Artykuły

W Międzyzdrojach nadrabiamy zaległości

Na festiwalu w Międzyzdrojach czas płynie inaczej. Tutaj koledzy aktorzy aktywnie chodzą na spektakle, czego u siebie w domu nie robią, bo sami występują w tym czasie - mówi Olaf Lubaszenko, dyrektor artystyczny Festiwalu Gwiazd.

Kim jest celebryta? Czy na to określenie artysta powinien się obrażać? Jaki przepis na połączenie kultury masowej ze sztuką przez duże "S" ma wakacyjny Festiwal Gwiazd? M.in. o tym rozmawiamy z dyrektorem artystycznym festiwalu w Międzyzdrojach.

Rozmowa z Olafem Lubaszenko

Marcin Górka: Dlaczego zabrał się pan za prowadzenie imprezy, która w opinii wielu była w ostatnim czasie tylko zjazdem celebrytów?

Olaf Lubaszenko: Akurat moja wiedza na temat tego festiwalu pochodzi z jego początków. Były one imponujące, przepełnione rozmachem i wydarzeniami artystycznymi w dobrym guście. Wziąłem w tym czasie udział w dwóch czy trzech edycjach i zapamiętałem, że ten festiwal tchnął świeżością. Oczywiście już wtedy była ta delikatna kwestia, nazwijmy to - polskiego "czerwonego dywanu w Cannes". Wiadomo, że robienie "czerwonego dywanu w Cannes" bez Cannes jest może i fajne, ale nie musi się sprawdzać. Potem przez wiele lat nie miałem kontaktu z festiwalem i zająłem się nim dopiero w ubiegłym roku. Potraktowałem to jako ciekawe wyzwanie. To specyficzny rodzaj działalności, który wymaga głębokiego przemyślenia, co chcemy dać ludziom.

A co chcemy im dać?

- Nie miałem wątpliwości, że ten przekaz musi być mocny od strony merytorycznej. Że ta strona ludyczno-celebrycka nie może wszystkiego zdominować.

Ale ludzie, którzy przyjeżdżają do Międzyzdrojów, są na wczasach i oczekują właśnie tego, że zobaczą słynnego z serialu aktora, będą go mieć na wyciągnięcie ręki, dostaną jego autograf. Chce pan z tym walczyć, czy raczej dać Panu Bogu świeczkę, a ogarek diabłu?

- Próbujemy właśnie tego. Posługując się metaforą Lecha Wałęsy, to wszystko musi mieć kilka nóg, żeby się nie wywróciło. Pierwsza noga to oczywiście ta sfera publiczności, która czeka na autografy i zdjęcia ze "swoimi" artystami. Wielu ludzi nie przypadkiem przyjeżdża do Międzyzdrojów na wakacje w tym terminie. Wiedzą, że mogą tu spotkać artystów. To, co jest dobre w tym "celebryckim" nurcie festiwalu, to co tu wymyślono po raz pierwszy, to jest odciskanie dłoni. Świetna, dobra "świecka tradycja", która się przyjęła. Przecież ten pomysł z Międzyzdrojów kopiują teraz inne miasta. No i jest jeszcze to, że widujemy tu artystów nie we frakach, ale że możemy ich spotkać tu w takim półoficjalnych okolicznościach. Ale te ceremonie nie mogą stać się pretensjonalne, udawać innego świata. Mają być szczere.

A druga noga?

- To nasz program artystyczny. Mamy świetne spektakle teatralne o różnym charakterze. Nie tylko rozrywkowe, popularne, ale także nieco ambitniejsze, trudniejsze, dla bardziej wymagającego widza. Bo zakładam, że na wakacje do Międzyzdrojów przyjeżdżają różni ludzie, nie wszyscy mają jednakowe gusta i oczekiwania. Dlatego mamy komediową propozycję na wysokim poziomie Teatru Kwadrat "Co panu zrobiłem, Pignon", ale i rzecz trudniejszą, czyli monodram Krzysztofa Globisza "Jekyll i Hyde".

A trzecia noga - bo żeby stół stał, to musi mieć przynajmniej trzy nogi - to amfiteatr, czyli nasza scena muzyczna. W tym roku jest to przede wszystkim "Filharmonia Dowcipu" Waldemara Malickiego. To przedsięwzięcie, które w mistrzowski sposób łączy rzeczy z pozoru nie do pogodzenia. Kwintesencja tego, o czym mówimy. Coś z założenia popularnego, rozrywkowego, ale w znakomitym guście, opartego na klasycznych fundamentach i mającego walor edukacyjny.

Pan obraża się na słowo celebryta?

- Nie mam z tym problemu. Moja droga kariery jest zaprzeczeniem celebrytyzmu. Wiem, z czego bierze się negatywne znaczenie tego słowa. W dzisiejszym świecie jest sporo ludzi, którzy nie mając dokonań artystycznych stają się gwiazdami. Mają jedno, dwa niekoniecznie znaczące sukcesy, które stają się dla nich przepustką do bycia cenionymi i popularnymi, fotografowanymi i pożądanymi przez media i plotkarskie portale. Na szczęście my tutaj, na tym festiwalu, tego problemu nie mamy. Naszymi gośćmi są fajni artyści, których popularność wynika z ich dokonań zawodowych.

Ale to oni będą zaraz bohaterami celebryckich portali. A ich dokonania artystyczne i występy na scenie Festiwalu Gwiazd zejdą na plan dalszy.

- No tak. Ale jakby pan rozmawiał z prezydentem, prymasem, królem Hiszpanii czy szefem sztabu generalnego, którzy są osobami znacznie bardziej wpływowymi niż ja, to żaden z nich nie sprawi, że świat plotkarskich magazynów i tabloidów zniknie (śmiech).

A czego oczekują goście festiwalu? Że odpoczną, popracują? A może, że właśnie pobędą trochę celebrytami?

- Trudno mi mówić za innych. Ale wydaje się, że artyści potrzebują kontaktu z widownią, pozytywnej konfrontacji, wyjścia do ludzi. To dla nich namacalny dowód, że nie żyją w wirtualnej rzeczywistości, że ich sukces i popularność nie jest wyłącznie wytworem plotkarskich magazynów, nie jest oparta na notce w Wikipedii typu: "jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów". Tu można przekonać się, czy jest się jednym z tych popularnych znanych i lubianych. Jest to też okazja do spotkań towarzyskich w naszym środowisku. Bo spotykamy się na próbach w teatrze, na planie filmowym, ale po skończeniu pracy każdy ma tysiąc swoich spraw do załatwienia. A na tym festiwalu czas płynie inaczej. Liczę na spotkania w gronie gości. Tutaj koledzy aktorzy aktywnie uczestniczą w propozycjach artystycznych. Chodzą po prostu na spektakle, czego u siebie w domu nie robią, bo sami występują w tym samym czasie. W Międzyzdrojach nadrabiamy zaległości.

Dlaczego aktorzy godzą się z tym, że bardziej znani są z telewizyjnych seriali i komedii romantycznych niż z poważnych produkcji filmowych.

- Prawda jest taka, że tych poważnych produkcji jest coraz mniej i gra w nich stała liczba aktorów: około dziesięciu osób. Ten świat się nie poszerza. Zresztą tak samo jak świat komedii romantycznych. Tam też grają ci sami, choć oczywiście inni aktorzy w liczbie dziesięciu.

Brakuje panu tych czasów w pańskiej twórczości, kiedy powstał "Kroll" czy "Operacja Samum"?

- Bardzo. Ale już się z tym prywatnie uporałem i nie rozdzieram szat. Filmów naprawdę wartościowych powstaje niewiele, bo telewizji i dystrybutorom potrzebne jest przede wszystkim osiągnięcie sukcesu ekonomicznego. To błędne koło. Dajemy ludziom to, czego oczekują, więc ich oczekiwania są coraz niższe, co z kolei powoduje, że dajemy im produkt coraz gorszy. Ale to nie jest ocena do końca sprawiedliwa. Istnieje świat prawdziwych wartości, czego przykładem są filmy "Róża" czy "W ciemności". Zwłaszcza ten drugi tytuł zaimponował, również pod względem ekonomicznym. Obejrzało go ponad milion widzów, chociaż to film trudny, smutny. Odniósł sukces, jakby to była komedia romantyczna. Jest więc publiczność, która oczekuje od kina, sztuki, artystów, lepszych propozycji i tej publiczności będzie jak myślę coraz więcej.

O czym chciałby pan zobaczyć kolejny polski film?

- Niewiele jest filmów jak "Dług" Krzysztofa Krauzego, opowiadających nie tylko o ciekawych sytuacjach psychologicznych, ale i społecznych. Aktualnych i uniwersalnych. To na przykład problem przedsiębiorców niszczonych przez urzędy skarbowe. Niedługo doczekamy się też pewnie filmu na temat takiego zjawiska jak korupcja w piłce nożnej. Bo poza znakomitym, ale jednak lekkim "Piłkarskim pokerem" nie mieliśmy filmu, który opowiadałby o tym bulwersującym zjawisku. Nie było też w Polsce filmu o mechanizmach polityki. A to dziwne, bo na świecie takie produkcje z powodzeniem powstają. Był serial Agnieszki Holland "Ekipa", ale filmu fabularnego, który by nami wstrząsnął, nie było. Wydaje się to aż dziwne, bo nasza scena polityczna jest wyjątkowa i aż się prosi o taki film. Choć, z drugiej strony, polska polityka nie jest chyba zjawiskiem, które koniecznie miałoby poziom godny sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji