Artykuły

"Rodeo" znaczy rywalizacja

Autor "Rodea" wyznał kiedyś, że nie umie wymyślić najprostszej historyjki bez odwoływania się do wydarzeń, miejsc i przedmiotów, które sam widział. Istotnie, utwory jego mocno osadzone są w realiach. Aleksander Ścibor-Rylski - pro­zaik, scenarzysta i reżyser filmowy - ma już na swoim twórczym kon­cie dwie teatralne sztuki.

Kameralny dramat "Bliski nieznajomy" po prapremierze w war­szawskim Teatrze Kameralnym wszedł na afisz wielu polskich i nie tylko polskich teatrów.

Dramaturgowi utorowały drogę filmy zrealizowane przez niego według własnych scenariuszy. Np. "Ich dzień powszedni" podjął temat skłóconego małżeństwa. W filmie tym Zbyszek Cybulski krąży między żoną i kochanką. Już wtedy - a film powstał w 1963 roku - Ścibor-Rylski wykazywał swe komediowe predylekcje. W "Bliskim nieznajo­mym" konflikt małżeński pogłębio­ny jest interesującą analizą psycho­logiczną.

W nowej sztuce - zatytułowanej "Rodeo" - autor pozostał wierny i tematowi, i charakterowi swych poprzednich utworów (akcenty ko­mediowe). Ukazuje również sytua­cję, którą można by umieścić pod nagłówkiem "coś z życia", ale...

Lektura tego dramatu rodzi mie­szane uczucia. Z jednej strony - przyznaje - czyta się go jednym tchem. Z drugiej - oczekuje się pełniejszej charakterystyki postaci. Motywacja psychologiczna sprawia autorowi niemało kłopotów - naj­lepszy dowód, że sam na siebie za­stawił sieci - trudno mu było zna­leźć jednoznaczne zakończenie. To­też robi unik - a to jest novum, bowiem historie Ścibor-Rylskiego zawsze miały swój początek i ko­niec, choć czasem mniej, czasem bardziej przekonywający.

Ale należy się kilka słów o war­stwie fabularnej. Bohaterką "Rodea" jest Małgorzata, dziewczyna bardzo piękna. To określenie jest niezwykle istotne. Poza tym wiemy o niej nie­wiele - że lubi się grzać przy pie­cu, że jest amatorką lodów, że w jej księgozbiorze znajduje się "Mały Książę". I wiemy, że pracuje w biurze, ale co tam robi, albo przy­najmniej - co chciałaby robić, nie mówi się ani słowa. To w ogóle nie ma znaczenia. Istotny jest tylko problem z kim śpi, a najistotniejsze kogo wybrać - męża czy kochanka, bo życie z jednym i z drugim jest dla niej zbyt wyczerpujące. Sądzi, że kocha obu. Sprawa ta nie roz­patrywana jest w kategoriach mo­ralnych - dziewczyna jest rozbra­jająco szczera wobec obu partnerów i nie ukrywa swych wahań. Ba! - nawet serwuje im sporą dawkę in­tymnych relacji (czasem pikant­nych). Wydawać by się mogło, że w tym trójkącie wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Niestety, rywale czują niedosyt szczegółów. Konstrukcję dramatu opiera autor na wzajem­nych opowieściach przeciwników (rozgrywanie scen z przeszłości). Wyznania te mają uzupełnić wszel­kie luki, to znaczy ustalić - kto kiedy był "górą".

Mężem Małgorzaty jest Robert - wieczny dzieciak. Uroczy i beztros­ki plastyk w niestołecznym mieście, profesjonalne zero. Na swą żonę zwrócił uwagę po czterech latach małżeństwa, dopiero gdy go zdra­dziła. Na horyzoncie pojawił się pan magister inżynier z Warszawy (Paweł). Dostrzegł on oprócz fizycz­nych zalet dziewczyny, także jej indywidualność, stwierdził, że po­winna żyć własnym życiem, a nie w cieniu męża. I tu mam żal do Ścibora - czyżby chciał wykpić całą trójkę, czy celowo nie pokazał żadnych istotnych wartości dla przeciwwagi? Spostrzeżenie Pawła pozostaje tylko deklaracją - w gruncie rzeczy traktuje partnerkę "przedmiotowo" - nie różniąc się w tym względzie od męża. Cała sprawa sprowadza się wyłącznie do łóżka. Żaden z nich nie da za wy­graną, choć to żenujący, wprost kliniczny przypadek braku męskiej godności.

Tu rozchwiała się "typowość" historii fabularnych Ścibor-Rylskiego. Casus "Rodeo" uogólnić się na szczęście nie da. Odrażający jest

obraz dwóch, silnych mężczyzn po­niżających się nie tylko wulgarny­mi epitetami, ale także plotkarskim wyciąganiem szczegółów. Nie mogą zrozumieć postawy Małgorzaty. Czy­telnik natomiast przeczuje, że ta bardzo piękna dziewczna z łat­wością może spotkać jeszcze kogoś innego, z kim jej będzie w łóżku "cudownie". A potem jeszcze kogoś. Dużo w tej sztuce mówi się o mi­łości. I Małgorzata jest zakochana, i Paweł, i Robert. Nieszczęście po­lega na tym, że wartość tych związ­ków oceniana jest wyłącznie miarą wzajemnej atrakcyjności.

Tadeusz Łomnicki wystawił sztukę na Czackiego. Jest to teatr atrakcyjny i błyskotliwy. Dramatur­giczna korekta tekstu - w każdym wypadku celna. Sceniczni bohatero­wie różnią się istotnie od swych pierwowzorów literackich. Nie są to ludzie tuzinkowi, przeciętni. Urzędniczka prowincjonalnego mia­sta - jest wyciętą z żurnala pięk­nością o inteligencji i wrażliwości Marty Lipińskiej. Wyszukana ele­gancja kreacji podważa charaktery­stykę jej życiowego standardu ("Przy swoim chłopcu czekałaby pięć lat na mieszkanie w blokach - i drugie pięć na "Syrenkę", spła­caną w ORS. Ile razy zepsułby im się gaźnik, musieliby stać do pierw­szego, żeby mieć 300 złotych na no­wy. A jakby jej się zachciało bu­tów z komisu, musiałaby przez miesiąc karmić go kaszanką i mro­żonymi płuckami z Supersamu.").

Niewydarzony plastyk ma urok, błyskotliwość i intelekt Andrzeja Łapickiego. I jest na scenie Andrze­jem Łapickim. Jedynie Tadeusz Łomnicki nadał Pawłowi inny, jak­że pogłębiony wymiar. To sztuka o wielkiej miłości starzejącego się mężczyzny do młodziutkiej i pięk­nej dziewczyny. O rozpaczliwej obronie wyidealizowanego szczęścia. W Robercie odzywa się nuta prze­kory i cwaniactwa. A Paweł usiło­wał odebrać sobie życie.

To wnikliwe studium uczucia, które nie pozwała normalnie żyć i pracować, które pozbawia godności. To bardzo smutna sztuka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji