiana pod dyrekcją Claudia Caviny. To zestawienie utworów podobnych gatunkowo, ale powstałych w odległych od siebie miastach (utwór Vivaldiego w Wenecji, dzieła Pergolesiego i Scarlattiego w Neapolu), różniących się znacznie muzycznymi upodobaniami, było ciekawą lekcją, dowodzącą jak zróżnicowaną mozaiką, nie tylko polityczną, był Półwysep Apeniński w XVII i XVIII wieku. Co ważne, wysoki poziom wszystkich trzech wykonań pozwolił w pełni rozkoszować się doskonałością samej muzyki, surowej, nieco mistycznej u Scarlattiego, rozjaśnionej prostotą pięknych tematów jakby zapowiadających geniusz Mozarta u Pergolesiego i urzekającej bogactwem wyobraźni dźwiękowej u Vivaldiego. Prezentacja Judyty triumfującej była jednak najdoskonalsza, najbardziej poruszająca, w czym wielka zasługa solistek, a śpiewały oprócz wspomnianej Viviki Genaux: Jose Maria Lo Monaco - sopran, Delphine Galou - kontralt, Maria Hinojosa Montenegro - sopran i Aleksandra Visentin -kontralt.

Od kilku lat stałym gościem Misteriów jest Jordi Savall prezentujący wraz ze swymi zespołami ciekawe, choć podobnie konstruowane projekty artystyczne. Tym razem w Wielką Środę namalował muzyką historię Borgiów od kultury muzycznej XI-wiecznej muzułmańskiej Walencji, która była kolebką tego potężnego w okresie renesansu rodu, po kanonizację św. Franciszka Borgii w 1671 roku. Starannie budowana dramaturgia koncertu i świetne wykonanie czyniło ten wieczór jednym z najważniejszych wydarzeń festiwalu.

Najwspanialszym, wywołującym najgłębsze przeżycia artystyczne i duchowe był jednak muzyczny wieczór w Wielki Piątek. Marc Minkowski z dwanaściorgiem śpiewaków i zespołem Les Musiciens du Louvre-Grenoble poprowadził Pasję wg św. Mateusza Johanna Sebastiana Bacha. Francuski mistrz po raz trzeci przyjechał na festiwal. W poprzednich latach przedstawił kolejno Pasję wg św. Jana i Mszę h-tnoll Bacha. Były to wykonania fascynujące, ale nigdy nie osiągnął takiego skupienia, nie ewokował takiego wzruszenia, jakie było tym razem udziałem zarówno słuchaczy, jak i samych muzyków. Takiej Pasji Mateuszowej dawno nie słyszałam i nieprędko uda mi się usłyszeć. Całościowy obraz festiwalu uzupełniał jeszcze skromny, ale wzruszający koncert Ensemble Peregrina. W Wielką Sobotę, tradycyjnie już w Kaplicy św. Kingi w wielickiej Kopalni Soli, słuchaliśmy muzycznych rozważań o Krzyżu z kręgu szkoły Notre Damę, a więc z okresu bujnego rozwoju w XIII wieku średniowiecznej polifonii.

Tegoroczna edycja Misteriów przeszła do historii festiwalu jako jedna z najbardziej udanych. Organizatorzy mogą być zadowoleni. Stoi przed nimi jednak zadanie nie lada, przypadający w przyszłym roku pierwszy jubileusz - dziesięciolecie imprezy. Jakie będą te jubileuszowe Misteria Paschalia? Co będzie w nich nowego? Kto zostanie zaproszony, jakich zobaczymy wykonawców? Starych znajomych czy nowych mistrzów? W jakim kręgu repertuarowym będziemy się obracać? Jak uniknąć rutyny? Jak pogodzić budującą się zwolna tradycje festiwalu z koniecznością zasilania go nową krwią? Dyrektor Filip Berkowicz ma o czym rozmyślać.

Penderecki w Nieporazie

Cykl wydawniczy naszego miesięcznika sprawia, że czasem - by nie uronić spraw ważnych - trzeba wrócić do wydarzeń sprzed kilku tygodni. Tak też muszę uczynić i tym razem, bo koniec marca przyniósł dwa interesujące spektakle muzyczne z różnych względów warte uwagi. 31 marca w Alvernia Studios w Nieporazie wykonana została Pasja wg św. Łukasza Krzysztofa Pendereckiego w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Kuratorem tego wydarzenia był Filip Berkowicz. Spektakl, zorganizowany przez Narodowy Instytut Audiowizualny oraz krakowskie i katowickie instytucje kulturalne (Nieporaz leży na granicy województw małopolskiego i śląskiego), był finałem Krajowego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji 2011. Wykonawcami Pasji byli Zespół Śpiewaków m. Katowice Camerata Silesia, chór chłopięcy Pueri Cantores Sancti Nicolai z Bochni, Orkiestra Kameralna m. Tychy oraz soliści Iwona Hossa (sopran), Thomas E. Bauer (baryton) i Piotr Nowacki (bas). W mówionej partii Ewangelisty usłyszeliśmy Lecha Łotockiego. Pasję poprowadził kompozytor.

W wielkim studiu kołem zasiadło sześciuset słuchaczy, wśród których rozmieszczono chórzystów. Na środku stworzonej przez nich areny zasiedli pozostali wykonawcy. Część z nich ubrana była w szaty przypominające odzież z czasów Ukrzyżowania. Niektórzy - i w historycznych, i we współczesnych strojach - mieli do wykonania konkretne zadania sceniczne. Dokoła krążyły kamery, spektakl był bowiem nagrywany i zostanie wydany na DVD. Podkreślam ten fakt, bo uważam, że miał on zasadnicze znaczenie dla kształtu, a i odbioru spektaklu, który wśród publiczności wywołał mieszane uczucia.

Powstała przed blisko pięćdziesięcioma laty Pasja wg św. Łukasza, której premiera wywołała niegdyś poruszenie w całym kulturalnym świecie, bo Krzysztof Penderecki wytyczył w niej nową drogę muzyce, łącząc awangardę z europejską tradycją muzyczną i duchową, do dziś nic nie straciła ze swej oryginalności i mocy oddziaływania. Gdy słucha się jej w kościelnym wnętrzu (pisana była dla katedry w Minister), a nawet w sali filharmonicznej, pierwszy chóralny okrzyk O, Crux! niezmiennie łapie za gardło i wywołuje dreszcz, słuchaczy bez reszty podporządkowuje muzycznej opowieści, trzymając ich w napięciu aż do finałowych potężnych powtórzeń jasnego durowego akordu głoszącego zwycięstwo nadziei nad śmiercią. Tymczasem w wytłumionym filmowym studiu muzyka nie miała tej siły oddziaływania, brzmiała kameralnie, a dźwięk pozbawiony pogłosu rwał się i zamierał. Wprawdzie wykonawcy dawali z siebie wszystko, by przekazać ekspresję dzieła, ale w tych warunkach ich działania nie mogły przynieść należytego efektu. Szczególnie wątło brzmiał głos Ewangelisty, choć - być może - jestem tu nieobiektywna, mając w uszach brzmienie głosu dawnych realizatorów tej partii z niezapomnianym Leszkiem Herdegenem na czele. Obecni w studiu musieli więc pogodzić się z faktem, że końcowy efekt spektaklu nie był przeznaczony dla nich, lecz dla potencjalnego odbiorcy DVD. Pewna jestem bowiem, że na płycie Pasja będzie miała należyte brzmienie, dynamikę i ekspresję. My, w studiu, słyszeliśmy tylko materiał do dalszej obróbki i byliśmy częścią reżyserskiego zamysłu Grzegorza Jarzyny.

Jaki w pełni był ten zamysł, także pokaże dopiero DVD. W trakcie Pasji na wieńczącej studio kopule wyświetlano twarze wykonawców i zapis nutowy dzieła, wykresy fal mózgowych kompozytora i postać jego samego piszącego partyturę, obraz futurystycznego dachu studia i wybrane wersety ewangelicznego tekstu. Mam jednak przeczucie, że te wszystkie poczynania będą raczej ilustracyjnym dopowiedzeniem muzyki niż całościowym oryginalnym spektaklem.

Czy wokalno-instrumentalne utwory Krzysztofa Pendereckiego, w których słowo i muzyka są idealnie z sobą związane, w ogóle mogą być tworzywem udanego spektaklu? Niegdyś Ryszard Peryt, reżyser wspaniale pojmujący istotę muzycznego dzieła scenicznego, "poległ", tworząc z Polskiego Requiem szereg realistycznych żywych obrazów. Grzegorz Jarzyna unika dosłowności, operuje symbolem, zaznacza tylko pewne sytuacje. Mimo iż jest to z pewnością lepsza droga, nie wydaje mi się, by efekt poczynań reżyserskich w czymkolwiek pogłębił wymowę Pasji lub nadał jej jakąś inną wartość. Krzysztof Penderecki sam tworzy niezrównany, głęboki muzyczny teatr. Zmienić w nim cokolwiek lub sensownie coś dopowiedzieć na scenie wydaje się niemożliwe. Ale DVD to zupełnie inny niż scena środek przekazu, więc może koncepcja reżyserska się obroni.

Premiera w Operze

Drugie wydarzenie odbyło się kilka dni wcześniej. 24 marca na scenie Opery Krakowskiej odbyła się premiera "Ariadny na Naxos" Richarda Straussa. Krakowianie chyba nigdy dotąd nie widzieli powstałego przed blisko stu laty dzieła, bo jedyna jego prezentacja w naszym mieście (powtórzona trzykrotnie) odbyła się w czerwcu 1944 roku w Theater der GG, czyli na scenie Teatru im. J. Słowackiego, z udziałem niemieckich artystów (choć instrumentalistów w dużej mierze polskich) pod dyrekcją Hansa Swarowskyego i głównie dla niemieckiej publiczności (za tę informację dziękuję p. Leszkowi Czaplińskiemu).

Marcowa premiera "Ariadny na Naxos" -w reżyserii Włodzimierza Nurkowskiego, scenografii i kostiumach Anny Sekuły, choreografii Katarzyny Aleksander-Kmieć i Jacka Tomasika, przygotowana muzycznie przez Tomasza Tokarczyka i Warcisława Kunca - jest ważnym momentem w powojennej historii Opery Krakowskiej. Przygotowana bardzo starannie dowiodła, że krakowską scenę stać na podołanie poważnym zadaniom. Strauss nie jest łatwym kompozytorem ani dla śpiewaków, ani dla orkiestry. Niewiele naszych teatrów operowych ma warunki i odwagę, by się z nim zmierzyć. Także libretto Hugona von Hofmannsthala wymaga dużych zdolności aktorskich, jeśli chce się stworzyć wiarygodne psychologicznie postaci. Na scenie Opery Krakowskiej oglądaliśmy ciekawy spektakl, słuchaliśmy pięknego, poruszającego śpiewu i dobrze grającej orkiestry. Oczywiście, zawsze może być lepiej, zawsze można wytknąć jakieś mankamenty, więc i tym razem malkontenci mieli o czym mówić, ale byli w zdecydowanej mniejszości.

Opera Krakowska nie ma najlepszej prasy, sama nieraz narzekam na to i owo, choćby na ostatnią inscenizację Halki. Nie zmienia to jednak faktu, że na scenie przy ul. Lubicz wciąż trwa twórczy ferment sprzyjający jej rozwojowi, a nasza Opera znacznie lepiej oceniana jest w świecie niż w swym rodzinnym mieście. Cieszę się więc z udanej premiery Ariadny na Naxos, bo to krok do przodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji