Artykuły

"Róża" we Wrocławiu

I znowu Wrocław stał się terenem wydarzenia teatral­nego, którego znaczenie wy­biega poza granice miasta nad Odrą. Z okazji uroczystości związanych z nadaniem Teat­rowi Współczesnemu imienia Edmunda Wiercińskiego, wy­stąpił ten teatr z premierą "Róży" Żeromskiego, jednego z najtrudniejszych utworów naszej literatury dramatycz­nej.

Jak wiadomo, "Róża" jest utworem, który sam Żerom­ski nazwał "dramatem niescenicznym". A jednak już Schiller dowiódł w swej in­scenizacji z roku 1926 (Teatr im. Bogusławskiego w War­szawie), opracowanej wraz z Wilamem Horzycą (układ tek­stu) i braćmi Pronaszkami (rozbudowa sceny), jak pasjo­nujące widowisko polityczne może powstać na kanwie tego dzieła. Oczywiście, inaczej czytało się je w Polsce burżuazyjnej, w kilka lat zaled­wie po uzyskaniu niepodleg­łości i na kilka tygodni przed majowym zamachem stanu Piłsudskiego, a inaczej czy­ta się je dziś. Andrzej Wit­kowski wyciągnął pełne kon­sekwencje z faktu, że wysta­wia "Różę" w 1968 roku i przeczytał ją na nowo pod ką­tem widzenia zainteresowani doświadczeń życiowych Pola­ka współczesnego. Dużo kre­ślił w tekście Żeromskiego, a co najważniejsze nadał całości logiczną i jasną konstrukcję myślową i dramaturgiczną. Opracowanie tekstu jest jed­nym z najważniejszych walorów teł inscenizacji i pierw­szym warunkiem jej sukce­su.

Witkowski rozegrał całe przedstawienie wokół "spra­wy Czarowica". W pierwszej części przedstawienia jest to przesłuchanie Osta, któremu przysłuchuje się Czarowic, w drugiej - przesłuchanie sa­mego Czarowica. W tę kan­wę fabularną wplata Witkow­ski sceny planu wizyjnego, ja­ko projekcje myśli Czarowica. Widać tu wyraźnie nawią­zanie do "Wesela" (z którym powiązania "Róży" są oczywi­ste). To, co widzi Czarowic oczyma swej duszy, to przecież jest to, "co mu się w duszy gra". To jego lęki, obawy, rojenia i marzenia! to obraz pol­skiego społeczeństwa owego czasu, jaki mu się rysuje w czasie przesłuchania. Postać Bożyszcza okrojona została do minimum i pozostała tyl­ko sygnałem wywoławczym dla przejścia z planu reali­stycznego do planu wizji, kimś, czyja funkcja przypomina po trosze Chochoła z "Wesela". Twórczy stosunek do tradycji widoczny jest tak­że w tym przedstawieniu, ale jest w nim jeszcze jeden waż­ny element, nawiązujący do doświadczeń ostatniej wojny i "czasów pogardy".

Kiedy kurtyna idzie w górę w głębi sceny siedzi siedmiu ubranych na czarno panów w melo­nikach i białych rękawiczkach. To oni będą katować Osta, a póź­niej Czarowica. Jest w nich coś z grozy i okrucieństwa procesu, choć różnica polega tu na tym, że ich brutalność i okrucieństwo nie jest wyrazem jakiejś nie zna­nej i nie nazwanej siły, jak u Kafki, lecz wynika z konkretnej, wyraźnie określonej sytuacji historycznej i politycznej. Sceny w biurze tajnej policji robią w tym przedstawieniu duże wrażenie, za­równo ze względu na walory tek­stu, jak i bardzo precyzyjną in­scenizację. Są lakoniczne, twar­de, okrutne, wstrząsające, nie po­zbawione chwilami wisielczego humoru. Rolę naczelnika policji gra w nich spokojnie i wstrze­mięźliwie, ale w sposób pełen wyrazu ELIASZ KUZIEMSKI, zaś role agentów grają soczyście: ADAM DZIESZYŃSKI, TADEUSZ KAMBERSK1, JERZY NOWACKI, WIESŁAW KOWALCZYK, RO­MAN SIKORA I JERZY BłOCK. W centrum uwagi widzów staje w tej części przedstawienia postać katowanego robotnika Osta, któ­rego gra w sposób zasługujący na uznanie ze względu na siłę wyra­zu i powściągliwość, ZDZISŁAW KUŹNIAR.

Spośród scen rozegranych w planie wizyjnym największe wrażenie wywiera obraz w fa­bryce i scena balu. Słusznie ograniczył Witkowski do mi­nimum wątek miłosny "Ró­ży". Jest on w tym dramacie najbardziej obciążony kon­wencją czasu minionego. Na­tomiast wyeksponował reży­ser z powodzeniem plan my­śli. Tu najważniejsza jest scena rozmowy Czarowica z Zagozdą, zawierająca jakby genealogię sporów między dwoma nurtami polskiego ru­chu robotniczego. Jej sens jest wciąż żywy i słucha się tego dialogu z takim zainte­resowaniem, jakby rozgrywał się w naszych czasach. Tu in­tuicja artystyczna nie zawio­dła Żeromskiego.

Są w opracowaniu Witkow­skiego także słabe miejsca. Szczególnie w drugiej części przedstawienia są sceny, z których można było zrezygnować (jak np, scena z niewydarzonym muzykusem Szczy­piorkiem! Nie tłumaczy się dość jasno postać Dana (z której zostały tylko szczątki). Niejasne jest zakończenie przedstawienia, któremu brak pointy. Nie bardzo też rozu­miem, dlaczego zrezygnował Witkowski całkowicie z po­staci brata Czarowica Bene­dykta, ziemianina i endeka, oraz z rozmowy dwóch braci, która wydaje mi się wciąż ży­wa i ciekawa. Mimo tych wad przedstawienie wywiera jed­nak duże wrażenie.

Brak w tym spektaklu wielkich kreacji, ale jego poziom aktor­ski jest przynajmniej w najważ­niejszych rolach zadowalający. Z żarem i zapałem zagrał EDWARD LUBASZENKO rolę Czarowica, wyposażając tę postać w auten­tyczna młodość i wdzięk, zdoby­wając dla niej sympatię widowni. Zapewne nie jest on aktorem miary Adwentowicza, który grał Czarowica w inscenizacji Schillera, ale trudno stawiać takie wy­magania skromnemu wrocław­skiemu teatrowi. Upodlonym An­zelmem był ZBIGNIEW ROMAN, starając się uprawdopodobnić tę dość nieprawdopodobną postać. Rolę Zagozdy zagrał BOGUSŁAW KIERC, mówiąc ładnie tekst, choć zabrakło mu może doświadczenia życiowego i refleksyjnej mądro­ści, jaka chyba powinna cecho­wać tę postać. W bardzo okrojo­nej roli Bożyszcza wystąpił MA­REK IDZIŃSKI, odbierając jej słusznie wszelkie cechy niesamowitości. Był tylko przewodnikiem Czarowica w świat marzeń, wizji i myśli.

Scenografia KAZIMIERZA WIŚ­NIAKA współgrała bardzo do­brze z zamierzeniem insceniza­cyjnym Andrzeja Witkowskiego, była prosta i funkcjonalna, stwarzając właściwe płaszczyzny gry dla aktorów ułatwiając szybkie i sprawne rozegranie ak­cji.

Można dyskutować ten czy inny fragment opracowania tekstu wrocławskiego przed­stawienia "Róży" i insceniza­cji Witkowskiego. Można kry­tykować tego czy innego ak­tora. Ale jest to przedstawie­nie, które skłania do myślenia i zachęca do dyskusji. A to największy komplement dla inscenizatora i teatru. Witkowski ma bezsporną zasługę udowodnienia, że i dziś jest "Róża" utworem żywym i godnym wysiłku insceniza­cyjnego. W ten sposób jesz­cze jeden wybitny dramat na­szej literatury narodowej przywrócony został życiu na­szej sceny współczesnej. I ci, którzy będą pracowali nad nim w przyszłości nie będą już mogli pominąć doświadczeń Witkowskiego, nawet gdyby się z nimi nie zgadzali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji