Gogol w "Polskim"
"Martwe dusze" wchodziły na scenę wcale nie rzadziej niż "Rewizor". Ten poemat satyryczny wydaje się - dzięki konkretności obserwacji, świetnym dialogom i cudownie z krwią i żółcią narysowanym postaciom - niezwykle łatwy do przeniesienia na scenę. Są to jednak tylko pozory. Praktyka teatralna świadczy bowiem o czymś zgoła odwrotnym. Za przykład służyć mogą choćby doświadczenia radzieckie. "Martwe dusze" doczekały się tam wielu adaptacji i setki razy były wystawiane, a tylko nieliczne przedstawienia dały pełnię satysfakcji publiczności i krytyce.
W programie Teatru Polskiego, gdzie grane są właśnie "Martwe dusze", zacytowana została wypowiedź znanego radzieckiego aktora W. Toporkowa, który w MCHAT-cie występował w roli Cziczikowa w przedstawieniu reżyserowanym przez K. Stanisławskiego: "Żadna z adaptacji poemetu Gogola - pisze Toporkow - nie miała dotąd powodzenia... Były bowiem wątle dramaturgicznie. Za dawnych czasów doskonale grano oddzielne sceny "Martwych dusz"; cieszyły się one dużym powodzeniem. Ale gdy tylko łączono je w jedno przedstawienie, sceny, w których powtarzał się ten sam motyw kupna martwych dusz, przestawały budzić zainteresowanie widza, nie spajała ich bowiem jedna oś inscenizacyjna." Przedstawieniem, które przyniosło "Martwym duszom" sukces sceniczny było to, które przygotował K. Stanisławski. Przez długie lata uchodziło za wzór realizmu socjalistycznego i przykład twórczej adaptacji. Ale przedstawienia, nawet najlepsze, starzeją się, nie starzeje się tylko wielka literatura.
Dziś, wystawiając "Martwe dusze" trzeba by znaleźć jakąś formułę na tyle nowoczesną teatralnie i na tyle pojemną myślowo, żeby zmieścił się w niej nie tylko realizm poszczególnych scen kupna - sprzedaży, lecz i to, co ten utwór uczyniło jednym z najcenniejszych dzieł literatury rosyjskiej, tłumaczonym na dziesiątki języków i znanym szeroko poza Rosją. Chodzi tu nie tylko o obraz mikołajowskiej Rosji i jej potworną biurokrację, straszne ziemiaństwo i feudalną jeszcze w połowie XIX wieku obyczajowość. Gdyby dzieło Gogola było tylko obrazem pewnego etapu historii Rosji, przeminęłoby wraz z tym etapem. Gogol jednak ukazując wynaturzenia społeczne i spustoszenia w psychice ludzkiej, do jakich prowadził despotyzm caratu, pokazał jeszcze coś więcej. Ta galeria głupców, kanciarzy, karierowiczów, oportunistów - to po prostu ludzie w określonej sytuacji, tacy sami jak pod każdą szerokością geograficzną. Gogol był wielkim pisarzem a to znaczy zawsze to samo - zawarta w jego dziele prawda o człowieku tyczy nie jednej epoki i nie jednego kraju. I dlatego "Martwe dusze" dziś, po przeszło stu latach, jakie minęły od ich napisania, wciąż jeszcze są czytane i wystawiane.
W Teatrze Polskim oglądamy "Martwe dusze" w opracowaniu dramaturgicznym AUGUSTA KOWALCZYKA i JANA KURCZABA, i w reżyserii WŁADYSŁAWA HAŃCZY. TERESA ROSZKOWSKA zaprojektowała dekoracje, które pozwalają na szybką zmianę miejsc akcji, niezbędną przy ruchliwości Cziczikowa, starającego się możliwie prędko dorobić się jak największej ilości martwych dusz. Scenografia Roszkowskiej zasługuje na szczególną uwagę; wyważała ona proporcje dwóch elementów równie dla tego utworu ważnych - proporcje między miłością, jaką Gogol darzył swoją ziemię rodzinną, a satyrą, którą chłostał współczesne sobie społeczeństwo. Mamy więc na scenie wielkie, horyzontalne panneaux przedstawiające rosyjski krajobraz - rozległy, pełen oddechu, a na jego tle pojawiają się wnętrza, architektonicznie zakomponowane, w których odbywa się akcja. Wnętrza mają nutę satyryczną - bardzo ładnie, z ogromną kulturą plastyczną podaną. Ciekawy jest trick techniczny zastosowany przez Roszkowską. W pierwszej odsłonie, w chwilę po podniesieniu kurtyny, kiedy to widzowie mogą obejrzeć w całości wielkie panneaux, z głębi sceny płynnie wyjeżdża architektoniczny kształt, po zmianie świateł okazujący się pokoikiem Cziczikowa. Przy następnych zmianach miejsca akcji wystarczy obrót tej architektury wokół osi i już jest nowe wnętrze. Wnętrz tych jest wiele, nie zmieściłyby się na dysku obrotówki, a nie widzi się kiedy są zmieniane. Najprawdopodobniej, nie sprawdzałam, więc mogę się tylko domyślać, wymieniają je maszyniści ukryci pod sceną. W każdym bądź razie publiczność z dużym zainteresowaniem komentuje techniczny chwyt scenografa, sam spektakl bowiem pozostawia ją obojętną.
Scenografia Teresy Roszkowskiej, trochę niegdysiejsza w atmosferze i w zastosowanych środkach plastycznych, jest tego spektaklu walorem niewątpliwym i najsilniejszym. Zarówno adaptacja tekstu jak i reżyseria wyrywają Gogolowi wszystkie zęby. Gogola nie można grać, ot, tak sobie, dla pokazania machinacji Cziczikowa z martwymi duszami. Gogola trzeba grać przeciwko czemuś, ostro i z pasją. Autorowi ,,Martwych dusz" po tej powieści, tak jak i po "Rewizorze", zarzucano czarnowidztwo, brak patriotyzmu, brak szacunku dla własnego narodu, widzenie w człowieku tylko tego, co złe i podłe oraz wiele innych grzechów. Bo Gogol walczył, z całą namiętnością protestował przeciwko podłości ludzkiej, małości, zachłanności, karierowiczostwu. Czyżby już w tej materii wszystko było w porządku na tym najlepszym ze światów?
Gdyby chociaż Teatr Polski grał "Martwe dusze", tak, jakby była to po prostu opowieść o spryciarzu handlującym kolumną Zygmunta. Ale gdzie tam! Pietyzm i szacunek dla klasyka na to nie pozwalają. Mamy więc cały szereg scenek, z których nic nie wynika, które łączy tylko postać Cziczikowa. Przedstawienie jest długie - rozwlekłe i męczące. Tylko od czasu do czasu, jakby wbrew staraniom teatru, drapieżność Gogola daje o sobie znać jakimś zdaniem; draśnięta gdzieś zostaje biurokracja, w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną mająca podobne cechy; pada parę słów o oportunizmie i konformizmie i oto czujemy powiew wielkości.
W korowodzie epizodów, z jakich składają się "Martwe dusze" w Teatrze Polskim, wiele jest scenek dobrze granych a trafiają się i sceny bardzo dobre. TADEUSZ FIJEWSKI tworzy małe arcydziełko z roli Pluszkina, ciekawie rysuje postać Maniłowa MARIAN WYRZYKOWSKI, a LEON PIETRASZKIEWICZ - Sobakiewicza; KAZIMIERZ DEJUNOWICZ z dużym charakterystycznym zacięciem gra stangreta Selifana. WIEŃCZYSŁAW GLIŃSKI jako Cziczikow miał najtrudniejsze zadanie, nad jego rolą bowiem najbardziej ciążą braki spektaklu. Szkoda, że jego wysiłki nie mogły zostać uwieńczone pełnym powodzeniem.