Artykuły

Szekspir w Teatrze Wielkim

Czteroaktowa opera "Makbet", ów "twór północnego ducha, odbity w zwierciadle śródziemnomorskiej kultury", należy do najwybitniejszych dzieł z wczesnego okresu twórczości Giuseppe Veruiego (uważał tak zapewne i sam kompozytor, skoro w 1865 roku, już po doświadczeniach "Traviaty" i "Balu maskowego" zechciał wziąć ją ponownie na warsztat, by jej nadać doskonalszą formę). Na scenach pojawia się jednak bardzo rzadko; u nas, grano ją w Warszawie w 1844 roku (jeszcze w pierwotnej wersji kompozytorskiej!), a w nowszych czasach - jedynie we Wrocławiu w roku 1964, w bardzo ciekawej nb. inscenizacji Lii Rotbaum. Projekt wystawienia "Makbeta" przez stołeczny Teatr Wielki należało zatem uznać za pomysł ze wszech miar interesujący.

Reżyser Marek Grzesiński zapowiedział już podczas konferencji prasowej, iż będzie to największe i najtrudniejsze pod wielu względami przedsięwzięcie inscenizacyjne w aktualnej praktyce Teatru Wielkiego. I istotnie: imponujące możliwości techniczne Teatru zostały tu w niemałym zakresie wyzyskane, w przedstawieniu bierze udział masa wykonawców, a młody plastyk Wiesław Olko z rozmachem zaprojektował dekoracje, skutecznie wykorzystując (nareszcie!) ogromne rozmiary tej sceny. Niejeden też obraz wywiera mocne, sugestywne wrażenie (niektóre pomysły mogą budzić odruch wewnętrznego protestu - ale może o to chodziło?); dlaczego jednak całe przedstawienie opery, opartej na wspaniałej, mrocznej tragedii Szekspira, której tempo, według słów jednego z komentatorów, "pośpieszne jest jak burza", ma mimo wszystko charakter powolny, a chwilami wręcz statyczny? - oto jest pytanie... O ile też rozumiemy i popieramy wykonywanie w oryginalnej wersji językowej popularnych oper o błahych raczej librettach, jak "Traviata" czy "Tosca", to w przypadku, gdy rzecz opiera się na wielkiej dramatycznej literaturze i w wielu momentach dla działania scenicznego ważne jest każde słowo, a nie tylko muzyczna fraza (jak choćby w scenie przepowiedni) - praktyka taka może budzić wątpliwości.

Pod batutą Andrzeja Straszyńskiego ładnie i czysto grała orkiestra (tyle, że niektóre tempa wydawały się nadto zwolnione); dobrze też śpiewały, licznie obsadzone chóry. W roli tytułowej, przeznaczonej dla wielkiego dramatycznego barytona, podobnie jak partie Rigoletta czy Jagona w "Otellu", oglądaliśmy podczas premierowego spektaklu Jerzego Artysza - artystę, który zawsze budzi uznanie dla swej inteligencji i muzycznej kultury, jak również wyrazistej ekspresji oraz dokładnej świadomości tego, co i o czym śpiewa. Jako Lady Makbet wystąpiła Krystyna Szostek-Radkowa;

wolno jednak mniemać, iż ten, kto wielką tę śpiewaczkę-mezzosopranistkę, mającą w swym dorobku tyle wspaniałych kreacji, nakłonił do podjęcia obecnie tej ogromnej partii, pomyślanej na typowy sopran dramatyczny i to z predyspozycjami do efektownej koloratury, nie był z pewnością jej przyjacielem. Partię Banka z powodzeniem śpiewał Czesław Gałka, a w partii Makdufa bardzo dobrze wypadł Roman Węgrzyn.

Operę taką jak "Makbet" wystawia się, jak już powiedzieliśmy, raczej rzadko. Na ogół czyni się to z uwagi na wielkich śpiewaków, szczególnie predysponowanych do kreowania w niej głównych partii, albo też dlatego, że znakomity reżyser ma frapującą ideę jej realizacji. Można też kierować się po prostu chęcią wprowadzenia mało znanej pozycji do repertuaru (mając spełnione inne podstawowe warunki). Ciekawe, który wzgląd był decydujący w przypadku warszawskiego Teatru Wielkiego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji