Artykuły

Krysia z "Misia"

Fajnie jest, kiedy ludzie kojarzą cię z czymś co lubią, bo od razu lubią ciebie (uśmiech) - mówi KRYSTYNA PODLESKA o swojej roli w "Misiu". Od sześciu sezonów wcielam się w Angelę w moim ukochanym monodramie "Mój boski rozwód" w reżyserii Jerzego Gruzy. Cieszę się, że Teatr Ludowy zdecydował się na ten projekt. To mnie trzyma w zawodzie i na scenie

W zeszłym roku minęło 30 lat od premiery "Misia" Stanisława Barei, w którym stworzyła pani niezapomnianą kreację Aleksandry Kozeł...

- To straszne, że minęło już tyle czasu (śmiech)! To jedyny komentarz jaki teraz przychodzi mi do głowy. A poważnie mówiąc, na przestrzeni tych lat "Miś" stał się kultowy i bardzo się cieszę, że mogłam w nim zagrać. To była czysta przyjemność.

Podobno nie była pani na premierze.

- Bo takiej oficjalnej w ogóle nie było. Ówczesne władze, z wiadomych przyczyn, chciały, żeby ten film przeszedł szybko i bez echa. Dlatego równie szybko został on zdjęty z ekranów i odłożony na półkę. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych odkryto go na nowo. Przez te dziesięć lat nikt nie krzyczał za mną: pani grała w "Misiu". Natomiast kiedy przyjechałam do Polski bodaj w 1997 roku, dosłownie nie mogłam się opędzić od zaczepiających mnie przechodniów. Ale są to do dzisiaj bardzo miłe reakcje. Fajnie jest, kiedy ludzie kojarzą cię z czymś co lubią, bo od razu lubią ciebie (uśmiech).

"Miś", jak pani wspomniała, stał się kultowy, pani rola również. Później nie dawano pani zbyt wielu szans na zaistnienie w świadomości widzów. Więc tak naprawdę postać Oli jest dla pani szczęściem czy przekleństwem?

- Te 30 lat temu bywało mi przykro z tego powodu. Dzisiaj, z perspektywy lat, inaczej na to patrzę. lestem bardziej wyciszona i nie interesuje mnie konkurencja, pogoń za rolą, ten umowny wyścig szczurów. Nie wiem, czy gdybym nie zagrała w "Misiu", mogłabym dziś grać w polskich teatrach. Ten film dał mi też możliwość częstego odwiedzania kraju, który - pomimo tego, że urodziłam się i wychowałam w Anglii - zawsze nosiłam w sercu.

Polska była pewnie dla pani wtedy tak egzotyczna jak dla nas teraz Londyn.

- Zgadza się! Gdybym wtedy zdecydowała się przeprowadzić do Polski, to pewnie zamknęliby mnie z szpitalu psychiatrycznym (śmiech).

Dla "Misia" przyjechała pani z Londynu, do którego nie pozwolono pani w filmie wyjechać.

-Taaaak, Lądek Zdrój (śmiech)!

Ola Kozeł dość często pokazuje się na ekranie w stroju Ewy. Nie przeszkadzało to pani?

- Absolutnie, nie jestem pod tym względem pruderyjna. Pamiętam nawet dość zabawną sytuację, w której kręciliśmy scenę odwiedzin sobowtóra głównego bohatera. Otwieram mu drzwi i mówiąc, że nie jestem jeszcze gotowa, rozchylam szlafroczek. Zupełnie zapomniałam, że nic pod nim nie mam. Oczywiście ku uciesze ekipy. I ta nieplanowana scena weszła do filmu. Poza tym nie uważam za specjalny wyczyn pokazanie przed kamerą pół cyca. Szczerze podziwiam aktorki, które decydują się na odważne sceny erotyczne. Nie wiem, czy ja bym potrafiła takie zagrać.

Kilka lat temu Tym pokusił się o zrealizowanie kontynuacji "Misia". Nie zagrała pani w "Rysiu", o którym mowa. Nie miała pani o to żalu do Tyma?

- Początkowo wręcz ogromny. W trakcie realizacji Stasio zadzwonił jednak do mnie i zaproponował jakiś epizod. Odmówiłam, mówiąc, że epizod to ja mogę zagrać w każdym filmie, tylko nie w tym. Kiedy dowiedziałam się, że małe rólki zagrały w nim nawet Janda, Tyszkiewicz i Szapołowska, pomyślałam, że zrobiłam wielki błąd. Kiedy jednak obejrzałam film - przykro mi to mówić - ale dziękowałam Bogu, że w nim nie wystąpiłam.

Za to z powodzeniem znów gra pani dla polskiej widowni teatralnej.

- Tak, bardzo mnie to cieszy. Od sześciu sezonów wcielam się w Angelę w moim ukochanym monodramie "Mój boski rozwód" w reżyserii Jerzego Gruzy. Cieszę się, że Teatr Ludowy zdecydował się na ten projekt. To mnie trzyma w zawodzie i na scenie, którą cenię sobie bardziej niż kino.

Ale kino daje popularność. Nie wierzę, że idąc do szkoły aktorskiej, nie marzyła pani o tym, by być rozpoznawana i zasypywana propozycjami filmowymi.

- Powiem szczerze, że nigdy nie należałam do osób nad wyraz śmiałych i rozpychających się łokciami. Pewnie, że jeśli nie dostałam jakiejś roli, było mi przykro. Ale zupełnie nie interesują mnie układziki, jakie teraz panują w polskim kinie.Poza tym ja zawsze interesowałam się wieloma dziedzinami sztuki, nie umiem należeć do jednej z form...

Czy jednej osoby, o czym świadczą trzy pani małżeństwa.

- (śmiech)!!!

Jak pani się wydaje, dlaczego tych propozycji nie było?

- Po pierwsze nie jestem na co dzień w Warszawie. Poza tym podejrzewam, że wiele osób wciąż traktuje mnie jak cudzoziemkę.

A kim pani się czuje?

- Jak najbardziej Polką. W końcu Polakami byli moi rodzice. Ale urodziłam się i wychowałam w obcym kraju. Spędziłam tam w sumie pół wieku.

To dlaczego w "Misiu" nie zagrała pani jako Krystyna Podleska, tylko Christine Paul?

- Były to czasy, kiedy Anglia nie była jeszcze tak otwarta na cudzoziemców. Wszystko co francuskie też było be, chociaż to niemal za miedzą. Byłam akurat tuż przed dyplomem. Wezwał mnie dyrektor szkoły i powiedział, że muszę zmienić nazwisko, bo moje jest trudne do wymówienia. Długo nie mogłam się przyzwyczaić do nowego. Na castingach, kiedy wywoływano Christine Paul, rozglądałam się, która to paniusia. Dopiero za trzecim czy czwartym razem jarzyłam, że przecież chodzi o mnie (śmiech). A wracając do "Misia", to przecież ostatecznie ktoś do tego pseudonimu próbował dodać moje prawdziwe nazwisko, przekręcając je dokumentnie. Ostatecznie w napisach figuruje Christine Paul-Podlasky. Koszmar. To przykre dla mnie, do dziś nie udało mi się tego odkręcić.

Jest pani w Polsce już od dwunastu lat. Co panią skłoniło do powrotu?

- Raczej do przyjazdu, niż powrotu, bo przecież nigdy tu tak naprawdę nie mieszkałam. Głównym powodem było odejście moich ukochanych rodziców, którzy zmarli w ciągu ośmiu miesięcy. Bez nich Londyn stracił dla mnie swój urok. Dlatego wcale nie żałuję tej decyzji o przeprowadzce.

***

Urodziła się w Londynie. Jest absolwentką tamtejszej Webber Douglas Academy of Dramatic Art. Występowała w angielskich teatrach. Po powrocie do kraju w 1999 roku związała się z krakowskim Teatrem Ludowym. Zagrała główną rolę kobiecą w kultowym filmie "Miś"(na zdj.). Ponadto znana z takich filmów i seriali jak: "Barwy ochronne", "Pałace Hotel", "Tygrysy Europy", Job", "Świat według Kiepskich", "Ranczo" czy "Ojciec Mateusz".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji