Triumf "Parsifala"
Pośród licznych miłośników operowej sztuki nie brak takich, którzy Wagnerowskiego "Parsifala" uważają za szczytowe i najdoskonalsze osiągnięcie w dziedzinie dramatu muzycznego. Najdoskonalsze - ale też zarazem jedno z najpotężniejszych rozmiarami oraz najtrudniejszych do właściwego wykonania, zarówno od strony teatralnej jak i muzycznej.
Nic zatem dziwnego, iż wiadomość, że w 56 lat od dnia ostatniej prezentacji tego arcydzieła w Warszawie zamierza nasz Teatr Wielki ponownie wprowadzić je na swoją scenę, przyjęliśmy z ogromną radością, ale też z pewnym lękiem, który, jak wolno przypuszczać, nie był obcy także i niektórym uczestnikom tego przedsięwzięcia.
Obawy jednak okazały się płonne, a włożony niewątpliwie w przygotowanie tej premiery ogromny artystyczny wysiłek przyniósł bardzo piękne rezultaty. Antoni Wicherek przy dyrygenckim pulpicie potrafił ogarnąć gigantyczną formę Wagnerowskiego dzieła i ukazać słuchaczom tworzącą je skomplikowaną tkaninę motywów przewodnich w sposób wyrazisty i zarazem z wielką ekspresją oraz dynamicznym napięciem. Orkiestra Teatru Wielkiego pod jego batutą przeszła samą siebie - zwłaszcza pełniąca tu wyjątkowo ważką rolę grupa instrumentów blaszanych ujmowała czystością i szlachetnością brzmienia. Pięknie śpiewały przygotowane przez Bogdana Golę chóry, umieszczone częściowo także na najwyższym balkonie widowni, przez co ich śpiew wydawał się otaczać słuchacza ze wszystkich stron, jak tego niektóre partie ,,Parsifala" wymagają.
Przede wszystkim zaś prawdziwie zachwycić mogły kreacje solistów - rzadko bardzo lub wcale dotąd tu nie słyszanych znakomitych polskich śpiewaków, po części związanych na stałe z wielkimi scenami zagranicznymi (Wiedeń, Dusseldorf i inne): Zenona Kosnowskiego (Amfortas), Grzegorza Cabana (Parsifal), Włodzimierza Zalewskiego (Gurnemanz) oraz Hanny Lisowskiej (Kundry). W partiach złego czarownika Klingsera oraz Titurela bardzo dobrze wypadli Ryszard Morka i Mieczysław Milun, a warto wspomnieć, że także w skromnej partii jednej z Dziewcząt-kwiatów pojawiła się artystka tej miary co Zdzisława Donat. Całość zaś wykonania odznaczała się ogromną żarliwością i misteryjnym skupieniem - i to właśnie w głównej mierze przesądziło o sukcesie przedstawienia.
Pewne wątpliwości natomiast budzić mogła jego strona inscenizacyjna. Niemiecki reżyser Klaus Wagner koncepcję miał z pewnością interesującą - pragnął m. in. pokazać, że wywiedziona ze starej średniowiecznej legendy skomplikowana Wagnerowska symbolika może być także dziś aktualna, mówiąc o zagubieniu człowieka, o chorobach świata, o utracie wielu ideałów i poszukiwaniu dróg ratunku. Jednakże zamiast jak to zapowiadał, przedstawić całą historię możliwie klarownie i przejrzyście (co wydawało się konieczne zwłaszcza wobec wykonywania dzieła w niemieckim oryginale), poprzez własne, nie zawsze czytelne symbole dodatkowo sprawę zagmatwał. Także i w oprawie scenograficznej Thomasa Peknego znalazły się elementy nie bardzo, powiedzmy, przystające do klimatu tego "uroczystego misterium scenicznego" (jak sam kompozytor ostatnie dzieło swego życia nazwał).
Jednakże wspaniała muzyka "Parsifala" i mistrzowskie jej wykonanie triumfują ponad wszystkim.