Artykuły

Teatr Nowaka

Jaki był teatr Wybrzeże pod rządami Macieja Nowaka? Czy, jak twierdzi dyrektor był jedną z najlepszych scen w kraju? Czy mają rację jego przeciwnicy twierdząc, że był efekciarski i powierzchowny? Na co poszły pieniądze ze sprzedanych nieruchomości. I dlaczego Marszałek stracił cierpliwość - zastanawiają się Przemysław Gulda, Mirosław Baran i Sławomir Sowula.

Analiza roli kulturotwórczej

Teatr Wybrzeże w ciągu ostatnich kilku lat przeszedł dość istotną i zauważalną metamorfozę - z miejsca martwego i zimnego stawał się coraz ważniejszym ośrodkiem trójmiejskiego życia artystycznego i towarzyskiego. Z jednej strony był to oczywiście ważny kierunek rozwoju w momencie, kiedy tego typu sił brakuje w tym mieście boleśnie. Ale z drugiej - czy w tym teatrze, obudowanym popularnymi klubami, wystawiającym sztuki w nietypowych miejscach, angażującym się w różnego rodzaju działania o zabarwieniu społecznym, nie było po prostu za mało dobrego teatru?

Podejmowane przez Wybrzeże w ostatnim czasie działania tego typu były ważne i warte odnotowania. Po pierwsze, wspomnieć trzeba zaszczepienie w działalności teatru pierwiastka społecznego. Był on widoczny w wielu punktach - od tak powierzchownego, jak hasło "teatr dla ludzi" i próbach przyciągnięcia na widownię środowisk, które dotąd w teatrze nie bywały, np. młodych ludzi, którzy chętnie pojawiali się na nieortodoksyjnych inscenizacjach klasyki (jak choćby "Mewy" Czechowa w reż. Wiśniewskiego) aż do działań dużo poważniejszych, wnikających głęboko w strukturę życia społecznego. Do tych ostatnich z pewnością zaliczyć trzeba zaproszenie do udziału w spektaklu "Happy end" robotników z upadającej gdańskiej stoczni albo współpracę z bezdomnymi przy realizacji niedawnego "Pamiętnika z dekady bezdomności". Kolejnym ważnym wątkiem w debacie o kulturotwórczej roli Wybrzeża jest z całą pewnością fakt integracji teatralnego środowiska w Gdańsku. Obejmując teatr pięć lat temu, Maciej Nowak spotkał się ze skrajnymi reakcjami członków zespołu wobec swoich pomysłów i samej swej osoby. Dziś aktorzy stoją za nim murem, co jest znakomitym dowodem, jak daleko posunął się proces integracji środowiska skupionego wokół teatru.

Ten wniosek prowadzi wprost do jeszcze jednej istotnej sprawy - do pytania, czy teatr stał się czymś, czego Gdańsk tak bardzo potrzebuje: salonem artystycznym, gdzie mogą się spotkać twórcy kultury, jej krytycy i zwykli odbiorcy. Zostawiając na boku pytanie, czy teatr jako taki predestynowany jest do sprawowania takiej roli, trzeba zauważyć, że dyrektor Nowak czynił wiele, by tak się stało. Znakomicie służyło temu organizowanie wieczorów z Nie-kabaretem, podczas których wspólnie bawili się aktorzy, dziennikarze i szeroko pojęta grupa gdańskich intelektualistów. Co prawda, od wielu miesięcy nie odbywały się kolejne nie-kabaretowe premiery, ale ta nazwa wciąż zostaje w pamięci uczestników poprzednich edycji. Idea Niekabaretu została zresztą podjęta przez obecnego dyrektora Nadbałtyckiego Centrum Kultury Larry'ego Ugwu, w jego cyklu wieczorów artystycznych pod hasłem "Antystress".

Innym ważnym elementem kreowania przez teatr przestrzeni środowiskowej komunikacji okazało się otwarcie kilka miesięcy temu w budynku Wybrzeża klubu, który niemal natychmiast został zaanektowany przez środowisko artystyczno-dziennikarskie. Spełniało się więc jedno z marzeń dyrektora Nowaka - żeby z teatru nie wychodziło się zaraz po spektaklu, żeby teatr żył nie tylko na scenie. I to zaczęło się już udawać.

(Przemysław Gulda)

* * *

Analiza programu artystycznego Teatru Wybrzeże

Kierunek poszukiwań artystycznych, który Maciej Nowak obrał dla teatru Wybrzeże, jest niezwykle interesujący. Ocena wypada gorzej, gdy zaczyna się dyskutować o jakości konkretnych premier.

Maciej Nowak, obejmując stanowisko dyrektora Wybrzeża, wprowadził chwytliwe hasło "Teatr dla ludzi". W jego przypadku nie był to tylko slogan reklamowy. Nowy dyrektor zbudował instytucję w trójmieście ważną, która nie "pokazuje spektakli", ale prawie każdą kolejną premierą stara się rozmawiać z widzem, prowokować go do chwili namysłu, stawiać pytania, a nie udzielać prostych odpowiedzi. Jednak nie od razu hasło to przełożyło się na tytuły premier. W roku 2001 na deskach Wybrzeża obejrzeć można było między innymi "Jana Gabriela Borkmana" Ibsena, "Nasze miasto" Wildera (amerykański dramat z 1938 roku), czy "365 obiadów albo rewia stołowa" - adaptację... książki kucharskiej Lucyny Ćwierczakiewiczowej z XIX wieku.

Jednak z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać. W Gdańsku pojawili się głośni reżyserzy często młodego pokolenia (między innymi Jan Klata, Grzegorz Wiśniewski i Łukasz Barczyk) oraz aktualne tematy. I tak teatr Wybrzeże zajął się konfliktem w byłej Jugosławii ("Beczka prochu" Dejana Dukovskiego), mechanizmami odradzających się fundamentalizmów ("Przed odejściem w stan spoczynku" Thomasa Bernharda), sytuacją młodych ludzi we współczesnej Polsce ("From Poland with love" Pawła Demirskiego) czy życiem bezdomnych ("Pamiętnik z dekady bezdomności" Anny Łojewskiej). Maciej Nowak rozpoczął także projekt Szybki Teatr Miejski, na który składały się spektakle oparte na autentycznych historiach, zbliżone maksymalnie do rzeczywistości, grane w prywatnych mieszkaniach. Przy tym nie brakowało w repertuarze teatru Wybrzeże klasyki, choć wystawianej często w nowatorski sposób. W ten nurt wpisują się m.in.: "H." na podstawie "Hamleta" Szekspira, "Mewa" i "Wujaszek Wania" Czechowa, "Mąż i żona" Fredry, "Matka" Witkacego, "Kronika zapowiedzianej śmierci" Marqueza czy - ostatnio - "Wesele" Wyspiańskiego [na zdjęciu].

Wizja Nowaka wydawała się idealna: współczesne dramaty, zastanawiające się nad światem, jaki znamy, młodzi zdolni reżyserzy i dobry zespół aktorski. Wszystko to powinno "zagrać" idealnie, sprawić, że każda kolejna premiera w Wybrzeżu będzie naprawdę znaczącym wydarzeniem artystycznym w skali kraju. Jednak - moim zdaniem - ponad połowa z tych spektakli była mniej lub bardziej nieudana. Dlaczego? Powodów jest kilka. Po pierwsze: współczesna dramaturgia - choć stara się uchwycić kwestie istotne dla nas - nie zawsze jest na najwyższym poziomie. I wydaje się, że właśnie w Wybrzeżu często o wyborze tekstu decydował temat, a nie jakość tekstu (to chyba nie przypadek, że jednymi z najlepszych premier w Wybrzeżu w ostatnich latach to "Matka" Witkacego czy "Mewa" Czechowa) lub decydowano się na wystawienie tekstów głośnych - jak to miało miejsce w przypadku adaptacji powieści Doroty Masłowskiej "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną". Po drugie: wydaje się, że na jakość spektakli wpłynął często duży pośpiech, w jakim były przygotowywane. Bo kilkanaście premier rocznie (tak było od 2002 roku), czyli niekiedy więcej niż jedna miesięcznie (na przykład aż trzy w listopadzie 2004 roku), to prawdziwa gratka dla widzów, ale z pewnością wyczerpująca praca dla zespołu teatru i zbyt mało czasu na staranne przygotowanie każdego widowiska.

Z pewnością sukcesem Macieja Nowaka jest otwarcie gdańskiego teatru dla dramaturgii współczesnej, młodych twórców i "odkurzonych" adaptacji klasycznych tekstów. Nowy dyrektor Wybrzeża powinien podążać dalej w tym kierunku i nie zmarnować pięciu lat pracy całego zespołu. Musi on jednak uważniej dobierać dramaty i staranniej przygotowywać spektakle. I to bez śrubowania rekordowej liczby premier.

(Mirosław Baran)

* * *

Analiza finansów Teatru Wybrzeże

Maciej Nowak musiał odejść z teatru Wybrzeże, bo nie potrafił wyciągnąć go z długów. To pół prawdy. Drugie pół to historia zawiedzionych oczekiwań, niespełnionych obietnic i pedagogicznych błędów jego zwierzchników.

Marszałek województwa Jan Kozłowski, prowadząc nadzór nad Maciejem Nowakiem, dyrektorem teatru Wybrzeże, długo zachowywał się po chrześcijańsku. Kiedy Nowak przychodził z pustymi kieszeniami niczym syn marnotrawny, Kozłowski darowywał mu winy, wyprawiał na jego cześć "ucztę". I to był błąd. Gdyby przydzielił mu bonę - dobrego menedżera od finansów - być może nie zgubiłby swojego ulubieńca.

Latem ubiegłego roku na biurku marszałka pojawiły się skargi kontrahentów teatru, którym nie wypłacono zaległych honorariów czy faktur za usługi - od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. - Za każdym takim długiem stoi dramat. Ci ludzie wykonali jakąś pracę, ale na zapłatę będą czekać lata - podkreśla Arkadiusz Rybicki, szef departamentu kultury Urzędu Marszałkowskiego.

Marszałek potraktował wówczas Nowaka wyrozumiale. - Przekonał zarząd województwa i znalazł dodatkowe 700 tys. zł dla teatru i zażądał uregulowania długów - opowiada Rybicki.

Nowak przedstawia to trochę inaczej: - Latem ubiegłego roku umówiłem się z marszałkiem Kozłowskim, że dostanę nie 700 tys. ale 1 mln 200 tys. To miało załatwić problem zobowiązań.

Marszałek nie wyznaczył żadnej bony, która nadzorowałaby finanse, a sam Nowak jej nie szukał. Długów spłacić się nie udało, a pod koniec ubiegłego roku dyrektor Wybrzeża honorowo złożył dymisję. I znowu marszałek wybaczył lub - jak woli Nowak - postanowili grać dalej. Faktem jest, że dyrektor dostał kolejne pół roku na uregulowanie długów. Termin minął pod koniec czerwca. Nie udało się. Długi pozostały. Marszałek stracił cierpliwość. Nowak: - Liczyliśmy na 500 tys. zł dotacji z Ministerstwa Kultury. Ta się jednak nie pojawiła. Dlatego długi pozostały.

Nowak broni się również, że funkcjonowanie teatru kosztuje, a Wybrzeże jest chronicznie niedofinansowane.

- W czasie, kiedy Nowak był dyrektorem, miał do swojej dyspozycji 31 mln zł, mógł dziesięć razy spłacić zadłużenie - ripostuje Rybicki.

Nowak: - To prawda, ale z tej sumy większość to dochody wypracowane przeze mnie. Dotacje od marszałka to 10 mln zł. Czy to oznacza, że jestem złym menedżerem?

Rzeczywiście. Na plus Nowaka trzeba zaliczyć, że nie wyciągał ręki tylko po dotacje. Sprzedał za ponad 6 mln zł zbędne budynki teatru. Znalazł najemców na kilka lokali. To ożywiło tę część miasta. Powstało kilka barów i restauracji, za kilkanaście miesięcy powstanie hotel. Te nadzwyczajne przychody poszły na remont teatru, ale w części też zostały przejedzone. W 2003 roku średnia płaca w teatrze wzrosła o 1000 zł. Gdyby te pieniądze - ponad 1 mln 200 tys. zł - przeznaczyć na spłatę zobowiązań wobec kontrahentów, nie byłoby "sprawy Nowaka". - Wiem, że można to oceniać w kategoriach moralnych - zapłacił aktorom, ale nie kontrahentom. Taką jednak miałem politykę, to mój wybór. Ponoszę tego konsekwencje - mówi Nowak.

Gwoździem do trumny Nowaka były polityka obniżania cen biletów - np. bilety za złotówkę dla bezrobotnych i bezdomnych. Nowak twierdzi, że ta i inne promocje - przyciągnęły do teatru dodatkowych widzów. Jednak zmniejszyło o kolejne kilkaset tysięcy rocznie wpływy do kasy teatru.

Czy marszałek mógł jeszcze poczekać z decyzją odwołania Nowaka? Mógł, ale nie chciał. Zobowiązania - zwłaszcza te grożące sądowymi wyrokami i komornikiem - oscylowały między 300 a 400 tys. zł. Nowak twierdzi, że zaczął je spłacać, zawierając ugody z wierzycielami. Robił to jednak zbyt wolno, po raz kolejny licząc na wyrozumiałość marszałka. Tym razem się przeliczył?

(Sławomir Sowula).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji