Artykuły

O problemach z demokracją i teatrze faszystowskim

- NIE CHCĘ ROBIĆ SZTUKI ELITARNEJ. Ale badylarskiej też nie, bo u nas, kurcze, badylarska ma tendencje do rozpanoszania się tak, że szybko brakuje powietrza i trzeba wybijać okna, żeby się nie podusić - pisze Artur Pałyga dla e-teatru.

Wieczór w Cieszynie na festiwalu Bez Granic. W gronie hoczni toczni. Rozmowy przy czeskim piwie.

Opowiadam zaciekawionym kolegom zza granicy o polskich problemach z ingerencją władz w treść spektakli, w repertuar, w politykę teatru.

- Jeżeli w ogóle pojawia się kwestia, co wolno, a czego nie wolno w teatrze, to znaczy, że jest jakiś problem z demokracją - mówi Tino Caspanello, aktor, autor, reżyser i szef własnego teatru z Włoch.

- A u was wolno wszystko?

- W teatrze wolno o wszystkim.

- O mafii też?

- Sam robiłem spektakl o mafii.

- A o politykach?

- Satyra we Włoszech jest bardzo brutalna wobec polityków, tak rządowych, jak i samorządowych. Bardzo ostra.

- Ale religijne sprawy?

- Ostatnio na Sycylii artyści zrobili procesję przez miasto. Nieśli figurę świętego. Ludzie szli za nimi. Na koniec wrzucili tę figurę do rzeki. Utopili. Ludzie się śmiali.

Pieter de Buysser, dramatopisarz z Brukseli mówi, że ma za to poczucie, że tutaj, w Polsce teatr jest istotny. Wywołuje dyskusje, budzi emocje. Teatr belgijski został rozbrojony przez postmodernizm. Stał się nieistotnym kalejdoskopem efektownych obrazków z jakimś czasami niby przesłaniem, ale kto je zrozumie? Na przykład Jan Fabre - elitarny teatr nowomieszczańskich salonów.

Tino mówi, że takim włoskim pieszczoszkiem salonów jest Romeo Castelucci.

- To nie jest teatr dla zwykłych ludzi. To jest salon dla bogatych mieszczan - mówi. - Tak naprawdę jest nieistotne, o czym to jest. Ma być efektowne.

Mówię, że mój przyjaciel performer mówi o takich sztukach, że każda scena jest tak zrobiona, żeby dobrze wyglądała na zdjęciach w magazynach o nowoczesnym teatrze. Patrzysz i od razu widzisz, aha, nowoczesny teatr.

Kiedy to mówię, czuję sam w sobie zgrzyt. Bo przecież ja mam w sobie jeszcze takie rozdzierające - ach - po takim spektaklu. Broniłem go zażarcie i napastliwie w jednej takiej dyskusji. A jednocześnie rozumiem, to co mówią do mnie Tino i Pieter.

Pirandello. Grymas niechęci na twarzy Tino, kiedy pojawia się to nazwisko.

- Człowieku! - tłumaczę mu. - Jak byłem w liceum to dla mnie było olśnienie! Na jakimś przeglądzie szkolnych teatrów, na sali gimnastycznej wystąpił młodzieżowy teatrzyk, który pokazał "Sześć postaci w poszukiwaniu autora". To było jakby ktoś okno otworzył i wpuścił powietrze!

Tino krzywi się.

- Pirandello był twórcą faszystowskim, aktywnym członkiem partii faszystowskiej, hołubiobym przez faszystów. A "Sześć postaci" to typowa sztuka dla włoskiego faszyzmu. Rozpieprzenie wszystkiego. Nic nie znacząca rozrywka dla faszystowskiej burżuazji.

- Ej, faszyzm jest socjalistyczno-drobnomieszczańsko-robotniczy chyba raczej.

- We Włoszech faszyzm był burżuazyjno-arystokratyczny - twierdzi Tino. - Pirandello to nie był teatr dla zwykłych ludzi. To był teatr dla włoskiej, faszystowskiej, burżuazyjno-arystokratycznej elity.

Dla niego postmodernistyczny teatr Castelucciego jest bezpośrednią konsekwencją faszystowskiego teatru Pirandella.

Przedziwne to dla mnie opinie i próbuję sobie to wszystko jakoś naprędce poukładać, żeby sensownie wziąć udział w dalszej rozmowie.

- Słuchajcie, słuchajcie - zbieram myśli. - U nas jakoś zupełnie inaczej się na to wszystko patrzy niż u was. Myślę, że to wynika stąd, że u nas elita z czym innym się kojarzy niż u was, więc i elitarność jest innego rodzaju. U nas, wiecie, słowo - elity - rymuje się ze słowem - poległe. Dla mnie, licealisty, dwadzieścia lat temu elitarność Pirandella była jak tratwa ratunkowa, kojarzyła się z punk rockiem, z radosnym rozbijaniem betonu, z atmosferą pełnej studentów widowni na Uniwersytecie Wrocławskim w 1989 roku, kiedy najpierw nasz amatorski teatr Klatka wygwizdali, jak usłyszeli, że zagramy Zapolskiej "Moralność pani Dulskiej", a potem przyjęli z radością, jak się okazało, że to jest rozbita na numery, punkowa "Moralność". I potem szło się jakoś tą drogą. Oddolnie to szło, a nie odgórnie, no bo skąd? Z jakiej góry? Badylarze nie tworzyli artystycznych salonów. Badylarze, jeżeli w ogóle chodzili, to na Fredrę. U nas to szło odwrotnie.

A teraz rozdwojonym w sobie nieco. Bo trochę jak wy zaczynam patrzeć, a trochę przecież wiem, z czego wyrastam i dlaczego. Jedno, co chyba mogę powiedzieć na pewno, raczej na pewno, co narasta, co formułuje się w zdanie, które wypowiem z przekonaniem i z przyjemnością: NIE CHCĘ ROBIĆ SZTUKI ELITARNEJ. Ale badylarskiej też nie, bo u nas, kurcze, badylarska ma tendencje do rozpanoszania się tak, że szybko brakuje powietrza i trzeba wybijać okna, żeby się nie podusić.

Ostatnio usłyszałem, wychodząc ze spektaklu opinię: - To już jest tak mieszczański teatr, że bardziej nie można.

- No to tak też nie, bo to wtedy nie żyje. To jest atrapa.

- Mam wrażenie, że mówię coś oczywistego, a brakuje mi słów, żeby to nazwać.

I tak się skończyła ta nocna rozmowa w Cieszynie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji