Artykuły

Białystok niezdobyty

W gronie polskich bywalców teatrów operowych świata, które precyzyjnie kompletuje łódzka agencja Grand Tour, znajduje się pani Wera Skalski-Kisiel. Od wielu miesięcy pani doktor namawiała nas do wizyty w Białymstoku, wymarzyła sobie gościć nas na otwarciu teatru w swoim rodzinnym mieście. Niestety, nic z tego nie będzie - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.

W gronie polskich bywalców teatrów operowych świata, które precyzyjnie kompletuje łódzka agencja Grand Tour, znajduje się pani Wera Skalski-Kisiel. Po trzydziestu kilku latach funkcjonowania w szwedzkiej służbie zdrowia jako ordynator szpitala chorób płucnych wróciła z małżonkiem do kraju i osiadła w Białymstoku. Stamtąd dołącza do nas, uczestnicząc w najciekawszych spektaklach operowych od Petersburga, przez Londyn, Paryż, Pragę, Rzym, Berlin, Wiedeń, Mediolan, aż po Barcelonę i Nowy Jork. Jest duszą towarzystwa, a jej rozległa wiedza medyczna często konkuruje z szeroką kompetencją w dziedzinie muzyki, baletu, a zwłaszcza opery, wzmacniana szczerym i serdecznym zamiłowaniem.

Od wielu miesięcy pani doktor namawiała nas do wizyty w Białymstoku. Po skandalicznym rozprawieniu się z Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim, wieloletnim dyrektorem Filharmonii, świetnym dyrygentem i - co rzadkie - dyplomowanym śpiewakiem, przystąpiono do organizacji zespołów operowych, mających uroczyście otworzyć dopiero co wybudowany gmach Opery Podlaskiej.

Nazwa nowego teatru wydaje się nie za bardzo fortunna. Jest już Opera Nova, na Zamku, am Gartnerplatz, Liceu, am Rhein, Bolszoj, Metropolitan..., ale Podlaska? Bardziej dotąd kojarzyło mi się to określenie z serem, wędliną, nabiałem, urokami grzybobrania, wędzenia lub hasłem "na jagody", ale z Aidą, Toscą, Carmen, Borysem Godunowem i Sprzedaną narzeczoną - trochę mniej. A może przesadzam? - Zapewne!

Pani doktor Wera Skalski-Kisiel wymarzyła sobie gościć nas na otwarciu teatru w swoim rodzinnym mieście. Oczywiście nie wszystkich naraz, jako że stanowimy już kilkusetosobową operową falangę. Na początek chodziło o zdobycie chociaż 10 biletów wstępu na uroczystą galę. Potem zapewne przyjeżdżalibyśmy w większych grupach, oglądając kolejne operowe spektakle w Białymstoku. Czynilibyśmy to dla ożywienia swych wrażeń z nowej polskiej placówki operowej, znudzeni artystycznym zastojem w miastach, gdzie mieszkamy, ciesząc się, że Białystok swą Operą zakasuje od razu Bydgoszcz, Wrocław i Gdańsk, a niedługo nawet Wilno, Odessę i na przykład Ostrawę.

Niestety, nic z tego nie będzie. Pani doktor Wera, osoba niezwykle kulturalna i elegancka, kilkakrotnie telefonicznie prosiła operowy sekretariat o krótkie spotkanie w tej sprawie z nowym dyrektorem. Przychodziła na wyznaczone terminy, długo czekając, wysiadywała na korytarzu, a dyrektor był ciągle nieuchwytny, zapracowany i zajęty. Wreszcie zdecydowała się napisać list, w którym przywołała moją skromną osobę jako patrona i uczestnika tej inicjatywy.

Po jakimś czasie otrzymała krótką - niezbyt grzeczną - pisemną odpowiedź, że załatwienie tej sprawy jest absolutnie niemożliwe. Natomiast powinna zwrócić się do działu organizacji widowni, jeśli jest zainteresowana w Białymstoku dalszymi wydarzeniami operowymi. Przy czym słowo "wydarzenia" pan dyrektor o dźwięcznym podlaskim imieniu Roberto napisał przez "ż" (z kropką!). Zastanawiamy się teraz, czy dokument ten zostawić na pamiątkę, czy odesłać do Podlaskiego Archiwum Operowego.

Tymczasem, operowi bracia i siostry, Białystok dla nas - prostych wyznawców tej sztuki - będzie niezdobyty. Zazdroszcząc tym, których Roberto (dawniej miał ksywę "Ponton") dopuści do uroczystego otwarcia, znów pojedziemy: najpierw do Salzburga (Czarodziejski flet), do La Scali [Cyganeria), w sylwestra do Lozanny {Orfeusz w piekle), do Pekinu (Lohengrin), Moskwy (Jezioro łabędzie), Bayreuth (Śpiewacy norymberscy) i Werony (Romeo i Julia).

Po każdym z tych spektakli gwiazdy zjedzą z nami kolację. Gian Carlo del Monaco do świtu będzie dyskutował ze swymi polskimi wielbicielami. Piotr Beczała odbierze kolejną porcję zachwytów, zwłaszcza od naszych pań. A Swietłanę Zacharową przy suto zastawionym stole długo będą adorować polscy dżentelmeni jako najpiękniejszego Łabędzia świata.

Znajdzie się w naszym gronie - jak zwykle - pani doktor Wera, symbol niezdobytego operowego Białegostoku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji