Artykuły

Oto Polska!

JANUSZ BUKOWSKI znów zrobił przedstawienie o Polsce i Polakach,- albo - jak kto chce - o sprawie polskiej. Bo właśnie o tym jest, "Lilla Weneda" Słowackiego w Teatrze Polskim. Bukowski - reżyser przedstawienia posłużył się układem tekstu głośnego przedstawienia Krystyny Skuszanki z 1973 r., ale wprowadził równocześnie zmiany w tym układzie i zrobił całkiem inne przedstawienie. "Lilla Weneda" Skuszanki w krakowskim Teatrze im. Sło­wackiego była przedstawieniem, które rozgrywało się w pary­skiej kawiarni w grupie pol­skich emigrantów z lat czterdziestych ubiegłego stulecia, przedstawieniem osadzonym w wyraźnie określonej sytuacji i kontekście historycznym. W szczecińskim przedstawieniu - o ile dobrze rozumiem koncep­cję Bukowskiego - to odnie­sienie jest daleko szersze, pra­wie ponadczasowe. Dla bardziej wyraźnego określenia epoki nie mają zresztą istotniejszego zna­czenia kostiumy postaci: chłop­skie sukmany, szlacheckie kontusze i rycerskie zbroje. Obok nich i tak jawią się Konrad oraz Doktor w strojach z cza­sów Słowackiego. Ściśle biorąc te sukmany, zbroje i kontusze też nie należy chyba traktować jednoznacznie: z jednej strony lud, czyli chłopi - Wenedzi, z drugiej - szlachta, czyli Lechici. To także, biorąc chyba rów­nież pod uwagę kolorystykę ko­stiumów, pewne cechy nasze­go narodowego charakteru, pewne postawy, kierunki myśle­nia, wyznaczniki różnych ideo­logii w obrąbie jednego narodu.

Scenografią Jana Banuchy uzupełnia przy tym na wskroś nowoczesna, bo wyrafinowanie prosta dekoracja. Scenę sta­nowi wielki, zielony, ukośnie nachylony ku widowni krąg. Na środku harfa, po bokach tylko duże głazy, a na proscenium, po przeciwległych krańcach - dwa zwykle, drewniane klęczniki. I ciemne, bodaj granatowe ku­lisy.

Przedstawienie zaczyna się w ciemności, bez kurtyny. Z ciemności, przy dźwiękach mu­zyki powoli wyłaniają się syl­wetki scenicznych postaci. Na jednym z klęczników św. Gwalbert, obok, jak przy spowied­niku, Ślaz. Rozbrzmiewa gwar nakładających się rozmów po­staci wypowiadających teksty z "Podróży do Ziemi Świętej". Pojawia się Kordian i Doktor. Wśród gwaru reszty postaci rozlegają się słowa tego pierw­szego z zakończenia Prologu "Kordiana": "Dajcie mi proch, zamknięty w narodowej urnie. Z prochu lud wskrzeszę, sta­wiam na mogił koturnie..." po czym Doktor wskazuje na tłum, kwitując rzecz słowami Chmu­ry z II aktu "Kordiana": "Oto Polska - działaj teraz!". I po­tem już na scenie zostają Wenedzi, padają słowa złowróżb­nej przepowiedni Rozy.

W samym tym początku tkwi zapowiedź nieprzeciętnego przedstawienia i oryginalnego odczytania "Lilli Wenedy". Nie mogę odmówić sobie przy oka­zji dygresji. Gdyby najważniejsze przedstawienia, jakie oglądaliśmy dotąd w Teatrze Polskim w okresie 4-letniej dyrekcji Janusza Bukowskiego przede wszystkim jego własne realizacje oraz kilka innych, ze­stawić nie w kolejności ich po­wstania, a inaczej - ułożyłyby się one w jakiś ciąg o naszych narodowych dziejach i spra­wach. "Lilla Weneda" mogłaby być w nim może jednym z pierwszych przedstawień. A może przygotowywana właśnie "Odprawa posłów greckich"? Potem, traktując nawet niezbyt ściśle kolejność: "Pan Tadeusz", "Fantazy", "Źródło" Norwida w reżyserii Henryka Baranow­skiego, "Przedwiośnie", "Kar­totekę" w reżyserii Jana Jeruzala, "Dwór nad Narwią", wreszcie "Egzamin" w reżyse­rii Wandy Laskowskiej i "Da­czę", Jak na cztery sezony, to chyba spory zestaw pozycji, świadczących najwymowniej o charakterze teatru prowadzone­go przez J. Bukowskiego. A przecież byli jeszcze tacy auto­rzy, jak Potocki, Zapolska, Mrożek, był "Książę Niezłom­ny" Calderona-Słowackiego, z obcej literatury zaś "Antygona" i "Wiśniowy sad".

Wracajmy jednak do "Lilli Wenedy". Baśniowa fantastyka, mityczna legenda przekształciła się w Teatrze Polskim w dyskurs o niekoniecznie zamierzch­łej przeszłości. Tragedia Wenedów wyrażona przede wszyst­kim śmiercią Lilli i Derwida, żałosny koniec Gwinony, wszy­stko z przypadkowości losu, a ściślej - niecnego oszustwa Ślaza, to w istocie pełna pasji polemika z narodowymi wadami i grzechami. Z paraliżującą wolę wiarą w przeznaczenie, z zadufaniem, i niesprawiedliwoś­cią. Ironicznym, chłodno myślą­cym, dyskretnym interpretato­rem zdarzeń jest Doktor - Mieczysław Banasik, zaś tra­gicznym bohaterem, uwikłanym w sprzecznościach wydarzeń - Konrad - Karol Gruza, pięk­nie operujący poetyckim sło­wem. To on, na końcu, po za­gładzie Wenedów, zawoła sło­wami z "Grobu Agamemnona", "O Polsko! póki ty duszę aniel­ską będziesz więziła w czerepie rubasznym: Póty kat będzie rą­bał twoje cielsko..."

W scenicznej akcji, acz ze znacznymi skrótami tekstu, baśniowa warstwa potraktowana została w przedstawieniu z daleko posuniętą wiernością. Zyskała też w wykonaniu wie­le scenicznej ekspresji. W du­żym stopniu za sprawą wyko­nawczyni tytułowej roli - Ewy Wencel. Ta młodziutka aktorka, debiutująca dopiero w tej roli, wywiązuje się ze swe­go zadania wprost znakomicie. Jej Lilla Weneda, drobna dziewczyna w długiej, płócien­nej koszuli ma w sobie niekła­maną naturalność i żarliwość uczuć. W kilku momentach, gdy zmaga się z Gwinoną o prawo ratowania życia Derwida, a zwłaszcza po uzyskaniu dla niego wolności, jest prawdziwie wzruszająca w swojej sile wyrazu. Z wielką przyjemnością odnotowuję tak udany debiut.

Na korzyść Ewy Wencel świadczy również fakt, że nie zapeszyła się wcale występując jako partnerka aktorki tej kla­sy jaką jest Ewa Wawrzoń, wy­stępująca w roli Gwinony. Lilla Weneda i Gwinona, to bodaj najmocniejsze punkty aktorskie tego przedstawienia. Gwinona - Ewa Wawrzoń - zimna, wy­rachowana księżniczka islandz­ka, odznaczająca się zarazem przenikliwą inteligencją i okru­cieństwem, okazuje się przecież zdolna do ludzkich uczuć gdy sama cierpi z powodu utraty syna. Ten przełom - przejście od pogardy dla innych, łącznie z Lechem, poprzez niepewność do rozpaczy - pokazała Ewa Wawrzoń - bardzo przekonywająco.

W ogóle panie w "Lilli Wenedzie", zdają się z pełnym po­wodzeniem "trzymać" przedsta­wienie. Poprzednio wymienione uzupełnia Anna Lenartowicz w roli Rozy Wenedy - złowróżb­nej wieszczki, z której emanu­je jakaś wewnętrzna siła.

Role męskie są bardziej sta­tyczne. Przede wszystkim Derwid oraz Lelum i Polelum. Derwid Zbigniewa Mamonta jest posągowym siwym star­cem, pełnym wewnętrznej god­ności i wzgardliwego wobec wroga spokoju. Szczególnie poruszającą i świetnie rozwiązaną sceną z udziałem Lelum i Polelum jest rzut toporem w stronę niewidzialnego Derwida. Przeszywający świst, zdławiony krzyk Sygonia i długa cisza. W rolach Lelum i Polelum wystąpili również debiutujący na szczecińskiej scenie Grzegorz Marchwicki i Waldemar Głu­chowski

Lech - Karol Stępkowski, w szlacheckim kontuszu, z karabelą, zdaje się uosabiać sar­macką popędliwość i zadufa­nie, pod którymi kryją się przecież jakieś nuty rzeczywi­stej szlachetności. Wtóruje mu w tym rysunku Sygoń Andrze­ja Oryla. Św. Gwalbertem, poczciwym duchownym o cechach safanduły jest Antoni Szubarczyk, a nędznym Śla­zem, tchórzem i kłamcą, kolej­ny, obiecujący debiutant - Pa­weł Przybyła. W roli Dziewczy­ny występuje Elżbieta Woronin, w rolach Harfiarzy - Tadeusz Zuchniewski, Roland Głowacki i Piotr Chudziński.

"Lilla Weneda" w Teatrze Polskim , przemawia zarówno swoim plastycznym kształtem obrazów scenicznych, jak i no­wymi, głębokimi treściami. Jest przedstawieniem, które odwołu­je się zarówno do racjonalnego myślenia, jak i emocji widza, prowokując jego wyobraźnię. Jest przedstawieniem, które zajmie z pewnością znaczące miejsce w dorobku tego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji