Staroświeckie intrygi z komedii Bałuckiego wciąż aktualne
Małżeństwo Żelskich, żyjące do tej pory godnie i nudno, postanawia nagle zaistnieć towarzysko. Wydaje więc bal, jak to było w zwyczaju sto lat temu. Jedynym jego efektem są jednak sprowokowane przez zaproszonych dąsy i intrygi. Po krótkim zamieszaniu Żelscy dochodzą do wniosku, że nie warto prowadzić domu otwartego; lepiej jest mieć kilku wypróbowanych przyjaciół niż tłum okropnych gości. Mogą na koniec powrócić do spokojnego i pogodnego życia, będącego udziałem ludzi porządnych, ale pozbawionych wyobraźni.
Michał Kwieciński, reżyser kolejnej adaptacji "Domu", udowodnił, że sztuki Bałuckiego nie starzeją się. Ulegają co prawda zmianom pewne ich atrybuty (nie ma już przecież wieczorków tańcujących i rzępolących na fortepianie młodych "po słowie"), ale poznajemy w nich nas samych i naszych bliźnich - rozplotkowanych, uwikłanych w intrygi czy zazdrości. Łączą one zresztą obraz satyrycznie sportretowanego świata z programem autora, według którego zło ma być ukarane, a dobrzy ludzie muszą znaleźć swoje miejsce w życiu. Pozostało po nich kilka zgrabnych aforyzmów, np. "nic tak nie plami honoru kobiety jak atrament". Ale... atramentu nikt już nie używa, honor też stał się pojęciem niemodnym.
Twórczości Michała Bałuckiego towarzyszyły jeszcze za jego życia skrajne sądy. Poeta, pisarz, ale przede wszystkim dramaturg, uznawany był przez jednych za klasyka mieszczańskiej komedii galicyjskiej. Inni natomiast, jak Rydel, utrzymywali, iż "ukazuje w swych utworach skład starzyzny, od którego wieje stęchlizną", a "jego komedie zalatują zjełczałym tłuszczem".
Ten dowcipny, pełen pobłażliwości dla świata komentator epoki, zaszczuty przez młodszych kolegów, Bałucki popełnił w 1901 r. samobójstwo w krakowskim Parku Jordana. Wcześniej tak oto uwiecznił się na ścianie garderoby Ludwika Solskiego: "Michał Bałucki - co pisał śtucki".