Artykuły

Groteskowo

Zaprezentowany po raz pierwszy w sobotni wieczór we wrocław­skim Teatrze Współczesnym spektakl "Romeo i Julia" w reżyserii litewskie­go reżysera Rimasa Tuminasa bardziej nuży, niż zachwyca, a co gorsza - wy­daje się po prostu dziwaczny.

Od pierwszej sceny Tuminas pokazuje: to zabawa, gra, nie życie. Nie oglądamy w Teatrze Współczesnym historii dwoj­ga zwaśnionych rodów, które wyniszcza zemsta i opacznie pojęta duma. Nie oglą­damy kostiumowej tragedii omyłek, w której fatum niszczy ludzi. I tym bar­dziej nie widzimy dramatu gorączkowych miłości. Rimas Tuminas i jego aktorzy zagrali ludzkie poczwary i teatralne ku­kiełki. Wsłuchując się w dosłowne zna­czenie i brzmienie tekstu Szekspira, od­kryli całą jego stylistyczną pokrętność, dziś może nawet śmieszność.

"Romeo i Julia" odczytana nie poetyc­ko, lecz literalnie, to bardzo groteskowa sztuczka - zdają się mówić wrocławscy artyści i ich litewski reżyser. Nie wiem, czy tego chcieli, ale równie często ociera­ją się zarówno o postacie z "Krzyku" Muncha, jak i z "Żywotu Briana" Monty Pythona. Romeo w sweterku (Radek Kaim) jest beksą i bufonem, przywołującym wy­gląd arystokratów w stylu Mniszkówny. Wraz z pajacującym w czarnym surducie z białą chustką w ręku - a la bohaterowie Felliniego - Merkucjem (Eryk Lubos) i Benvoliem w pilotce i kurteczce jakby ze śmietnika, grającym kogoś z krainy Oz (Tomasz Tyndyk), lubi wspinać się po ścia­nach i czołgać po dywanach jak starszacy w przedszkolu. Z Julią w sukience pierwszokomunijnej (Dorota Abbe) też chęt­niej uprawia gimnastykę niż seks.

To nie znaczy, że brak w spektaklu do­brej gry aktorskiej. Po prostu z Szekspi­rowskiej intrygi, która przemienia nagłą miłość w śmiertelne zmagania, powstał kabaret niegrzecznych dzieci i dziwacz­nych dorosłych, czasem nawet cyrk, bo sporo tu treserów z batami-pasami w dło­niach i metrowej długości sztyletów.

To, czego w tym spektaklu nie daje się wytrzymać, to nadmiar groteski. Zatarcie granicy między błazenadą, nawet jeśli to istota teatralności, a jakąkolwiek prawdą psychologiczną, której jednak oczekuje­my po bohaterach Szekspira. Chociaż symbole i postacie wymyślone przez Tuminasa bywają naprawdę przejmujące - np. gdy w pierwszej partii bohaterowie ogrywają dynie, symbol brzemienności, grzeszności seksu, a zarazem symbol we­wnętrznej pustoty.

Jeśli uznać, że teatr to przedstawianie reżyserskiej wyobraźni, spektakl Tumina­sa może się podobać. Imponują bowiem rozgrywane w kontrach reflektorów har­ce na kamiennym postumencie pośrodku sceny i na ruchomej ścianie z drzwi za­wieszonych jak gigantyczny relief niemal po sufit. Kto jednak chce oglądać sztukę praktykującą zasady roli, psychologii po­staci, perspektywy, głębi, widowni jako czwartej ściany, nie ma tu czego szukać.

Mówię o tym nie dlatego, że mi się pra­ca Tuminasa wydaje estetyczną zabawką, lecz dlatego, że jedyna postać, którą w tym widowisku zagrano prawdziwie w duchu Szekspira, ojciec Laurenty Krzysztofa Ku­lińskiego (kolejna dobra rola tego artysty), utwierdziła mnie w przekonaniu, że autor ,,Romea i Julii" jednak był poetą klasycz­nym i nie powinno się interpretować jego sztuki aż tak groteskowo - poza historią estetyki i teatru. Wolę tradycyjny chłód szekspirowskiej krypty niż to halloween Tuminasa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji