Artykuły

[ PO "DZIADACH" - "KORDIAN"]

PO "DZIADACH" - "KORDIAN". I to równocześnie w dwóch miastach - w warszawskim Teatrze Narodowym i w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego. Nadrabiamy dziesięcioletnie zaniedbania w zakresie repertuaru romantycznego. Przedstawienia te są próbą znalezienia nowego ujęcia scenicznego tego repertuaru i równocześnie sprawdzeniem jego aktualności, siły współbrzmienia z dniem dzisiejszym. Obracanie się naszego teatru w pierwszych latach powojennych niemal wyłącznie w sferze dramaturgii tzw. realizmu krytycznego drugiej połowy XIX i początków XX wieku spowodowane było nie tylko fałszywymi naśladowczymi koncepcjami obowiązujących zasad artystycznych. W tych sztukach znajdowano wtedy materiał do obrachunków z niedawną mieszczańską przeszłością i wszelkiego rodzaju formami jej życia. Dziś sztuki te przejadły się nam dokumentnie. Szukamy wielkich konfliktów moralnych i politycznych. I znajdujemy je w dramatach romantycznych. "Dziady" okazują się najbardziej współczesną ze wszystkich granych dziś sztuk. "Kordian" pulsuje żywą aktualnością.

Nie idzie tu o aktualność poszczególnych sformułowań, choć i one wywołują szmerek na widowni. Np. kiedy Mefistofeles mówi w "Przygotowaniu": "Więc temu narodowi stwórzmy dygnitarzy, aby nimi zapychał każdą rządu dziurę". Albo kiedy Szatan z "języka Balaama oślicy" wywodzi "mówców plemię", co "narodowej się chwyci mównicy". Najgłębiej przemawia do nas główna myśl "Kordiana" - wielka tragedia bohatera samotnie i beznadziejnie walczącego przeciw niewoli i samowładztwu, przeciw bezduszności i oportunizmowi, przeciw dopasowywaniu się do sytuacji i godzeniu się z nią, przeciw duchowi niewolnictwa. Ta myśl w przedstawieniu warszawskim reżyserowanym przez Erwina Axera przy współpracy Jerzego Kreczmara przewija się wyraźnie. Jest ideową osią przedstawienia.

Odznacza się ono wielką czystością artystyczną i jednolitością, żelazną konsekwencją w przeprowadzeniu koncepcji inscenizacyjnej. Axer zracjonalizował dramat romantyczny. Nadał mu bardzo intelektualną formę sceniczną. Zrezygnował z efektów widowiskowych. Dał obrazy niemal statyczne. Aktorzy ograniczają gest i mimikę do minimum. Mówią wiersz czysto, ale w rytmie szybkim, czym odbiegają - i słusznie - od utrzymującej się na ogół na naszych scenach tradycji przeciągania tekstu. Mówią bez patosu i wzruszenia. Idzie przede wszystkim o to, by jasno podać słowa poety i zawarte w nich myśli bez elementów, które by odwracały od tego uwagę słuchacza. Dlatego dekoracje uproszczone są do kilku drobnych akcentów plastycznych i niezbędnych akcesoriów. Są tylko aluzjami, które dają szerokie pole do działania wyobraźni widza. Władysław Daszewski obmyślił je po mistrzowsku. Przy maksymalnej oszczędności mają one nieraz świetny kształt plastyczny, jak np. niezapomniane olbrzymie skrzydła aniołów przypominające zbroję husarską na tle błękitnego horyzontu.

To zintelektualizowanie przedstawienia czyni je nieco chłodnym, odbiera dramatowi romantyczny charakter. Ale sceny, w których przede wszystkim myśl dochodzi do głosu, wypadły tu znakomicie. A więc mające charakter pamfletu "Przygotowanie"; trudna do rozegrania, bo trochę nużąca, ale w przedstawieniu świetnie skonstruowana scena w podziemiu; po vilarowsku światłami rozwiązana scena z Imaginacją i Strachem i nade wszystko kapitalna w swej

ostrości i nowoczesności ujęcia scena w szpitalu wariatów. Są to sceny, które można zaliczyć - jeżeli idzie o myśl inscenizacyjną - do najlepszych w całym polskim teatrze powojennym.

Natomiast zdecydowanie zawiodły obrazy pod Kolumną Zygmunta, tam gdzie ma występować różnorodny lud Warszawy i gdzie ma brzmieć rewolucyjna pieśń Nieznajomego. To były tylko martwe obrazy i bezbarwna deklamacja. Nie liczyły się w przedstawieniu, które wskutek tego pozbawiono bardzo ważnego w dramacie Słowackiego elementu. Z tych samych powodów również zakończenie przechodzi bez wrażenia.

Można by też mieć pretensję do inscenizatora, że nie zdecydował się na takie powiązanie scen, by je można było pokazać bez ciągłego uciekania się do kurtyny. Rozprasza to ciągłość wrażeń nawet wtedy, kiedy przerwy wypełnia tak świetna i nowoczesna muzyka jak ta, którą dla "Kordiana" skomponował Zbigniew Turski.

Kordiana w Warszawie gra Tadeusz Łomnicki. Wielkiemu talentowi i umiejętnościom tego aktora mamy do zawdzięczenia, że mimo iż rola ta niezupełnie zgadza się z jego warunkami artystycznymi, mogliśmy się zachwycać takimi pięknymi osiągnięciami, jak świetnie wygłoszony monolog na Mont Blanc, porywające tyrady w scenie spiskowej czy prześlicznie brzmiące strofy "Nie będę z nimi,.." w scenie więziennej. Wielką i niezapomnianą kreację stworzył w tym przedstawieniu Jan Kurnakowicz w roli księcia Konstantego. Zapisze ją z pewnością historia teatru polskiego. To przedstawienie "Kordiana" będzie pokazane na tegorocznym międzynarodowym Festiwalu Teatralnym w Paryżu.

W teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie "Kordiana" inscenizował i reżyserował Bronisław Dąbrowski przy opracowaniu dramaturgicznym Kazimierza Wyki. Inna myśl przewija się przez to przedstawienie. Jest to raczej - nie idzie nam o zamysł reżyserski, ale o wymowę jego realizacji - historia słabego aż do samego końca i samotnego młodzieńca, który nie może zdobyć się na czyn patriotyczny. A więc myśl, mająca długą tradycję w historyczno-literackiej interpretacji tego utworu. "Kordian" w tym przedstawieniu mocniej osadzony jest w konkretnej rzeczywistości historycznej, ma więcej cech rodzajowych, choć zasadnicza jego koncepcja daleka jest od historycznego naturalizmu. I tu słowo wysunięte jest na plan pierwszy, a efekty widowiskowe ograniczone. I tu pewna statyczność - acz mniejsza niż w Warszawie - jest świadomie narzucona. Niestety, słowo to - mimo że wypowiadane wolno i z namaszczeniem - przez pierwsze dwa akty przeważnie brzmi monotonnie i bez wyrazu. Nie ma ani wagi intelektualnej, ani polotu romantycznego. Dopiero w trzecim akcie sceny zbiorowe działają na widza. Tu pod Kolumną Zygmunta rzeczywiście patrzymy na lud Warszawy. Pieśń Nieznajomego (mówiona przez Mieczysława Voita, a nie śpiewana jak w Warszawie) porywa widownię do długiego brawa. Scena darcia czerwonego sukna wyrosła z ducha przedwojennej inscenizacji Leona Schillera, ale inaczej jest przedstawiona. Króciutką scenę koronacji cara inscenizator rozbudowuje do całego obrządku. Przy tym w asystującym oddziale podchorążaków umieszcza Kordiana, którego reflektor wydobywa z grupy, gdy drugi reflektor pada na cara. I zakończenie, gdzie w głębi na horyzoncie widzimy pluton egzekucyjny i Kordiana a na przodzie czołówkę tłumu, który niknie gdzie za sceną, jest mocnym akcentem stawiającym znak zapytania nad dalszymi losami bohatera.

Także i w tym przedstawieniu zwłaszcza dwa pierwsze akty posiekane są zapadaniem kurtyny, a że możliwości techniczne teatru krakowskiego są mniejsze i muzyka Stefana Kisielewskiego mniej sugestywna, przerwy dłużą się tu jeszcze bardziej. W Warszawie gra się "Kordiana'' w pełnym tekście. W Krakowie dokonano pewnych skreśleń. Nie wyrzucono żadnej sceny w całości - poza trzema osobami prologu - ale usunięto szereg wierszy i partii. Na ogół ze skrótami tymi można się zgodzić. Z ważniejszych pomyłek pod tym względem trzeba wymienić niepotrzebne skreślenie kilku wierszy z tak ważnego monologu Kordiana w celi więziennej: "Nie będę z nimi..." Wiersze te zresztą mają być podobno przywrócone w następnych przedstawieniach.

Oprawę scenograficzną również w Krakowie przygotował mistrz nie byle jaki, bo Andrzej Pronaszko. I on ograniczył ją tylko do najważniejszych elementów na tle ogromnego horyzontu. Gdy układy scenograficzne Daszewskiego mają charakter malarski, Pronaszko rozwiązuje je w sposób architektoniczny: podesty, kolumny, szkielety bram czy korytarzy, kraty okien i zarysy ścian. Wiele z tych ujęć dekoracyjnych odznacza się wielką sugestywnością, jak np. pełne romantycznego rozmachu dekoracje z aktu pierwszego czy bardzo wyrazisty gabinet cara. Są i mniej udane, jak dziwacznie powykręcane podziemie, które niczym nie przypomina podziemia. Ale niewątpliwie scenografia stanowi mocną stronę krakowskiego przedstawienia.

Rolę Kordiana powierzył Dąbrowski zupełnie młodemu aktorowi Tadeuszowi Szybowskiemu (dubluje ją Ryszard Pietruski). Jest to jego pierwsza wielka rola i świadczy o dużym talencie wykonawcy. Szybowskiemu brak jeszcze doświadczenia aktorskiego, nie ma zbyt rozległej skali głosu i wyrazu, niektóre sceny (np. w celi więziennej) nie udały mu się zdecydowanie. Chłopięcość jego właściwa w pierwszym akcie niezupełnie jest na miejscu w następnych. Nie wierzymy też w doświadczenia miłosne tego Kordiana z Violettą. Ale gra Szybowskiego odznacza się prostotą i szczerością. Potrafi zdobyć się on na siłę uczucia i zapału bez popadania w patos. Potrafi nasycić myślą to, co mówi. Tak jest w monologu na Mont Blanc, w scenie spiskowej i w scenie ze Stra-chem i Imaginacją. Słowem, jest to start aktorski godny uwagi. W przedstawieniu krakowskim uwagę zwracał też Stanisław Zaczyk w roli cara. Od pierwszego jego odezwania odczuwało się pod maską gładkości i wytworności brutalność i bezwzględność satrapy.

"Kordian" w Krakowie jest sensacją teatralną. Ludzie dobijają się o bilety, czego w tym teatrze od dość dawna nie bywało. Słowacki święci triumfy. Święci triumfy dramat romantyczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji