Artykuły

Po premierze: "Przedtem/Potem"

Akcja "Przedtem/Potem" Pawła Miśkiewicza rozgrywa się w pokoju hotelowym. Prawie realistycznym: łóżko, lampki, lodówka, krzesła, obraz na ścianie, telewizor podwieszony u sufitu. Po prawej łazienka. Z lewej strony sceny, już poza pokojem, umieszczono kilka barowych krzesełek. Jest więc i świat poza hotelowym numerem. Pierwsze wrażenie - to przestrzeń, w której może rozgrywać się solidny teatr realistyczny.

Jednak już od początku ów realizm rozmontowywany jest dystansem, komentarzem do pokazywanych zdarzeń. Pomimo tego rozbicia wrażenie, że w tym pokoju rozgrywają się wyłącznie zwyczajne ludzkie historie (niby tragiczne, ale dziwnie miałkie) pozostaje. Ktoś rozlicza się przed sobą z całego życia, ktoś kogoś zdradza, ktoś inny próbuje odnaleźć sens. Przenikają się historie ludzi młodych i starych, osób o różnych charakterach i temperamentach. Przenikają dosłownie, gdyż czasem na scenie spotykają się w jednym momencie różne wątki, ale bohaterowie nie widzą się nawzajem, jakby opowieści nie toczyły się w tym samym czasie. Aktorzy grają z dystansem, czasem mówią i równocześnie demonstrują działanie, czasem wręcz - jak w scenie łóżkowej, gdy podskakują radośnie - wszystko staje się farsowe, niekiedy sceny wydają się absolutnie realistyczne, to znów jesteśmy świadkami wewnętrznego monologu. Jednak ten natłok postaci, fabuł, opowieści, konwencji powoduje, że na scenie panuje poczucie zawieszenia. Śmiejemy się, bawimy, to znów wpadamy w zadumę albo przeraża nas okrucieństwo życia i ludzi, dostrzegamy szaleństwo i banał egzystencji, ale ostatecznie wszystko to stwarza dziwny melanż poprzestający na ukazaniu przeciętności życia, niedający szansy na jakiekolwiek kulminacje, nie mówiąc już o przeżyciu tragicznym. Nawet rozliczanie się z życiem jednej z bohaterek jest jakieś rachityczne.

Do tego świata wkrada się zewsząd pseudonaukowy bełkot. Oto w hotelowym telewizorze oglądamy program o żukach (niby National Geographic, ale w niskobudżetowej wersji), to znów bohaterowie - leżąc w łóżku czy siedząc w barze - zastanawiają się nad gwiazdami i czarnymi dziurami, naprawiając przepaloną żarówkę, mówią o podróżach kosmicznych. Spotykają się więc żuczek i gwiazdy; wielkie i małe; mikrokosmos i makrokosmos. Chciałoby się powiedzieć - wszystko przegląda się w sobie, wszystko - i losy ludzkie, i nauka, sprawy wielkie i małe dopełniają się. Ale znów coś nie tak - owo "wszystko" podane jest w formie soft. Nie wykracza poza banał i obojętność komunikatu. Nawet nie sposób zadumać się, jak jesteśmy mali wobec owego kosmosu albo jak osobny wobec nas jest żuczek. Również sztuka zostaje tu przedstawiona w formie przetworzonej. "Ukrzyżowanie" Grünewalda ogląda się tu przed snem, jak katalog z Ikei.

Wszystko wydaje się małe, banalne, skarlałe. Wszyscy niespełnieni, jacyś zszarzali, jakby życie przeżarło ich do cna. Brak silnych więzi, zagubienie, lęk przed samotnością i śmiercią. Ale "Przedtem/Potem" to też komedia - śmiejemy się z kolejnych odsłon zdrady, z paplaniny i rozmemłania, śmiejemy z filozofowania, naukowości.

Ten naznaczony inercją świat zdaje się coraz bardziej rozprzęgać. Początkowy mały niby-realizm rozpada się coraz bardziej i nie daje się tego rozpadu zatrzymać; dokonuje się on na każdym poziomie. Także przestrzennym. Jakby dziwność, równie banalna jak realność, wlewała się niedostrzegalnymi szczelinami w świat spektaklu. Rozstępuje się tylna ściana - mężczyzna wchodzi do wnętrza obrazu. Otwiera się sufit, na którym znajduje się takie samo jak w pokoju łóżko, co sprawia, że już nie wiadomo, gdzie góra, gdzie dół, jakie obowiązują kierunki. Ścianę między barkiem a pokojem można teraz bezkarnie przekraczać. Jedna z postaci zlewa się prawie całkowicie ze ścianą, ubrana w piżamę o identycznym wzorku jak tapeta.

Większość historii także rozłazi się w sposób katastrofalny, porozumienie okazuje się niemożliwe, jakby każdy, już ostatecznie, stawał się osobną wyspą. Ale i teraz, znów, okazuje się, że konflikty nie są jednak trzęsieniem ziemi, temperatura rozpadu jest letnia - ani gorąca, ani zimna. Ludzie ranią się, ale zarazem okazują się odporni na rany. Cierpią, nie umieją się porozumieć, zrozumieć, kochać. Oczekują od innych ciepła, wyrozumiałości, ale żaden z bohaterów dać tego nie może i nie umie, nie umiałby też pewnie przyjąć.

Rozdarcie dotyka też w coraz większym stopniu nas - widzów. Coraz więcej niepewności, jaką drogę interpretacji wybrać. Mężczyzna, który odnalazł swój świat we wnętrzu obrazu, opowiada o swoim życiu "tam". Ale "tu" szuka go żona. Rozmawia z policjantami, gdyż właśnie zgłosiła jego zaginięcie. "Zdarza się, że mężczyźni odchodzą" - mówi jeden z policjantów. I co teraz? Czy wierzyć, że możliwa jest realność fantazji? Uwierzyć, że mąż pozostał w obrazie? A może po prostu odszedł od żony, a to, co widzimy, to tylko zaklinanie rzeczywistości?

Jakiekolwiek próby opisania realności zdarzeń stają się niemożliwe. Jakby sama materia nie pozwalała zajrzeć w swoją naturę. A może taka właśnie jest jej natura: pęczniejąca, przekraczająca podejmowane wciąż na nowo próby jej opisu, wymykająca się i... banalna.

Czasem tylko przez scenę przechodzi pokojówka, jak Kantorowska śmierć, lecz i w tym przypadku - śmierć banalna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji