Artykuły

Umiałabym żyć bez śpiewania

- Wychodzę na scenę, żeby wzruszać, najpierw wzbudzać emocje, dopiero potem refleksje. Widzowie oglądają seriale, czytają kolorowe pisma, interesują się życiem gwiazd. Pogłębiona refleksja nad losem Judy Garland, nuta tragizmu jej towarzysząca, wzbogaca ich rozumienie tego świata - mówi BEATA RYBOTYCKA o przedstawieniu "Na końcu tęczy".

Rozmowa z BEATĄ RYBOTYCKĄ, śpiewającą aktorką teatralną, filmową, serialową, estradową.

Jest jedną z najpopularniejszych aktorek Krakowa, znaną i cenioną w całej Polsce. Na drodze artystycznej ma pracę w Starym Teatrze, Teatrze Ludowym w Nowej Hucie, warszawskim Teatrze na Woli, Teatrze Muzycznym w Gdyni, w Piwnicy pod Baranami i obecnie w Teatrze STU; oraz role w serialach "M jak miłość" i "Majka". Wydała dwie płyty. Odznaczona Brązowym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", odcisnęła dłoń w Alei Gwiazd na tegorocznym festiwalu w Międzyzdrojach, gdzie zagrała Judy Garland w przejmującym spektaklu w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego "Na końcu tęczy", który okazał się wydarzeniem. Z tej okazji rozmowa z odtwórczynią bardzo wymagającej roli, w której mistrzowsko pokonała trudności wokalne (śpiewała techniką inną niż do tej pory).

Jak było na urlopie we Włoszech?

-Zwyczajnie. Ciepło, owoce, sety. Chodziłam na długie spacery, po prostu odpoczywałam w cudownym miejscu, gdzie serwowano pyszne jedzenie i wyśmienite wina.

Z Sardynii pojechała pani na Mazury. Kiedy zauroczyła się pani tym regionem Polski?

- Zakochałam się w Mazurach, od kiedy poznałam męża. Było to dwadzieścia lat temu. Co roku tam jeździmy. Zaczęłam jeździć tam jako nastolatka, na obozy żeglarskie.

Czy była pani wcześniej w Międzyzdrojach, na Festiwalu Gwiazd?

- Wiele lat temu, ale zawsze prywatnie przy okazji spektakli reżyserowanych przez mojego męża.

Jakie wrażenie robi na pani ten polski kurort?

- Z Międzyzdrojów wywiozłam wspomnienia zadbanych skwerów. W ogrodniku, który pielęgnuje zieleń w mieście, mogłabym się zakochać. Nawet na Śląsku takich skwerów nie widziałam.

Co różni polski kurort od podobnych we Włoszech?

- We Włoszech jest czyściej i jaśniej, a przez to przyjemniej. Za to nasze piaszczyste plaże są ładniejsze i można nimi chodzić na kilometrowe spacery. Sardyńskie plaże są kamieniste. Woda w morzu jest cieplejsza. Słońce mocno świeci do godziny 19. Na kolację wychodzi się dopiero około 22 i trzeba uważać, bo następnego dnia można nie zmieścić się w kostium.

Jak najbardziej lubi pani wypoczywać?

- Na Mazurach, przypływają do mnie łabędzie, para z piątką młodych, podpływają pod dom, a ja je karmię. Mam koty, psy, konie... Odwiedzają mnie przyjaciele. Czytam książki, pływam w kajaku. Wciąż jestem zajęta i na nic nie mam czasu.

Na tegorocznym Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach zobaczyliśmy panią w roli Judy Garland w spektaklu muzycznym "Na końcu tęczy". Czy sama wybrała pani opowiedzianą teatralnym językiem historię ostatnich miesięcy życia tragicznej postaci amerykańskiego show-biznesu?

- Jest kilka udramatyzowanych biografii z piosenkami. Wybrałam J. Garland, bo jej historia jest uniwersalna, a piosenki bardzo wymagające. W takim przedstawieniu mogę połączyć umiejętność śpiewania z rolą dramatyczną tak ściśle, że piosenki nie są przerywnikami - raczej można porównać je do monologu w spektaklu dramatycznym.

Zapewne miała pani świadomość, że będzie to bardzo trudne zadanie, szczególnie od strony wokalnej?

- Oglądałam wiele materiałów dotyczących Judy Garland i im bardziej zagłębiałam się w jej historię, tym bardziej byłam przestraszona. Ustaliłam, że nie będę jej naśladować.

Czyli jakie trudności wystąpiły w przygotowaniu tego repertuaru?

- Pobierałam lekcje śpiewu u Krzysztofa Jasińskiego, który znakomicie słyszy i nie da się oszukać. Nie była to łatwa nauka, bo omal nie zakończyła się naszym rozwodem (śmiech).

Efekty są zdumiewające, bo udało się pani wypracować własny sposób śpiewania piosenek Garland. Jak długo pani nad nimi pracowała?

- Pracuję nad nimi cały czas, przygotowania trwały pół roku. Wybieraliśmy utwory z myślą o tym, jak odbierze je dzisiejsza publiczność, która nie zna Judy Garland ani jej historii.

Już pani wie, na czym polegał fenomen tej artystki?

- Dostała dar od Boga. Jest przykładem na to, jakie efekty daje tytaniczna praca połączona z talentem, poczuciem humoru i pokorą.

A tragizm życia i wszystko, co z nim związane?

- "Wybrańcy bogów umierają młodo". Judy była niemiłosiernie eksploatowana od dziecka, uzależniła się od leków i zapłaciła życiem.

Pięć małżeństw też o czymś świadczy. Czy wnikliwie przestudiowała pani jej życie?

-Zaufałam P. Ouilterowi. Polecam piękny film o życiu Judy Garland z Judy Davis, za który otrzymała nagrodę Grammy. Polecam go każdemu, bo Davis jest wspaniała.

Przestudiowała pani jej twórczość?

- Przesłuchałam i obejrzałam wszystko, co jest dostępne. Wybrane przeze mnie piosenki zaakceptował reżyser, a Jan Jakub Należyty napisał polskie teksty.

Pani nie jest Judy Garland. Pani tylko mierzy się z jej wielką legendą, która do dzisiaj funkcjonuje. Dzięki temu wyśmienicie poradziła sobie z ciężarem mitu. Co chciała pani powiedzieć widzom od siebie?

- Wychodzę na scenę, żeby wzruszać, najpierw wzbudzać emocje, dopiero potem refleksje. Widzowie oglądają seriale, czytają kolorowe pisma, interesują się życiem gwiazd. Pogłębiona refleksja nad losem Judy Garland, nuta tragizmu jej towarzysząca, wzbogaca ich rozumienie tego świata.

Doskonałe są pani sceny z Jakubem Przebindowskim w roli akompaniatora Anthony'ego Chapmana. Jaki to typ partnera?

-Mój partner jaki jest, każdy widzi. Piękny mężczyzna, znakomity aktor, wspaniały kolega. Czasami niebezpieczny, często mam kłopot, żeby na scenie nie "ugotować się" ze śmiechu. Anthony maluje pędzlem Judy, ale robi to tak, jakby sam chciał się ogolić.

A Robert Koszucki, czyli Mickey Deans, menedżer i kandydat na kolejnego męża?

- Widział pan, jaki przystojny? Obydwaj zabierają mi damską część widowni. Robert jest aktorem charyzmatycznie wszechstronnym. Trzeba go koniecznie zobaczyć w "Biesach" Dostojewskiego albo w "Królu Learze" Shakespeare'a w Teatrze STU. Teraz będzie grał Geniusza w "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego.

Występuje pani także w recitalach, kabaretach, benefisach, wspólnych programach z Jackiem Wójcickim. Macie dalsze wspólne plany?

- Znów kalendarz mamy wypełniony, będziemy śpiewać w kraju i za granicą.

Grała pani w różnych teatrach. Który z nich został w pani pamięci jako miejsce szczególne?

- Najważniejszym miejscem jest dla mnie Teatr STU. Otworzył dla mnie drzwi i dał najwięcej możliwości do realizacji aktorskich ambicji. Okres w Starym Teatrze wspominam jako towarzysko interesujący czas, ale zawodowo nie był dla mnie atrakcyjny. Byłam wtedy młodą dziewczyną i mogłam więcej zagrać, ale się nie udało. Szczególny sentyment mam do Piwnicy pod Baranami - tam poznałam Piotra Skrzyneckiego, który nauczył mnie wielu rzeczy. Spotkałam ludzi, z którymi związałam się artystycznie.

Użycza pani swoim scenicznym postaciom cech własnej osobowości?

- Najbardziej interesują mnie postaci odległe, wymagają ode mnie twórczego wysiłku.

Jak pracowało się pani z Krzysztofem Kwiatkowskim grającym pani syna - Hamleta?

- Mam przyjemność towarzyszyć Krzysztofowi od początku jego kariery w Teatrze STU. Grałam już jego ciotkę, matkę, a teraz zagram Muzę. Z podziwem i satysfakcją obserwuję jego rozwój. Warto zapamiętać jego nazwisko.

Słyszałem, że jest pani trudnym i wymagającym partnerem dla reżysera?

- Trzeba zapytać reżysera. Reżyser jest aktorowi niezbędny, aja staram się dowiedzieć jak najwięcej i czasami zadaję za dużo pytań.

Wymagająca jest pani nawet dla Krzysztofa Jasińskiego?

- Przede wszystkim dla niego, bo jemu mogę ufać. Ciągle mnie zdumiewa, że potrafi zapomnieć, że jestem jego żoną, i na scenie wymaga ode mnie więcej niż od innych.

Jak pracuje się z reżyserem, który prywatnie jest mężem?

- Ma to swoje plusy i minusy. Plusy, bo szybciej można się porozumieć, a minusy, bo nie da się go oszukać - natychmiast zauważy, że nie sięgam w głąb postaci. Wtedy krzyczy i zaczynamy od początku, od środka, od środka...

Wasza córka Zosia przymierza się do zawodu artystycznego?

- Na szczęście studiuje zupełnie inne kierunki na Uniwersytecie Jagiellońskim i Uniwersytecie Ekonomicznym.

Podobno pani wychowała się na piosence balladzie i na piosenkach śpiewanych w górach, przy ognisku?

- Jeździłam w góry, najpierw jako harcerka, potem licealistka ucząca się gry na gitarze. Tamta muzyka zawsze była mi bardzo bliska i do tej pory czasami jej słucham.

Skąd u pani gen aktorski i wokalny, przecież pani rodzice są chemikami?

- Ale pięknie śpiewają, mama sopranem, tata basem. Tata wiecznie śpiewał lub gwizdał. Pod chórem w kościele - najgłośniej. Gdy w domu robili pranie, śpiewali na dwa głosy. Nie wysłali mnie na muzyczne zajęcia, za to chodziłam na balet, i to prawie 10 lat.

Śpiewała pani, tańczyła, ale miała opory przed słowem...

- Gdy zdawałam do PWST w Krakowie na Wydział Aktorski, miałam wielką tremę, właściwie namówił mnie kolega. Gdyby nie on, to studiowałabym kulturoznaw-stwo na Uniwersytecie Śląskim. Bardziej bałam się mówienia, mniej śpiewania i tańczenia. Dostałam się za pierwszym razem.

Czy nowy program z piosenkami Marleny Dietrich, Hanki Ordonówny, Zofii Terne już jest gotowy?

- Wciąż jest w planach. Może kiedyś go zrealizuję.

Zamierza pani imitować te wielkie osobowości, czy jedynie śpiewać piosenki z ich repertuaru?

- Decyduje jakość muzyczna. Te piosenki dawno zostały zweryfikowane, a charakter genialnych wykonań zobowiązuje. Publiczność lubi znane utwory, problem w tym, by zaśpiewać tak, jakby usłyszała je pierwszy raz.

To dopiero w najbliższych planach. Co obecnie śpiewa pani w recitalach swoich i z Jackiem Wójcickim?

- Oboje jesteśmy piwniczanami. Mamy szczęśliwie dostęp do piosenek krakowskich kompozytorów. Ta twórczość jest oryginalna, śpiewamy Pawluśkiewicza, Preisnera, Koniecznego, Zaryckiego.

Potrafiłaby pani poświęcić się jak Wójcicki i Bajor wyłącznie piosence estradowej?

- Kocham teatr. Gdybym musiała wybierać między piosenką a teatrem, wybrałabym teatr.

Czyli śpiewanie piosenek nie jest najważniejsze?

- Jestem aktorką śpiewającą, więc chętnie występuję w spektaklach muzycznych, ale role dramatyczne dają mi tak samo wiele satysfakcji. Umiejętności muzyczne i ruchowe pomogły mi w odkryciu Podstoliny w "Zemście" Fredry, a Winnie w "Szczęśliwych dniach" Becketta jest w mojej interpretacji umierającą piosenkarką, na co zgodziło się Towarzystwo Beckettowskie.

Dla jakiej publiczności najbardziej lubi pani śpiewać?

- Dla tej, która kuprta bilet w kasie i świadomie wybrała to, na co przychodzi.

Jakiej muzyki pani słucha?

- Lubię składanki z muzyką amerykańską z dawnych lat.

Ile płyt Judy Garland stoi na pani półce?

- Jedna.

Tylko jedna? Ja mam szesnaście.

- Dzięki przyjaciółce, która jest fanką Garland, przesłuchałam wszystkie jej nagrania. Bardziej byłam zainteresowana nią jako człowiekiem, postacią do zagrania, aniżeli wokalistką. Nie zdecydowałabym się na zrobienie recitalu z jej piosenkami. Tylko kilka utworów włączę do mojego recitalu.

Chyba nie oderwie się pani od osobowości tej pieśniarki, chociaż była człowiekiem trudnym, uciążliwym, znarkotyzowanym i zalkoholizowanym...

- Nie przywiązuję się do postaci, które gram. Kosztują mnie tyle, że po zejściu ze sceny staram się jak najszybciej od nich oddalić.

Do jakiego stopnia wciela się pani w jej postać w spektaklu "Na końcu tęczy"?

- Wcielam się w postać przeze mnie wykreowaną. Nie jest to ani Judy, ani Beata. To autonomiczna, teatralna postać, która żyje tylko na scenie.

Co symbolizuje tytuł?

- Tęcza albo łączy dwa brzegi, albo wznosi się nad horyzont tajemnicą siedmiu barw. Judy barwnie wznosiła się nad horyzont, a opowiadana historia dotyczy kresu jej wędrówki.

Nie życzę pani, aby kiedykolwiek znalazła się na końcu tęczy, nie życzę.

- Każdy ma swoją tęczę, a każda tęcza gdzieś się zaczyna i gdzieś się kończy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji