W kręgach groteski i "Groteski" (fragm.)
Nowa premiera w warszawskim Teatrze Kameralnym - "Chłopcy" Grochowiaka - to popis aktorów. Tadeusz Fijewski stosuje środki pozornie proste, choć wyrafinowane; każdy jego gest i drgnięcie twarzy, tonacja i odcień milczenia są tak zharmonizowane, że niepodobna zapomnieć owego melancholijnego pana Kality, elegancko ubranego (wbrew wskazówkom tekstu), małomównego, gorzkiego, ukrywającego bunt, który tym gwałtowniej wybuchnie. Ileż tu aktor potrafi powiedzieć, jak swą postać określić samym sposobem trzymania głowy, czy rozpaczliwą determinacją, z jaką Kalita robi swej żonie wyznanie - obojętności. I ileż jest pomysłowości w szybkich kroczkach, jakimi podbiega do okna, gdy zaciekawienie przeważa nad ociężałością artretycznego ciała.
Może najbliższa temu stylowi jest Justyna Kreczmarowa jako Narcyza, ukazująca skomplikowaną mentalność ambitnej i bezwzględnej kobiety, zdolnej do gry, dobrze znającej swe słabości. Rozumiemy, że ta właśnie złożoność psychiki stwarza sieć pajęczą, z której się tak trudno wyzwolić marzącemu o swobodzie małżonkowi. Inne role są bardziej proste, ale to nie znaczy, by były mniej wycieniowane. Siostra Przełożona, grana przez Zofię Małynicz - to mądra i przenikliwa osoba, udająca nieświadomość, ale humorem i zaskakującymi reakcjami górująca nad otoczeniem. Przemówienie podczas kolacji to majstersztyk aktorskiego kunsztu!
Alicja Pawlicka uroczo wczuwa się w psychikę ambitnej i surowej poskromicielki, która swą młodość przystraja w powagę wobec ludzi, choć mogłaby być ich wnuczką, a swój urząd wykonuje bez cienia zrozumienia innych ludzi, bez śladu uśmiechów. Jak znakomicie jest na przykład wykonane klaśnięcie w dłonie, którym ta rozkazodawczym punktuje swe zarządzenia.
A ile ślicznego żalu i niepokoju znalazło się w rysunku aktorskim Marii Żabczyńskiej, na przykład gdy stłumieniem łez poprzedza wyniosłą odpowiedź na przykre odezwanie się Kality. I nawet małe rólki w tym spektaklu zostały wybornie zagrane: rozdarty sprzecznościami Profesor (Tadeusza Białoszczyńskiego), Wiktoryna pięknie cieniująca język nowoczesnej gosposi i jej dyskretną sympatię do starego lowelasa, który ją zaczepiał (Jolanta Czaplińska) czy dwaj zaledwie przez autora naszkicowani renciści (Leon Pietraszkiewicz i Henryk Bąk).
Mamy więc przedstawienie na pewno godne obejrzenia; przez reżyserkę, Wandę Laskowską, inteligentnie poprowadzone, z godną pochwały dyskrecją, z wyczuciem nadanego tutaj rytmu. Wolno sobie jednak wyobrazić realizację zupełnie inną, gdzie role starców graliby młodzi aktorzy, zaznaczający raczej paradoksalną i powrotną dziecinność, niż powagę przeżyć. Jednym z bardziej charakterystycznych momentów utworu wydaje mi się ten, gdy sędziwa pensjonariuszka przytułku, ujrzawszy bójkę między kolegami, woła: "Chłopcy!". O tę bowiem niewczesną chłopięcość, o walkę przeciw starości, o powrót do nieodpowiedzialności, chodzi w tej sztuce.
Wszystko w tym kierunku pcha pensjonariuszów przytułku: ich życiowe wykolejenie, wolność od codziennych trosk, koleżeńska atmosfera zakładu, sposób traktowania, wreszcie ów naturalny instynkt starego człowieka, który mu się nie pozwala oswoić z myślą, że - już nie jest młody.
I dlatego przypuszczam, że jakaś próba groteski, wybuch niczym nie skrępowanej zabawy, prowadzonej w żywiołowym tempie, stanowiłby równie ciekawą oprawę tej sztuki. Więcej by to nam powiedziało o problemach starości i instynkcie życia, niż interesujące, ale w tym wypadku zbyt poważne psychologizowanie.
Zapewne, że byłoby to bardzo trudne i jedno przeciągnięcie struny - mogło by wszystko zepsuć.