"Martwe dusze"
Pod koniec swej genialnej powieści satyrycznej "Martwe dusze" Gogol pisze: ,,Na autora pada jeszcze oskarżenie ze strony tak zwanych patriotów którzy siedzą sobie spokojnie po kątach i zajmują się zupełnie postronnymi sprawami, ciułają sobie kapitaliki, budując sobie przyszłość na koszt innych; ale jak tylko zdarzy się coś w ich mniemaniu upokarzającego dla ojczyzny, ukaże się jakaś książka, w której powie się niekiedy gorzką prawdę - wybiegną ze wszystkich kątów jak pająki, które dostrzegły, że w pajęczynę zaplątała się mucha, i zaraz podniosą krzyk: "Czy godzi się to wynosić na światło dzienne, mówić o tym? Przecież wszystko, cokolwiek jest tu opisane - to nasze. Czy to dobrze? A co powiedzą cudzoziemcy? Czy to przyjemnie słyszeć złe zdanie o sobie?"
W scenicznej adaptacji "Martwych dusz", pokazanej obecnie w warszawskim Teatrze Polskim, przerażający obraz carskiej Rosji dziewiętnastowiecznej znika, jest tylko rozwlekła historia Cziczikowa. czyli Chlestakowa w skali gubernialnej. Kiedy się czyta "Martwe nasze", czytelnik uświadamia sobie, iż rewolucja proletariacka w Rosji była oczywistą, historyczną koniecznością że Rosja carska dojrzała do tej rewolucji nie tylko poprzez fakt, iż powstała w niej nowa dynamiczna siła napędowa historii - uświadomiony proletariat, ale także i dlatego, że stary feudalno-biurokratyczny ustrój oraz te siły społeczne na których się wspierał były już butwiejącym próchnem. Bo "Martwe dusze", to nie tylko ci zmarli chłopi pańszczyźniani, którymi handlował Cziczikow; to stangret Selifan i Gubernator, to podupadła i chytra ziemianka Koroboczka i Policmajster, to służący Porfiry i Prezes Sądu - to cała galeria tych panoptikalnych typów z lekką tylko deformacją satyryczną sportretowana przez Gogola.
W teatrze mogą ukazać - w omawianej adaptacji - swe odrażające twarze jedynie poprzez podtekst, są bowiem jedynie tłem dla wyostrzenia obrazu Cziczikowa i jego afery. No więc Gogol mocno zubożony o całą rozbudowaną powieści warstwę społeczną. Ale być może chodziło teatrowi o powiedzenie widowni: Cziczikowowie są wśród nas, Cziczikow jest nieśmiertelny. A więc Cziczikow - jako uogólnienie, jako jedna z twarzy również naszej współczesności. Być może. Zamysł byłby słuszny, ale trzeba by go podbudować chociażby scenografią plastyczną i muzyczną. Teresa Roszkowska, prac której już dawno nie oglądaliśmy na scenie, daje rozległy sielankowo-pastelowy pejzaż rosyjski, który cieszy oko zwolenników jej czystego, spokojnego, pastelowego malarstwa. Na to tło rzuca ruchome czworoboczne zabudowanie o czterech segmentach - w każdym z nich kolejno rozgrywają się skeczowe scenki. Raz tylko znika to wszystko: w scenie balu u Gubernatora w "kolumnowej" sali, oglądana kiedyś w tym samym teatrze w "monumentalizującym" przedstawieniu "Mądremu biada" Gribojedowa. Konstrukcyjne wybrzuszenie. No i zaskakujące, wyciszające epickie zakończenie spektaklu (wzięte co prawda z zakończenia powieści). A więc: końcowy akcent rosyjskości. A więc: nie "Cziczikowowie są wśród nas".
A sam Cziczikow? Wieńczysław Gliński, który grał już kiedyś Chlestakowa w "Rewizorze", gra teraz właśnie Chlestakowa w skali gubernialnej. Tylko że demaskuje się, a raczej powinien zdemaskować się bardzo szybko: jest niezręcznym chłystkiem. Przeobrazi się zewnętrznie kapitalnie - tylko że jego Cziczikow uważa wszystkich, z którymi ma do czynienia, za kupę durniów, więc nawet nie sili się, by zachować jakieś pozory. A przecież to nie głupcy, nie wszyscy są głupcami wszyscy są tylko łajdakami. "Jest u nas tylko jeden porządny: prokurator. A i to wielka świnia - jak mówi do Cziczikowa Sobakiewicz (najlepsza, najbardziej gogolowska postać przedstawienia - kreacja Leona Pietraszkiewicza).
W przedstawieniu bierze udział równo pół setki aktorów. Każdy z wykonawców stara się o usprawiedliwienie i utrwalenie w pamięci widza swej obecności na scenie - z różnym zresztą powodzeniem. Maniłow M. Wyrzykowskiego, wspomniana już Koroboczka M. Żabczyńskiej, Płuszkin T. Fijewskiego - byli chyba najbliżej gogolowskich pierwowzorów.