Artykuły

Jentyk

Sekret nowego przedstawienia Piotra Cieplaka tkwi w pewnym charakterystycznym geście, niebanalnym, bo rozłożonym na kilka ledwie zauważalnych taktów. Ten gest, ten ruch rozpoczyna się gdzieś w okolicach szyi i ramienia, a potem promieniuje na całe ciało aktorki, decydując o jej sposobie poruszania się, sposobie bycia na scenie. Jak nazwać ekspresję Marii Peszek grającej Kubusia Puchatka? Chaplinowską? Marionetkową? Może kreskówkową, w typie tych dawnych animowanych bajek, których bohaterowie, wycięci i poskładani z kilku kawałków tektury z kilku klocków albo paciorków, często jednowymiarowi, przeżywali swoje przygody na swój własny, kilkutaktowy sposób. Charakterystyczny ruch głową nad pozbawionym szyi tułowiem, w lewo, w prawo, dziwne wygięcie rąk i nóg połączonych pinezkami, lekko zataczający się chód, drobny kroczek. Tak, pamiętam te płaskie figurki, patrzące zawsze na wprost koralikowymi oczami, nieporadne, a zarazem cudownie pokonujące wszelkie przeszkody. Pamiętam i widzę je w Marii Peszek, tym grubiutkim Puchatku z twarzą rosyjskiego Miszki, gdy, potykając się, przechodzi przez scenę, gdy powoli kuca, włazi do kredensu, wygląda przez okienko z głową poniżej rozłożonych ramion, gdy wreszcie niepewnie zerka w bok, zarazem wysuwając i cofając swoją okrągłą buzię.

To właśnie ten wewnętrznie sprzeczny gest - gest niepewności połączonej z ciekawością, zawstydzeniem i jakimś trudno uchwytnym przeczuciem istnienia czegoś, czego zrazu nie widać - ustanawia sceniczny świat Kubusia Puchatka. Świat niepokojący, bo nierozpoznany, pełen nagłych niespodzianek, świat, który wymyka się logice i doświadczeniu, w swej konstrukcji niekonsekwentny, często sprzeczny, enigmatyczny, niczym owo zagadkowe "wy-szedłemk-za-jentyk", jak ulał przylegające do dziwnych poruszeń misia. Kubuś P. jest w tym świecie zadziwionym, ale też nieco przestraszonym gościem, nieustannie zaskakiwanym odkrywcą, badaczem rzeczy, z pozoru świetnie znanych, które jednak co i rusz okazują się czymś zupełnie innym, i badaczem słów, które znaczą więcej, odsyłają dalej. Miś nie próbuje nad światem zapanować, raczej świat, niepostrzeżenie, steruje misiem, popycha go lekko to tu, to tam. Dlatego też krok misia nie jest pewny, miś się zatacza i zatacza się jego myśl. Jego świadomość tańczy drobnym kroczkiem do przodu, w tył i na boki, bo nic do końca nie jest ustalone.

W samym "Kubusiu Puchatku" (tudzież w "Chatce Puchatka"), baśni kultowej, ustalone jest bardzo wiele. Mamy las, mieszkające w nim zwierzątka, prawdziwe, a zarazem zabawkowe, bo należące do Krzysia, który jednakowoż także mieszka w Stumilowym Lesie, na jego skraju. Każde ze zwierzątek ma swój dom, swoje ulubione przedmioty, przyzwyczajenia, swój charakter. Ich przygody są dość banalne, dalekie od baśniowej fantastyki. A to Puchatek wznosi się na baloniku i ląduje w krzakach, a to Kłapouchy wpada do rzeki lub gubi ogon, a to Tygrysek najada się ostów, żołędzi i lepkiego miodu. Banalne i niebanalne, bo obserwowane i komentowane przez Kubusia, który prędzej czy później zawsze natrafia w nich na jakąś tajemnicę. Pamiętacie tę dziwna rozmowę Puchatka z Królikiem, którego nie ma, mimo że się odzywa? Albo ów ruchomy dołek, w który co chwila wpadają powracające do domu zwierzątka i którego to dołka dziwne zachowanie prowokuje misia do powzięcia całkiem nieracjonalnych postanowień. A słonia, nieobecnego, lecz ciągle objawiającego się Kubusiowi? Czy w końcu tę niechcący zaszyfrowaną przez Krzysia informację, która skłoniła Puchatka do rozmyślań nad naturą niejakiego "jentyka".

Właśnie z takich dialogów i całych scen układa Cieplak scenariusz swojego nowego spektaklu, jego motywem przewodnim czyniąc ową słynną mruczankę, która przed rokiem zabrzmiała w finale "Takiej ballady", by dziś wprowadzić nas w dziwny świat Kubusia P.: "Co to, Sroczko gadatliwa: / Kiedy chodzi, to się kiwa, / Powiedz, co się za tym skrywa, / Sroczko-Skoczko gadatliwa?". W tamtym spektaklu słowami Kubusia Puchatka mówił do nas Czarodziej, ów trochę zwariowany, a trochę "białoszewski" "stróż rzeczywistości" z pierwszego piętra teatralnej kamienicy. Jego ciepły, choć nie pozbawiony melancholii świat stanowił przeciwwagę dla świata innych lokatorów domu Cieplaka, zwłaszcza tych z dołu, wypalonych wewnętrznie ludzi interesu, wyrzucających przed siebie lodowate słowa Beckettowskich monologów. Rok po zrealizowaniu kamienicznej ballady o "ludziach z miasta", Cieplak teatralizuje baśń Czarodzieja, w której jednak nieustannie migają twarze lokatorów dawnej czynszówki.

W Stumilowym Lesie Cieplaka nie ma bowiem drzew i urokliwych zagajników, które kuszą przygodą. Magiczny las Kubusia to niemal pusta scena, na której małe zwierzątka, schowane pod podłogą lub za zasłoną na podeście, wciśnięte w ulubiony fotel, chroniące się w ogromnym kredensie, każde na swój sposób próbują poradzić sobie ze światem. Nieliczni z nich, jak Kangurzyca, dobrze wiedzą, po co się tu znaleźli, inni, jak Tygrys czy Maleństwo, w ogóle nie zaprzątają sobie tym głowy. Ten lub ów gra jakąś rolę - mędrca (który jednak co chwila się myli), albo spryciarza, (który wpada we własne sidła). Są też ci, którzy poddali się zgorzknieniu, i ci, których zawsze trzeba prowadzić za rękę. Wśród tych wszystkich zwierzątek - wśród tych wszystkich ludzi - żyje ktoś wyjątkowy, dziwne stworzonko, które poznajemy po skinięciu głową, kiedy uprzejmie zgadzając się z rozmówcą, proponuje mu zupełnie inne rozwiązanie. To Kubuś P., niedawny Czarodziej, w dialogu z niedawnym yuppie, obecnie Królikiem, którego nieprzypadkowo zagrał ten sam, świetny w obu spektaklach, Andrzej Mastalerz.

Poprzednio unieruchomieni i oddzieleni od siebie ścianami, teraz mają szansę spotkać się i przeżyć coś wspólnie. Mają szansę działać. Zbliża ich strach przed Nieznajomym, które w każdej chwili może się pojawić i nas skrzywdzić, i tęsknota za Czymś Zupełnie Innym, większym i mądrzejszym, które weźmie ich w opiekę i wszystko wyjaśni.

Strach rządzi Królikiem. Budzi w nim przebiegłość i agresję, ze strachu rodzą się jego plany i strategie, a także frustracje i nerwice. Królika poznajemy w chwili, gdy ukryty w swej norce - u Cieplaka będzie to zwykły kąt z krzesłem - obmyśla plan działania. W Stumilowym Lesie pojawiło się bowiem obce i do niczego nie podobne zwierzątko, Kangurzyca z Maleństwem w kieszeni, które koniecznie trzeba wypędzić. Obecność Puchatka i małego Prosiaczka dodaje Królikowi odwagi, śmiało więc wykłada im swój niezawodny plan, który w końcu obróci się przeciwko nim. Dokładnie taki sam efekt przyniesie Królikowy pomysł ukarania Tygrysa. Ale Królik zawsze ma rację, wie najlepiej i nad wszystkim panuje. Jego gesty, zwłaszcza ten doskonale uchwycony ruch dłoni uderzającej o drugą dłoń, wyrażają zdecydowanie i pewność siebie. Czasem jednak śmieszą, zwłaszcza gdy nerwowy gest skojarzyć z merdającym ogonkiem prawdziwego zwierzątka...

O wiele mniej pewny swego jest Puchatek. Łatwowierny i ustępliwy, nie przestaje na swój sposób korygować planu Królika. On także troszeczkę się boi, choć jest zwierzątkiem o wiele dzielniejszym niż np. Prosiaczek, w trudnych sytuacjach ledwie powstrzymujący się od płaczu. Świat nie jest jednak dla niego pułapką, lecz - jako się rzekło - zagadką, która, uwaga, ujawnia swój sekret dopiero wtedy, gdy uwierzyć w jej istnienie! Zimnym, królikowym głowom Puchatek wydaje się oczywiście śmiesznym głuptasem, który sam sobie stwarza problemy. Tymczasem Kubuś, ten poeta codzienności, obdarzony niezawodną intuicją i darem pokory, nie czyni nic innego, jak tylko rozwiązuje problemy znerwicowanych i wiecznie "zajentych" Królików, tudzież innych życiowych rozbitków. Najważniejszy z nich, to właśnie lęk, a zaraz po nim - zgorzknienie, rezygnacja, zwłaszcza samotność. Ta zwykła, codzienna, kiedy najbliżsi zapominają o naszych urodzinach, i ta głębsza, kiedy z naszego życia znika cel i jakikolwiek punkt odniesienia. Na wieść o zniknięciu Krzysia, Kubuś natychmiast postanawia go odnaleźć; zwołuje zwierzątka i bez wahania wyrusza z nimi w drogę aż po słoneczny horyzont. W finale spektaklu dwie czarne figurki Puchatka i Prosiaczka - jedna z nich dziwnie potrząsa swoją okrągłą główką - "wychodzą za jentyk"...

"Kubuś P." to przedstawienie piękne, mądre i... smutne, bo mimo baśniowego zakończenia nie pozostawiające nam, mieszkańcom "jentyka", zbyt wielu złudzeń. Podczas braw młodziaki z liceum zrywają się z miejsc. Starsi pozostają bardziej powściągliwi. Ich chwilowy entuzjazm tłumi niezawodny plan na przyszłość. Niestety, niezbyt odległą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji