Artykuły

Miłe zabawy początki, lecz koniec dość przypadkowy

"Cosi fan tutte" w reż. Grzegorza Jarzyny w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Recenzja Jacka Marczyńskiego w Rzeczpospolitej.

W pierwszym operowym starciu reżyser Jarzyna pokonał kompozytora Mozarta. Zadanie miał ułatwione, bo tego drugiego nie wsparła silna drużyna muzyczna.

Jarzyna odważnie potraktował klasyczne dzieło operowe. Z partytury usunął cały chór i sporo arii, ale w końcu "Cosi fan tutte" to utwór będący zestawem muzycznych numerów i mądre skróty inscenizatora mogą nie okaleczyć całości. Jarzyna zdynamizował tempo, a przede wszystkim postanowił udowodnić, że ta opowiastka miłosna odnosi się do naszych czasów. I wcale nie jest błaha, bo owierność w uczuciach dziś coraz trudniej. Bez zahamowań zmieniamy partnerów, lecz marzymy o prawdziwej i stałej miłości.

Jarzyna odszedł od realiów libretta i zaczął spektakl w świetnym stylu. Dwóch facetów, wędrując po portowej dzielnicy, gdzie w oknach z czerwonymi zasłonami dziewczyny oferują erotyczne usługi, postanawia sprawdzić, czy ich ukochane hołdują innym wartościom. One tymczasem w eleganckim sklepie mierzą buty i ciuchy. W tych wyrazistych scenach doskonale scharakteryzował uwspółcześnionych bohaterów "Cosi fan tutte" - beztroskich młodych ludzi, dla których test wierności może okazać się zbyt trudny.

Im dalej, tym jednak gorzej. Już sama idea sprawdzenia uczuć wydaje się bezsensowna, skoro świat wykreowany przez Jarzynę przepełniony jest jedynie seksem. A finezyjna zabawa ustępuje błazenadzie, później zaś już jedynie żartom rodem z niemieckich filmów erotycznych. Kolejne przepychanki pod drzwiami męskiego WC, eksponowane bez pomysłu nagie damskie biusty i męskie pośladki przestają śmieszyć.

W niedawnym "Macbethcie 2007" Jarzyna olśnił pierwszym pomysłem, potem nie potrafił zapanować nad całością. Tu akcja kręci się coraz szybciej, ale on nie wie, co robić. II akt "Cosi fan tutte" skrócił więc do maksimum, w tym zaś, co pozostało, mnożył kolejne grepsy. A zmieniając zakończenie, rzecz całą sprowadził do poziomu serialowych "Przyjaciół", w których wymiana partnerów jest czymś oczywistym, jak dobry seks.

Z finezyjnej przewrotności Mozarta nie zostało wiele, także dlatego, że nie stanęli w jego obronie wykonawcy. A im bardziej odważne sąpomysły reżysera, tym staranniejsza powinna być strona muzyczna spektaklu, by dzieło operowe zachowało równowagę. Dawno zaś nie słyszałem interpretacji tak pozbawionej subtelności, za to rozpędzonej i wykrzyczanej. Żaden ansambl nie został zaśpiewany równo, żadna z arii (wyjątek -Roma Jakubowska-Handke jako Fiordiligi) nie została w pamięci. O niektórych - jak popisowy numer Ferranda wymęczony przez Adama Zdunikowskiego - chciałoby się jak najszybciej zapomnieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji