Artykuły

Teraz będę przewodnikiem

- "Grałem" to za dużo powiedziane. Ja w Teatrze Ateneum występowałem. To były typowe halabardy. Na przykład w 1984 roku w "Hamlecie" wyreżyserowanym przez Janusza Warmińskiego, z Jerzym Kryszakiem w roli głównej, miałem powiedzieć jedno zdanie. To samo było w "Cydzie" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza - mówi MACIEJ ORŁOŚ, prezenter telewizyjny, były aktor.

Z Maciejem Orłosiem, prezenterem Teleexpressu rozmawia Rafał Bryndal:

Do szkoły aktorskiej, jak sądzę, trafiłeś drogi Maćku z przekonania, bo wiem, że od najmłodszych lat udzielałeś się na scenie i nie tylko.

- Można tak powiedzieć. Gdy byłem w piątej klasie szkoły podstawowej, to przyszli do nas ludzie z pobliskiego Studia Opracowań Filmów w Warszawie i szukali dzieci do dubbingu. Zostałem wytypowany i przeszedłem wszelkie próby. Dzięki temu zagrałem kilka poważnych ról. To były produkcje czeskie, rumuńskie, radzieckie, bułgarskie...

Czyli demoludy, krótko mówiąc. Ale oprócz dubbingu, recytowałeś...

- Byłem takim głównym szkolnym recytatorem. Wysyłano mnie na konkursy, na których reprezentowałem szkołę. Nie zawsze udawało mi się stawać na pudle, ale jakieś sukcesy miałem, więc nie wyobrażałem sobie innych studiów, niż w szkole teatralnej.

Ach te licealne marzenia...

- To był cel nadrzędny przez ostatni rok nauki w liceum. Bardzo mi zależało na tym, aby dostać się do Państwowej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Bardzo chciałem być aktorem, a to wymagało sporego wysiłku. Ale porządnie przygotowałem się, stanąłem do egzaminu i udało się.

Warto podkreślić, że chciałeś być aktorem, a nie - jak spora część teraz zdających do szkół aktorskich - celebrytą.

- Wtedy nie było nawet takiego słowa. Może dlatego, że nie było telenowel. Pojawiła się wtedy pierwsza, w której nawiasem mówiąc również zagrałem - "W labiryncie".

Czyli Marek Kondrat w szetlandzkim sweterku...

- No właśnie. Ja zagrałem tam prowadzącego spotkania Anonimowych Alkoholików.

Po szkole grałeś w Teatrze Ateneum.

- "Grałem" to za dużo powiedziane. Ja tam występowałem. To były typowe halabardy. Na przykład w 1984 roku w "Hamlecie" wyreżyserowanym przez Janusza Warmińskiego, z Jerzym Kryszakiem w roli głównej, miałem powiedzieć jedno zdanie. Nie pamiętam teraz treści, ale to było dla mnie niezwykłe przeżycie i bardzo się denerwowałem. To samo było w "Cydzie" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza.

Grałeś też w pamiętnym przedstawieniu "Wieczernik" Ernesta Brylla wyreżyserowanym przez Andrzeja Wajdę.

- Tak, w kościele przy ulicy Żytniej w połowie lat 80. Kultowe można powiedzieć przedstawienie. Tu miałem jedną z pierwszoplanowych ról.

Zacząłem naszą rozmowę od teatru, bo chciałbym uświadomić czytelnikom, że niby jesteś "panem z telewizji", jak sam się kiedyś nazwałeś, ale masz do tego przygotowanie. Takie doświadczenie pomaga ci teraz w pracy?

- Oczywiście. Mam pewien warsztat i technikę, ale muszę pamiętać, że prowadząc program telewizyjny, nie można traktować tego jak roli aktorskiej. A ja mam wrażenie, że na początku grałem rolę prowadzącego "Teleexpress". Dopiero po jakimś czasie wyzbyłem się tego aktorstwa.

Twoje telewizyjne CV nie zaczyna się jednak od "Teleexpressu", tylko od programu "Obserwator".

- W tym programie, o ile dobrze pamiętam, zaczynali swoją telewizyjną karierę również Agata Młynarska i Krzysztof Luft. Ja nie zacząłem, bo gdy już prawie miałem tam pracować, program zdjęto z anteny. W związku z tym nie zaistniałem, ale dzięki temu przypomniano sobie o mnie gdy szukano prezenterów do Teleexpressu.

Ile to już lat w "Teleexpressie"?

- Akurat w czerwcu mija dokładnie 21.

Przyznam się, że zawsze gdy oglądam cię w "Teleexpressie" mam wrażenie, że od początku czekasz na moment, kiedy będziesz mógł opowiedzieć coś zabawnego, zdystansować się do tych wszystkich informacji.

- Ten dystans jest mi bardzo potrzebny, więc staram się pielęgnować go w sobie również na antenie. To jest bardzo zdrowe, nie podchodzić do wszystkiego z takim strasznym napięciem i nerwami.

Czujesz się bardziej dziennikarzem niż aktorem?

- Aktorem to ja się w ogóle nie czuję, bo ten zawód trzeba po prostu nieustannie uprawiać, żeby w nim zostać. To nie jest jak jazda na rowerze, której się nie zapomina. Myślę raczej, że jestem dziennikarzem i prezenterem. Prezenter programu informacyjnego według mnie powinien być dziennikarzem.

Zazdroszczę ci wywiadu z Billem Gatesem.

- To było bardzo dawno temu. Mieliśmy rozmawiać o komputerach, a ja byłem przerażony, bo w roku 1995 u nas to praktycznie nie istniało. Zaczęły się pojawiać komórki, ale komputerów nie było. A internet? Mało kto wiedział, że w ogóle istnieje. Musiałem rozmawiać o sprawach, o których nie miałem bladego pojęcia. Ale się solidnie przygotowałem i rozmowa wyszła chyba nieźle.

To był wywiad dla telewizji?

- Tak, w ramach cyklu programów "Oko w oko".

Miałeś też innych zacnych rozmówców. Na przykład John Malkovich...

- Lista rzeczywiście jest imponująca. Anthony Hopkins, Meryl Streep, Joe Cocker, Tina Turner, Nicole Kidman, Anthony Quinn... Było trochę tych rozmów.

A który wywiad szczególnie ci zapadł w pamięci?

- Bardzo przyjemnie rozmawiało mi się z Meryl Streep. To dla mnie aktorka kultowa i zawsze byłem jej fanem. A po filmie "Kochanica Francuza" nawet się w niej podkochiwałem.

Miałeś jej zdjęcie w szafce pracowniczej?

- Chyba nie aż tak, ale bardzo ją ceniłem. Aż tu nagle siedziałem z nią tak jak teraz z tobą. To było naprawdę coś. Bardzo otwarte były też na rozmowę dziewczyny z zespołu Spice Girls. Wyglądało to mniej więcej tak, że kiedy wszedłem do pokoju w paryskim hotelu, one siedziały porozwalane na kanapach i w fotelach, nie zwracając na mnie uwagi. Oprócz tej jednej rudawej... chyba to była Geri Halliwell, pseudonim artystyczny Ginger Spice. Widzę, że nie wiesz, o której mówię.

Bo ja jestem pod wrażeniem naszych Spice Girls, czyli Koko Bandu.

- Można i tak. Te prawdziwe Spice Girls rozmawiając ze mną malowały sobie paznokcie, wysyłały esemesy i tylko jedna z nich czasami łaskawie raczyła mi odpowiedzieć na pytanie.

To twoje najlepsze wywiadowe wspomnienie?

- Najlepsze było z Jimem Jarmushem, którego udało mi się spotkać po premierze jego filmu. Pojechałem specjalnie do Nowego Jorku. Jarmush był w świetnej formie i w doskonałym nastroju. Rozmawialiśmy dwie godziny w jego ulubionej knajpce. Byłem wniebowzięty. Ale tylko do czasu, bo na drugi dzień okazało się, że niestety nic się nie nagrało.

Od pewnego czasu jesteś również pisarzem.

- Nie jestem pisarzem, tylko autorem kilku książek dla dzieci. W tej chwili wyszła najnowsza "Kuba i Mela. Dodaj do znajomych". Tytuł nawiązuje do Facebooka nie bez kozery, bo w tej książce jest sporo naszej rzeczywistości i zdobyczy cywilizacyjnych, z którymi mają kontakt nasze dzieci. Dużo jest o tym, że rzeczy typu komórka, komputer, gry, odciągają uwagę najmłodszych od rzeczy może nie tak atrakcyjnych, ale ważnych. Starałem się, żeby w ksiażce było dużo poczucia humoru i chyba się udało.

Wkrótce pojawi się nowy program z twoim udziałem. Będziesz turystycznym przewodnikiem?

- Program zatytułowany jest "Nie ma jak Polska". Współprowadzę go z Anną Karną, znaną widzom TVP Polonia. Jeździmy po Polsce i pokazujemy najciekawsze zakątki, których u nas przecież nie brakuje. Jest też rywalizacja - w każdym odcinku Ania i ja będziemy pokazywać dane miejsce czy region, idąc inną trasą. Widzowie ocenią, czyja propozycja była ciekawsza. Ten, kto przegra, musi "za karę" zrobić coś nietypowego. Np. wydoić krowę albo sprzedawać watę cukrową. Uważam, że Polskę warto promować, pokazywać, więc cieszę się, że jest ten program.

***

Teleexpress - program informacyjny

Codziennie 17:00 TVP1

Nie ma jak Polska - magazyn turystyczny

Niedziela 13:45 TVP1

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji