Artykuły

Sen nocy jesiennej

"Sen nocy letniej" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Jarosław Cymerman w Gazecie Wyborczej - Lublin.

W tym "Śnie nocy letniej" nie ma duszków - są starsi ludzie z trudnością i nieuniknioną niezgrabnością ruszający w tany, jest Oberon z laseczką, cyniczny Tezeusz i grupa młodzieży, która odkrywa, że spełnienie miłosnych marzeń nie przynosi szczęścia. I nawet muzyka w tym świecie może jedynie łagodzić oczekiwanie na nieunikniony koniec.

W przedpremierowej rozmowie, którą przeprowadziłem z reżyserem spektaklu Arturem Tyszkiewiczem, zwrócił on szczególną uwagę na słowa wypowiedziane przez Puka: "Najśmieszniejsze dla chochlika, gdy logika całkiem znika". Idąc za tą wskazówką Szekspira autor najnowszej lubelskiej realizacji "Snu nocy letniej" pokazał, co się dzieje wówczas, gdy chochlik ma okazję się pośmiać, gdy znika wszelki (nie tylko logiczny) porządek. Człowiekowi zostaje wówczas ulec niemożliwym do opanowania instynktom, oddać się wampirycznej satysfakcji czerpanej z cudzych przeżyć, wdziać zgrabny mundurek i śpiewać w chórku albo zrobić z tego wszystkiego teatr.

Z tej ostatniej możliwości korzystają "ludzie z odciskami na dłoniach", którym "trud umysłowy dotąd był obcy". Im to właśnie wbrew Szekspirowi (to poza kilkoma cięciami jedno z nielicznych odstępstw od oryginalnego kształtu tekstu) reżyser pozwala zacząć spektakl. Wychodzą przed kurtynę, onieśmieleni dmuchają w mikrofony, drapią się po głowach, dzielą się rolami i wydaje im się, że wiedzą, jak się robi teatr. I choć stają się przedmiotem śmiechu i obiektem kpin, to pod koniec przedstawienia okazuje się, że jedynie im, chronionym polem błogosławionej niewiedzy, stradfordczyk pozwolił tego wieczoru na chwilę prawdziwej satysfakcji.

Dwór rodem z "Ptasznika z Tyrolu"

Przestrzeńsceny przytłacza ogromna ściana z nienaturalnie dużymi głowami i porożami łosi czy jeleni zaprojektowana przez Jana Kozikowskiego - to myśliwskie trofea Tezeusza (Krzysztof Olchawa), który właśnie celebruje związek ze świeżo "upolowaną" Hipolitą (zimna, wyniosła i przeważnie milcząca Hanka Brulińska). Pewny siebie władca Aten wie, że może wszystko - nawet w damskiej białej ślubnej sukni śmiało ustala, kto ma kogo kochać, komu sądzone jest żyć w szczęściu, a komu nie. Jego dwór w myśliwskich strojach rodem z "Ptasznika z Tyrolu" (w ogóle scenografia i kostiumy wydają się ostentacyjnie staroświeckie) nie jest w stanie nawet skomentować dziwnego ubioru księcia, a jedynie sztucznie się uśmiechnąć i zaśpiewać "Sto lat młodej parze".

Świat Tezeusza i jego dworu jest jednolicie ubrany, by nie rzec umundurowany, książę i prawa Aten są tu ostatecznym wyznacznikiem porządku. Młodzi wtłoczeni w swoje zgrabne niebieskie mundurki nie potrafią jednak tego ładu zaakceptować. Kłóci się on z ich wiarą we wszechmoc uczuć, nie zdając sobie sprawy z ich prawdziwego podłoża deklamują swoje zaklęcia o miłości, wierności i czystości, po czym uciekają do lasu, którym rządzą jednak zupełnie inne czary.

Puk jako Arlekin i diabeł w jednym

Ten las jest bowiem domeną Puka, który u Tyszkiewicza trochę urywa się spod władzy Oberona. Grający gościnnie tę rolę Przemysław Stippa z Teatru Narodowego to prawdziwy spiritus movens tego spektaklu, szybko i zręcznie zmienia konwencje i style - przedrzeźnia swego pana, a za chwilę staje się Hamletem albo demonem z ekspresjonistycznego filmu, innym razem beztrosko dokazującym bohaterem kreskówki. Jego Puk łatwo przenika z jednego świata do drugiego, po diabelsku miesza fikcję z prawdą do tego stopnia, że trudno uwierzyć, by to wszystko działo się zgodnie z wolą Oberona. Bo czyż ten młody, pozostający poza porządkiem przemijania i fantastycznie sprawny "chochlik" będzie słuchał starego, wolno chodzącego i podpierającego się laseczką króla elfów, którego gra Roman Kruczkowski?

Reżyser idąc za wskazówkami Jana Kotta pokazał Puka jako Arlekina i diabła w jednym, a w rolach "leśnych duszków" obsadził weteranki i weteranów lubelskiej sceny. Tytania (Joanna Morawska) wydaje się przeżywać na scenie ostatnie miłosne uniesienia, jej fascynacja Podszewką z oślim łbem to nie tylko efekt działania magicznego soku - to raczej ostatnie pragnienia starzejącej się kobiety, której pod koniec spektaklu pozostanie już tylko powolny taniec w rytm starego szlagieru "Pamiętasz, była jesień". W tym świecie jedynym jasnym, choć jednocześnie uderzająco sztucznym i odnaturalnionym punktem jest Paź - grany przez śpiewającego kontraltem Piotra Olecha - o którego spierają się Oberon i Tytania. U Tyszkiewicza konflikt pomiędzy władcą i władczynią elfów nie ma zatem podtekstu erotycznego - wypalony Oberon nie pożąda "hinduskiego chłopca" tylko kogoś, kto da mu trochę ekscentrycznej rozrywki w postaci kobiecego śpiewu płynącego z ust mężczyzny.

Tak często dziś absolutyzowane doświadczenie seksualne ważne jest w przedstawieniu w zasadzie jedynie dla młodych - to oni muszą się z nim zmierzyć w oparach "dusznej woni" ateńskiego lasu. Tyle że nauka, jaką otrzymują, wcale nie jest jednoznaczna. Do lasu wchodzi czysta i szlachetna Hermia (Halszka Lehman), cierpiętnica Helena (Marta Sroka), wrażliwy i czuły Lizander (Paweł Kos) oraz bezwzględny Demetriusz (Daniel Salman), a tam za sprawą Puka i zniknięcia społecznych norm z mężczyzn wychodzi macho (w wykonaniu Kosa chyba niepotrzebnie przerysowany) i płaczliwy maminsynek, Hermia przekonuje się, że trudno zachować czystość wobec erotyczno-narkotycznej fascynacji, a Helena, że zapatrzony w kobietę kochanek wcale jej szczęścia dać nie musi. Młodzi aktorzy starają się grać w dystansie swych ról (mówiąc językiem dziewiętnastowiecznego teatru przyjmują pozy amantek i amantów wesołych i płaczliwych), Puk zmusza ich jednak do porzucenia wygodnego emploi - jako wodzirej orgiastycznego tańca pokazuje im to, co się kryje w ich wnętrzach, a doświadczenie to, choć później wzięte w ramy sztywnego porządku tworzonego przez Tezeusza, nie pozwala im się naprawdę cieszyć z realizacji niegdysiejszych pragnień.

Reżyser buduje przedstawienie na dysonansach

Jak już to było wspomniane, zadowoleni mogą być jedynie ateńscy rzemieślnicy, udaje się im bowiem odegrać sztukę o Piramie i Tyzbe przed obliczem Tezeusza i jego dworu. Tyszkiewicz, dla którego ten "Sen nocy letniej" stanowi właściwą inaugurację jego dyrekcji artystycznej, wyreżyserował ich spektakl w stylu modnego do niedawna w Polsce teatru zbyt mocno i chyba powierzchownie zapatrzonego w niemieckie wzorce. Mamy zatem płaszcze przeciwdeszczowe, damskie futro na męskim ciele, quasi-kosmiczne kombinezony, transwestytę, przesterowane głosy, hip-hop, próbę wywołania u publiczności uczucia obrzydzenia, a także jarzeniówki i świecący wprost w oczy widzów reflektor (tu w postaci latarki udającej światło księżyca).

Tyszkiewicz umieszczając ten styl w takim kontekście wyraźnie dystansuje się od tak pojmowanej nowoczesności w teatrze. W zamian proponuje spektakl oryginalnie zinterpretowany, ale wierny Szekspirowi (stąd w pierwszej części nie unikający pewnych dłużyzn), podporządkowany wyznaczanej przez tekst i muzykę (na scenie gra dość niecodzienny kwartet - trzy wiolonczele i waltornia) strukturze. Reżyser buduje przedstawienie na dysonansach, które choć momentami nieco zgrzytają (jak chociażby w przypadku czarów Oberona, gdy scenę zalewa zimne światło, a król elfów przybiera pozę Drakuli), to jednocześnie chwilami pozwalają na dotknięcie istotnej materii "Snu nocy letniej" - tego, że teatr będący skomplikowaną grą prawdy i fikcji potrafi "na świat jawy płaski rzucać swoje barwne blaski", by nawet tkacz Podszewka mógł odkryć to, co nie zawsze mieści się w ograniczonym "ludzkim pomyślunku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji