Artykuły

To wyspa Prospera

Premiera "Opery Kozła", autor­skiego przedstawienia Janusza Wi­śniewskiego na podstawie powie­ści " Czyż nie dobija się koni? " Ho­racego McCoya, odbyła się w pią­tek w Teatrze Nowym. Spektakl ro­dził się bólach: najpierw miał go reżyserować Bogusław Linda, po­tem Feliks Falk. W efekcie próby poprowadził dyrektor tej sceny - Janusz Wiśniewski

Ewa Obrębowska-Piasecka: Jak się "dochodziło" do tego przedstawienia? Najpierw był Pan wobec niego dyrek­torem, potem dyrektorem, który mu­siał zmienić reżysera i kolejnego reży­sera, w końcu sam Pan został reżyse­rem. Kiedy Pan poczuł, że to jednak Pański spektakl. Na jakim etapie po­jawiły się autorskie pomysły?

Janusz Wiśniewski: Wyobrażałem sobie, że temat "Czyż nie dobija się koni?" jest dobrym tematem dla reży­sera realisty, że adaptacja powinna być z gruntu właśnie realistyczną bazą dla zbudowania postaci i świata w przed­stawieniu. Chciałem "Lot nad kukuł­czym gniazdem", który po dziesięciu latach grania zszedł właśnie z repertu­aru - zastąpić podobnie opowiadaną historią... Aż wreszcie przyszedł ów czarny dzień, kiedy musiałem zdecy­dować, czy w ogóle mam odepchnąć temat, czy zatrzymać go i samemu kończyć to, co było już rozpoczęte przez innego reżysera.

Co Pana pociągnęło w tym tekście?

- Temat mnie pociągał, ale nie mia­łem ochoty robić niczego w duchu real­izmu, zresztą szykowałem się do bardzo osobistego, autorskiego spektaklu na przyszły sezon. Zamknąłem się na trzy dni, jak Jonasz, w brzuchu potwora wąt­pliwości: swojego "nie umiem" i swoje­go "powinienem" i zdecydowałem, że opowiem tę historię po swojemu. Pociągnął mnie jej "dantejski" charakter. I oso­ba właściciela tancbudy: tego czarnego Prospera, który zwabia na parkiet i udrę­cza nieszczęśników, którzy chcą wygrać maraton tańca. Wiadomo było, że zna­leźli się tutaj niejako "wrzuceni" przez los, tak jak i my jesteśmy "wrzuceni" w świat.

Poprosiłem Jurka Satanowskiego, żeby zrobił muzykę, która pozwoli nam również wyostrzać obiektyw na poszczególne pary. Żeby troszkę popodsłuchiwać, o czym gadają. Okaza­ło się, że niektóre pary są na granicy szaleństwa albo że - są prawie u krań­ca swego losu. Prospero, właściciel tej wyspy-sceny układa z ich głosów, przepełnionych bólem, tęsknotą czy nadzieją, swoją obrzydliwą "operę". Swoją "noc Walpurgii", jak słynny Ko­zioł, mag nocy i piekła. Kozioł, od któ­rego imienia (tragos i oda) wzięła na­zwę "tragedia".

Kim są bohaterowie tego spektaklu? Skąd przyjdą na scenę, dokąd z niej zejdą? Kto się zobaczy w ich lustrze?

Każdy, kto zna gorzki smak nie­szczęścia, straty najukochańszych, od­rzucenia, miłości, samotności i słodki, ciągle wspominany smak szczęśliwej chwili, i każdy, kto pyta o sens losu, jaki nam przypada w udziale - być może będzie miał tutaj lustro. Wydaje mi się, że zrobiliśmy też parę potwornie śmiesznych scen ku jeszcze większemu przerażeniu tym, co widzimy na dnie losu. Niektóre z postaci odsyłają swo­je pytania do Boga, kiedy jednak wkła­dałem im w usta te pytania, wiedzia­łem, że nie usłyszą odpowiedzi inaczej niż przez dopełnienie losu. Nasz los, myślę, jest listem od Pana Boga, pisa­nym specjalnie do nas.

W spektaklu gra niemal cały Pański zespół. To była trudna praca. Bliżej Wam teraz do siebie? Dalej? Łatwiej ze sobą? Trudniej?

- Nigdy tak szybko nie pracowaliśmy, a było to mozliwe tylko dlatego, że mam niezwykły zespół, który stanął w trudnej sytuacji ze mną. Ten zespół nie lubi przegrywać, więc zrobił wszystko, żeby powstał spektakl. Z dnia na dzień przynosiłem nowe sce­ny i ostro braliśmy się do roboty. Ak­torzy - tak jak ich koledzy na całym świecie - żądają, żeby porwał ich te­mat. Wszyscy chcemy święta w teatrze; świętem zawsze jest praca nad Szekspi­rem, nad wielkimi tekstami, ale bywa też tak, że aktorzy pójdą na wielkie ry­zyko i ulepią coś jakby z niczego, z pa­ru wstępnych założeń, które mają czar lub moc pociągnięcia nas w nieznane. Zespół Teatru Nowego odkrył przede mną w czasie tych prób jeszcze jedną niezwykłą swoją cechę. Oni wszyscy kochają się wzajemnie, dlatego tak ła­two - mimo zmęczenia po całym sezo­nie - ulegają przyjemności i trudowi "budowania" na scenie jako zespół wła­śnie. A trzeba powiedzieć, że w "Ope­rze Kozła" gra cały zespół Teatru No­wego, oprócz tych, którzy grają w "Ko­lacji na cztery ręce", czyli Dębickiego, Kropielnickiego i Sabiniewicza.

W czasie prób zmarł nasz kolega Raj­mund Jakubowicz, mój przyjaciel, i pre­mierę zadedykuję właśnie Jemu. Dzię­ki Bogu, że w ogóle zdążyliśmy z tym wszystkim na czas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji