Artykuły

Szewska apokalipsa

Żyje sobie człowiek, żyje... Pracuje sobie człowiek, pracuje... Raczej byle gdzie, bo tych prac i stanowisk nie byle jakich nie jest dużo. Coś robi, a urobi się po tępy ból mięśni albo głowy. Ma też swoje radości których nie przecenia, bo te, które by cenił, są mu akurat niedostępne.

Żyje więc sobie człowiek, żyje i ciągle mu w tym życiu czegoś brak. Czasem wie, czego mu brakuje, a często nawet nie wie. Tylko tak go coś ćmi i w dołku ściska z ogromnej tęsknicy. Każdy nosi w sobie jakieś tęsknoty, pożądania, niespełnienia. Mogą to być zwyczajne reakcje psychiczne biorące się "z niczego", ot, z ludzkiej doli-niedoli. Ale mogą to też być bardziej świadome reakcje na to, że świat jest źle urządzony Gdy konstatujemy, że świat jest źle urządzony, a konstatacja dotyczy tych aspektów urządzenia świata, które Pan Bóg powierzył kompetencji człowieka wówczas - uwaga! - nasze codzienne frustracje zyskują na konkrecie, sile i wyrazie. Jeżeli odkrywamy co w tym świecie jest niedobre, niesłuszne, zakłamane i niesprawiedliwe, wówczas może w nas się pojawić potrzeba dokonania przeobrażeń aż po gotowość buntu i sam bunt. Jeżeli ten bunt staje się faktem i wiedzie do obalenia starych porządków oraz zaprowadzenia nowych, to mamy do czynienia z rewolucją.

Rewolucja jest słowem nadużywanym. Mów się o rewolucjach naukowych, obyczajowych, kulturalnych, nawet - wstyd wymówić - seksualnych. A rewolucja - godna tej nazwy - to takie zdarzenie w dziejach, które prowadzi do przeobrażenia podstawowych stosunków i struktur społecznych oraz wpływa bezpośrednio lub pośrednio na wszystkie lub prawie wszystkie sfery życia, także na sposób myślenia a nawet postrzegania świata. Przykład[:] Rewolucja Francuska stworzyła zupełnie nową Francję, nawet jeżeli odradzały się tam przez jakiś czas relikty minionej epoki.

Rewolucje kładą kres panowaniu jednych klas, otwierają panowanie innych. Jak nas uczono, te najpoważniejsze rewolucje nie biorą się znikąd, ale są uwarunkowane, np. stosunkami produkcji, stopniem ich rozwoju, nagromadzeniem sprzeczności. Rewolucja przeobraża te stosunki otwierając możliwości dalszego rozwoju Zatem rewolucje w pewnych okolicznościach są synonimem postępu. Gdy coś się bezwyjśćiowo zakałapućka musi nastąpić jakieś "bum!", rozwalające stare struktury, inaczej grozi śmierć przez uduszenie w marazmie Jeżeli zaś tak jest to rewolucje są nie tyle dopustem bożym, ile koniecznością. Byłoby więc śmieszne obrażać się, że wybuchają, choć ci, których rewolucje pozbawiają władzy, a nierzadko i głów, wydają się często nie tylko zaskoczeni, ale i najszczerzej obruszeni. Tracą faktycznie głowę nie pod gilotyną, lecz znacznie wcześniej.

Trzeba przyznać, że tego nie można z całą pewnością odnosić do bohaterów Witkacego, którzy nawet umierać potrafią z humorem, a czasem błyskają dowcipem również po zgonie Dotyczy to także bohaterów "dramatów rewolucyjnych" np. "Szewców". Trzeba wszakże przyznać i to, że dramaturgię Witkacego trudno jest porównać do czegokolwiek, co pisano dla teatru wcześniej, a relacja pomiędzy jego utworami scenicznymi i życiem jest zupełnie szczególnego rodzaju. Dlatego zapewne niektórzy uważali go za autora zgoła szalonego, teraz zaś przypisuje mu się wielkość nieomal wieszcza-wizjonera. Witkacy zaś - niewątpliwy ekscentryk - był mniejszym "szaleńcem" niż wielu z nas, raczej też nie pretendował do sławy futurologa. Był z pewnością bardzo wybitnym intelektualistą, który najlepiej wypowiadał się poprzez formy artystyczne. Jako intelektualista gruntownie obeznany z różnymi prądami umysłowymi swoich czasów, nadto bystry obserwator rzeczywistości, błyskotliwy dialektyk, napisał całą serię rozpraw filozoficznych, historiozoficznych, estetycznych, nadając im kształt groteskowych, a nawet - z pozoru - absurdalnych dramatów Wydają się one "bezsensowne" w świetle norm klasycznych poetyk lub potocznej logiki nawet gdy wyrastają z życiowych realiów, przystają do nich - na pierwszy rzut oka - jak pięść do nosa.

W czasach Witkacego nie było zbyt poważnych podstaw, żeby przypuszczać, że jego dramaty, czyli w licznych wypadkach rozpisane na dialogi i groteskowe sytuacje sceniczne eseje, kiedykolwiek potrafią zafascynować teatralnego widza, chyba że intelektualnego snoba. I jako żywo logika jest po stronie tych, którzy tak to widzieli. Gdyby bowiem świat rozwijał się logicznie, dzieła Witkacego ległyby pod bibliotecznym kurzem lub może by do nich sięgali psychiatrzy, żeby badać przejawy frustracji i dewiacji ludzi, którzy lękali się perspektyw postępu i lepszego jutra. Ale świat nie rozwija się logicznie. I dlatego nawet najbardziej "zwariowane" dzieła Witkacego nabierają z czasem coraz większej realności, a nawet oczywistości. Coś, co można było uważać za patologiczne przerosty wyobraźni lub science fiction, w nasizych czasach staje się niemal dotykalną realnością.

Weźmy dramat pt. "Szewcy" (choć - dodajmy - wiele idei w nim zawartych można odnaleźć i w innycn utworach Witkacego). Witkacy napisał "Szewców" w roku 1934 jako "naukową sztukę ze śpiewkami w trzech aktach". Sztuka jest istotnie "naukowa", przynajmniej w tym sensie, że w jej dialogach zostały odzwierciedlone liczne idee dominujące w myśli społecznej tamtych czasów. Jest tam prawie marksistowska analiza stosunków produkcji w systemie kapitalistycznym. Jest proces narastania sprzeczności, który musi doprowadzić do eksplozji społecznej. Jest eksplozja, przedstawiona nie jako jeden wybuch, lecz jako potęgująca się reakcja łańcuchowa, a więc niejako rewolucyjny ciąg. Jest jakby synteza skrajnych doświadczeń Europy XX wieku z różnymi największymi wstrząsami, wywołanymi rewolucja proletariacką, faszyzmem i rozwojem cywilizacji naukowo-technicznej. Jest próba dedukcji na temat przyszłości. Wszystko to w dramacie jest pogmatwane niekiedy groteskowo zdeformowane, wmontowane w gigantyczną grę chuci erotycznej, pozaprawiane niezrozumiałymi dla mniej wtajemniczonych polemikami estetycznymi, aluzjami do różnych współczesnych Witkacemu artystów i myślicieli, krajowców i cudzoziemców, pojawia się nawet chochoł z "Wesela" Wyspiańskiego. Jest wreszcie osobliwe słownictwo, swojskie, jędrne i' jurne, choć niektórych słów - purwa ich sucza maść zagwazdrana!

- daremnie szukać w słownikach polszczyzny. W sumie - labirynt, z którego bez pomocnej nici Ariadny (w tym wypadku występującej pod imieniem docenta Janusza Deglera) niewielu wydostanie się o własnych siłach. Tak się może wydawać. Tak źle jednak nie jest. Wystarczy pójść do Teatru Polskiego we Wrocławiu, żeby się o tym przekonać.

Młody reżyser Jacek Bunsch (drugi po Korinie młody reżyser, któremu się powiodło u Przegrodzkiego) może nie w pełni zadowolił filologów, upraszczając nieco dramat, ale tym bardziej może właśnie przez to usatysfakcjonował publiczność, wyostrzając, co dla niej dzisiaj żywe i ważne. Jak pamiętam - bo trudno to wydarzenie zapomnieć - przedstawienie Włodzimierza Hermana w "Kalamburze", m.in. dzięki swej kameralności, pozwalało nam obcować z licznymi subtelnymi niuansami tekstu "Szewców". U Bunscha szczegóły rozpływają się w przestrzeni, rozrzedza się tekst. Jest jednak przejrzystość i klarowność. I jest dbałość o to, żeby "Szewcy" wystawieni w roku 1982 byli "Szewcami" naszych dni, nie przez łatwą aluzyjność, ale przez konfrontację myśli Witkacego z naszymi doświadczeniami. Właśnie taka konfrontacja ujawnia swoistą "niesamowitość" wyobraźni pisarza, który na nową epokę we wrześniu 1939 zareagował samobójczym strzałem.

Na czym polegał pesymizm Witkacego, który go pchnął do skrajnego gestu, wyrażającego brak nadziei? Próbując odpowiedzieć tylko na podstawie "Szewców", można sformułować przypuszczenie, iż źródłem tego pesymizmu była konstatacja, że świat, który jest kiepsko urządzony, zmierza w jeszcze gorszym kierunku. I nie była to konstatacja irracjonalna. Pamiętajmy, ze gdy Witkacy pisał "Szewców", na Zachodzie rozkwitał faszyzm, a na Wschodzie stalinizm ze znanymi "błędami i wypaczeniami". Jego historiozoficzny pesymizm płynął z następujących przesłanek myślowych: 1) gwałtowne wstrząsowe przemiany na świecie są nieuniknione; 2) przemiany, obojętnie pod jakimi hasłami dokonane, same w sobie nie są żadnym gwarantem postępu, np. etycznego; 3) niezależnie od rewolucji, burżuazyjnych czy proletariackich, rozwój naszej cywilizacji postępuje w tym samym kierunku - w stronę unicestwiania indywidualności oraz unifikacji ludzi i całych społeczeństw.

Kto chce, może dziś wykazywać, o ile się Witkacy pomylił. Zapewne możliwa jest w niejednym punkcie polemika z autorem "Szewców". Za bardziej płodną uważam jednak grę wyobraźni - wszak teatr to tylko gra i "zabawa" - przyjmującej za trafne diagnozy Witkacego. Tym bardziej że współczesny świat jest beczką prochu z zapalonym lontem.

Wiele jest pytań, które mogą zainspirować "Szewcy" Witkacego. Oto niektóre: Co jest rzeczywistym interesem ludzkości i na czym - z tego punktu widzenia - polega postęp? Czy i jak można zapobiegać przekształcaniu najszlachetniejszych idei w zaprzeczającą im praktykę? Na czym polegają sprzeczności pomiędzy dobrem jednostki a interesem ogólnospołecznym i jakie są możliwości kompromisu na tym polu? Jak zapobiegać deformacjom władzy? Jak pogodzić dążenie do odwiecznych humanistycznych ideałów z brutalnymi koniecznościami narzucanymi przez współczesną cywilizację? Wiele jest pytań, które mogą inspirować "Szewcy", a które są pytaniami naszymi, pytaniami ludzi żyjących na beczce prochu z zapalonym lontem.

W ten sposób "Szewcy", zabawna, groteskowa sztuka, przestaje być zabawna. Staje się poważna. Śmiertelnie poważna. Śmiejemy się, ale nerwowo się śmiejemy. Kto zresztą śmieje się inaczej, siedząc na beczce prochu z zapalonym lontem? Nawet Witkacy nie przewidział, jakie może nastąpić nowe "bum!" zaledwie czterdzieści kilka lat po jego śmierci.

Tak więc współczesna wizja "Szewców" nabiera apokaliptycznego wymiaru. Czy inscenizacja Bunscha to sugeruje czy nasza dzisiejsza wrażliwość? Powiedziałbym, że Bunsch tej wrażliwości wychodzi naprzeciw. Rozwiązania przestrzenne na wielkiej scenie Teatru Polskiego sprzyjają uniwersalizacji "Szewców". Służą temu również niektóre skróty tekstowe.

Mają prawo do satysfakcji wykonawcy. Sajetana gra Ferdynand Matysik - nowa ważna rola tego świetnego aktora. Czeladników z powodzeniem grają Stanisław Melski i Zbigniew Lesień. Podobają sie Danuta Balicka i Erwin Nowiaszak, a także wykonawcy ról drugoplanowych: Andrzej Słabiak, Eliasz Kuziemski, Aleksander Wysocki, Tadeusz Skorulski, Andrzej Szopa, Jan Jankowski, Ryszard Michalak, Irena Szymkiewicz, Tadeusz Szymków. Pewną zagadkę dla wszystkich realizatorów "Szewców" stanowi postać księżny Iriny Wsiewołodowny Zbereźnickiej-Podberezkiej. Balicka, którą pochwaliłem za wykonawstwo, gra ją tak, jak się tę postać grywa. A grywa się ją jako księżnę i seks-babę o demonicznych i samodzierżnych skłonnościach, co to chętnie zapanowałaby nad całym męskim rodem jako królowa wielkiej niepokonanej Wszechbabii. Ogłaszam dla następnych realizatorów "Szewców" konkurs na pozaseksualne rozwiązanie tego symbolu, co może przynieść zaskakujące efekty.

A tymczasem wracam do życia. Żyje sobie człowiek, żyje pośród różnych tęsknot i niespełnień. Może by się tak zbuntować? Czy potem jednak nie będzie jeszcze gorzej? Tyle pytań! Tyle pytań! A o odpowiedź trudno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji