Miłość u wrót śmierci
Dzięki inicjatywie Teatru Współczesnego, który w ramach współpracy z innymi scenami sprowadził do Szczecina wrocławskie przedstawienie, mieliśmy okazję zobaczyć piękny spektakl bez gwiazdorskiej obsady. Szkoda, że szczecińskie agencje impresaryjne takie tytuły omijają z daleka.
Tuminas nie traktuje poważnie świata przedstawionego w dramacie Szekspira. Na narratora wybiera idiotę Benvolia (Tomasz Tyndyk). Na środku pustej sceny ułożone zostało podwyższenie z cegieł. W trakcie spektaklu będzie zmieniało swoje przeznaczenie, stając się placem, łożem, ołtarzem, a nawet grobem.
Z tego placu na początku przedstawienia Benvolio wybierze dwie cegły, z których wyczaruje parę kochanków. W finale ten błazen w pilotce ukołysze kostki do snu.
Scenę zaludniają groteskowe postaci nieustannie balansujące między tragizmem a komizmem. Capuletti (świetny Maciej Tomaszewski, którego szczecinianie znają z udanej kreacji Hamleta) to błaznujący satrapa, zachłystujący się swoją władzą. Zdominowana przez męża pani Capuletti jest zimną i cyniczną matką. W tym groteskowym świecie dorosłych ich dzieci nie znajdą oparcia.
Samotny Romeo (Radek Kaim) przybiera pozę podwórkowego amancika, który skupia się na swojej urodzie, przyczesuje włoski, a w nosek wklepuje krem. 14-letnia Julia (Dorota Abbe) skrywa się pod skorupą dziewczynki (w tym wieku jej matka już wydała ją na świat), biegającej w krótkiej sukience i opadających getrach.
Miłość zdziera z nich pozy. Julię przemienia w dojrzałą kobietą, która postanawia z determinacją walczyć o uczucie. Sama, bo Romeo ucieka.
Dekoracja ogranicza się do ogromnej ściany zbudowanej z poziomo połączonych ze sobą drzwi, które okażą się wrotami śmierci.
Piękne, estetycznie wysmakowane przedstawienie, a scena zaślubin godna jest uwiecznienia na płótnie.