Artykuły

Prawdziwa sztuka wesel się nie boi

- Sukcesem jest trwanie w zawodzie. Mimo lat wzlotów, oszołomień karierą i sukcesem, jak i lat spokojniejszych, wciąż mam sporo pracy, co daje poczucie zadowolenia, spełnienia... Nawet jeśli nie ma mnie na pierwszych stronach kolorowych pism i na warszawskich bankietach - mówi JACEK WÓJCICKI.

Jacek Wojcicki: Mam jakieś swoje wizje, przemyślenia; wkraczam w wiek zawodowo trudny, kiedyś nie myślałem o tym, a tu, trzask prask, i stuknęło 50.

Jacek Wójcicki wspomina początki swojej kariery, Piwnicę pod Baranami, Stevena Spielberga, ujawnia plany i marzenia.

Wacław Krupiński: Czujesz się człowiekiem sukcesu?

Jacek Wójcicki: Bardzo. Sukcesem jest trwanie w zawodzie. Mimo lat wzlotów, oszołomień karierą i sukcesem, jak i lat spokojniejszych, wciąż mam sporo pracy, co daje poczucie zadowolenia, spełnienia... Nawet jeśli nie ma mnie na pierwszych stronach kolorowych pism i na warszawskich bankietach. Mam na ten temat swoje zdanie; bywają na nich ci, którzy nie mają co robić. Nieraz się zastanawiam, z czego oni żyją, skoro weekendowe wieczory spędzają głównie na rautach i otwarciach snobistycznych sklepów. Ja wtedy pracuję.

"Wielka sława to żart, Książę błazna jest wart".

- Znam. Śpiewałem. Kiedyś faktycznie miałem na nią wielkie parcie, teraz wystarcza mi obecny etap artysty raczej rozpoznawalnego. Ale też nie mam tego: "Jezu, kończę się, bo mnie nie rozpoznali".

30 lat temu odebrałeś dyplom PWST. Patrzysz teraz na zdjęcia z tamtego czasu i jakie myśli Ci towarzyszą?

- Sięganie daleko wstecz bywa lekko wzruszające, ale i dostarcza śmiechu i zabawy, gdy się widzi siebie z tamtą fizys, sylwetką, w modnych wonczas za dużych marynarkach. Nieraz odnajduję się na YouTube w piosence, której kompletnie nie pamiętam; na przykład z benefisów w Teatrze STU albo ze "Spotkań z balladą". Co ja tam wyrabiałem! Jak wyglądałem! Własna karykatura.

Gdybyś mógł cofnąć czas, coś byś skorygował w swej karierze?

- Wcześniej bym zaryzykował samodzielną drogę...

Przecież i tak mówisz, że praca lubi Cię już od dziecka.

- Tak było. Bardzo wcześnie trafiłem do Chóru Chłopięcego Filharmonii Krakowskiej, gdzie zostałem solistą. Zwiedziłem z tym chórem kawał świata.Pierwsza syrena 103 na krakowskim Zwierzyńcu była kupiona za dolarowe diety do Libanu i Iranu. Miałem dziewięć lat Ale może tego nie pisz, jeszcze ZUS się zgłosi po zaległe składki

Od tego liczysz początek kariery?

- Od "Dziadów" w Starym Teatrze, w których byłem jednym z ośmiu aniołów, a poza tym wygrałem casting, choć wtedy tego słowa nie używano, na epizod ministranta, już z tekstem. A że była to praca na umowę, zatem premierę, w lutym 1973 roku, traktuję jako początki. To wtedy poznałem wielu aktorów, których potem spotkałem w PWST jako wykładowców: Halinę Kwiatkowską, Martę Stebnicką, Izabelę Olszewską, Jerzego Trelę, Jerzego Stuhra, Leszka Piskorza i Ankę Dymną, która grała Zosię...

Czyli wybór PWST był czymś oczywistym...

- Nie do końca. Głównie to chciałem być rentierem, a wyszło na to, że muszę śpiewać.

"Śpiewam, bo muszę" - to nie Twoja piosenka.

- Ale ulubionych przeze mnie kiedyś Skaldów. Dopiero ABBA ich zdetronizowała.

W czasie studiów trafiłeś do Piwnicy pod Baranami. Przyciągnął Cię Zbyszek Preisner, a potem Cię namówił, byś zostawił etat w Teatrze im. Słowackiego. Dzięki Zbyszkowi też trafiłeś do filmu "Ostatni dzwonek" Magdaleny Łazarkiewicz,

- Jest taki mały czarny, kudłaty, może ci się nada..." - miła rekomendacja.

Film dał Ci sławę...

- ...świra. Fakt: sympatycznego. I naprawdę był trampoliną do tzw. kariery.

Podobnie jak sama Piwnica.

- Była wtedy miejscem, gdzie spotkało się grono znakomitych artystów, miejscem, pozwalającym na wspaniałe kontakty. I świetną wizytówką. Lata w niej dały mi ogromnie dużo. A nad wszystkim górował Piotr. Jakże istotne były rozmowy z nim, ta mieszanka głupot, żartu i tonu serio z pogranicza sztuki, filozofii. Piwnica zawsze pozostanie dla mnie ważna. Ale też omal życia w niej nie straciłem -1 to za sprawą Zbyszka właśnie. Śpiewaliśmy jeden z ówczesnych piwnicznych szlagierów, wywiad z Antonim Hajdeckim, twórcą pomnika marszałka Koniewa. Koniewem był Zbyszek, który to skomponował, ja - rzeźbiarzem. I nagle, ku memu przerażeniu, cisnął mną, nieszczęsnym Hajdeckim, w stronę publiczności, w okolice czwartego, piątego rzędu. Oczywiście, sukces odnieśliśmy jeszcze większy niż zazwyczaj. Ależ Zbyszek był zadowolony! Zresztą ja też. Że nic mi się nie stało, bo wylądowałem na rękach widzów. Mogę teraz pisać w CV, że rzucał mną w publiczność znany kompozytor muzyki filmowej.

Sopranem zaśpiewam, basem też dźwigną

Za to wsparł Cię, gdy chciałeś kupować Wartburga z silnikiem golfa. Za dolary.

- Bo mi brakowało. Poszedłem więc do Zbyszka. "To ile ci pożyczyć?" - Dwa i pół tysiąca dolarów. - "Nie ma sprawy..."

- usłyszałem. Po chwili jednak zapytał: "To ile to auto kosztuje?". - Dwa osiemset - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

No i dobrze wpłynęła Piwnica na Twoje włosy...

- Moja fryzjerka do dziś się dziwi, skąd mam takie włosy. A to dzięki Halinie Wyrodek, która co tydzień targała mnie w "Szale" za grzywę, gdyż byłem ujeżdżanym przez Halinkę koniem z obrazu Podkowińskiego. Uwielbialiśmy tę scenkę. Publiczność także. Z rozrzewnieniem oglądam nasze nagrania...

Nadal nie lubisz rannego wstawania?

- Nie cierpię.

Myślałem, że polubiłeś. To dzięki niemu zarobiłeś

na mieszkanie.

- Mówisz o filmie "Lista Schindlera". Na szczęście nie było to dzień w dzień. Niemniej faktycznie, taksówka przyjeżdżała po mnie o 5.30, potem trochę odsypiałem na planie. Tę rolę, Henry Rosnera, również dostałem dzięki Piwnicy, wk tórej zobaczył mnie Spielberg.

Powiedział " Jack, you are great".

- Nawet mi to napisał! A najważniejsze, że dodał: "Do zobaczenia na planie filmowym". Uznałem to oczywiście za zwrot kurtuazyjny.

Po tylu latach wychodząc na estradę miewasz tremę?

- Tak. Jak mówi Zbyszek Wodecki - o to, czy zapłacą... A serio, miewam stresy premierowe, gdy wychodzę z nieośpiewaną piosenką. Bo cały czas jest we mnie pazur, by robić wszystko na sto procent

To kiedy nowa płyta?

- Musisz mnie zawsze o to pytać?!

Muszę, bo mnie to nurtuje, a poza tym obiecałeś ją na swe 50. urodziny. Minęły...

- Musisz mi to wypominać?! Jestem już blisko, wspierany znacząco przez Michała Zabłockiego. Ale więcej nie powiem, żeby nie zapeszyć.

Wyjdzie w tym dziesięcioleciu?

- Nie dworuj sobie z biednego artysty, który musi wszystko opłacić sam. Nawet żartuję ostatnio, że skoro najlepiej inwestować w nieruchomości, to ja będę inwestował w siebie. Benefis w STU także sobie sam przygotowałem - TVP nie była tym zainteresowana.

Od lat Cię w niej nie widać. A kiedyś kabaret Olgi Lipińskiej - jak się z nią pracowało? Łatwego charakteru nie ma.

- To była twarda szkoła. Inwektywy latały w powietrzu, ale ofiar nie było. Przejeżdżał już po nas walec historii, zatem walec reżyserii znieśliśmy z uśmiechem. Jak na kabarecik przystało. Sympatycznie wspominam też programy Zbyszka Górnego, i benefisy w STU. Cóż, telewizja daje aktorowi gębę. Ale i bez niej, jeżdżąc stale po Polsce i szanując widza, nie narzekam. Kalendarz mam zapełniony.

Był i telewizyjny "Pan Tenorek", dla dzieci...

- Nagrałem 120 odcinków, w nich 120 piosenek i teraz dzieci, które mnie oglądały, mają po 20 lat i zdarza się, że na ulicy zaczepiają mnie młode laski, A pan Tenorek...".

W młodości mówili o Tobie "Radyjko", potem "Kiepurek", "Tenorek" - same spieszczenia. Po "50" czas na poważniejszą ksywkę.

- Publiczność lubi, by artysta był poza czasem, żeby się czasowi opierał, bo wtedy i ona ma wrażenie, że czas się zatrzymał. Podobnie dobre, popularne piosenki - one się nie starzeją, jak moja "Sekretarka", śpiewana jeszcze w spektaklu dyplomowym, która nadal jest żelaznym punktem recitalu, mimo że on mocno już się zmienił. Odszedłem na przykład od arii Kiepury. Okazały się z lekka ryzykowne. Kiedyś po koncercie podeszły do mnie dwie panie. I ta starsza, chyba po siedemdziesiątce, rozpromieniona stwierdziła, że słucha moich piosenek od dzieciństwa. Sam widzisz, że taki repertuar postarza. Zatem zamiast "wyć" tenorem "Brunetki, blondynki", wolę opowiadać dowcipy o tenorach.

Na przykład.

- Wiesz jak się stopniuje przymiotnik głupi? Głupi, głupszy, tenor. A co to jest baryton? To forma przejściowa między tenorem a człowiekiem. Sam stopniowo staję się barytonem.

Wygryziesz Wodeckiego?

- Z nim będzie kłopot, on wciąż ma falset. Żelazne gardło.

A nie dopada Cię taka refleksja, że masz talent wokalny, aktorskie przygotowanie, wdzięk sceniczny, słowem wszystkie warunki, by Twoja kariera była znaczniejsza?

- Być może coś przegapiłem.. .

Wodecki mówi o Tobie, że jesteś tak zdolny, że strach Cię polecać na zastępstwo. Wygryzłeś już kogoś?

- Kiedyś nawet śpiewałem za Zbyszka w "Nieszporach ludźmierskich"; potem proponowałem, że może nie trzeba tylu artystów angażować, mogę zaśpiewać i za Elę Towarnicką, i za innych... Sopranem zaśpiewam, basem też dźwignę. Ale serio, takie wygryzanie bardziej możliwe jest w operze, niż na estradzie. Tu jednak każdy jest trochę inny, inaczej postrzegany przez widzów, nawet jak śpiewa te same piosenki.

Przypomnę Ci, jak było podczas pożegnalnego tournee Ireny Santor po Australii, kiedy tak się rozśpiewałeś, że prowadzący program Zbigniew Korpolewski, widząc, jak publiczność domaga się kolejnego bisu, musiał przypominać: "To jest koncert pożegnalny Ireny Santor, a nie powitalny Jacka Wójcickiego".

- Później parę razy już mnie samego zapraszali.

Wchłonięty przez estradę, teatru nie żałujesz?

- Nie. Po dwóch sezonach poczułem, że chcę być wolny, że zdecydowanie bardziej wolę swobodę jaką daje życie estradowe - kabaret, wyjazdy... Jan Paweł Gawlik, mój dyrektor ze "Słowackiego", namawiał mnie, bym nie odchodził z teatru, a parę lat później przyznał, że się mylił. Choć miewam wciąż taki sen: jest premiera, wychodzę na scenę i biała plama - nie znam roli. I zawsze budzę się spocony.

To może jakieś podświadome mary senne kogoś, kto zdradził?

- Nie zdradził, tylko wybrał inną.

Żyjesz chwilą czy starasz się planować?

- Mam jakieś swoje wizje, przemyślenia; wkraczam w wiek zawodowo trudny, kiedyś nie myślałem o tym, atu, trzask prask, i stuknęło 50. A co do zamiarów - Pan Bóg zawsze śmieje się z planów, które snujemy... Ale nie żyję tylko chwilą.

Pragnienia? Marzenia?

- Będziesz się śmiał, chciałbym nagrać dwie płyty. Jedną z nowymi piosenkami, drugą utrwalającą to, co przez lata wyśpiewałem. I marzą mi się duże koncerty, z orkiestrą, wyjście poza Polskę - z repertuarem odrobinę światowym i polskim; mamy tyle pięknych melodii. Marzy mi się także dłuższy urlop; kilka miesięcy, w maleńkim, miłym towarzystwie - jakieś plaże Azji, bo bardzo lubię, żeby się wyciszyć, a może przy okazji i popracować koncepcyjnie. Ot, taki fajny obóz kondycyjno-artystyczny.

- W jakim gronie?

- Becia Rybotycka, Krzysztof Jasiński, Kondzio Mastyło... Ale może tego nie pisz; i tak jesteśmy postrzegani jak "ci to mają szalone życie". Wiadomo - bohema

Wszyscy chcieliby być artystami, co to sławni i bogaci.

- Może gdyby wiedzieli, ile za tym kryje się godzin prób, potu, stresu, niepewności o przyszłość...

Po tylu latach już chyba nie czujesz tej niepewności.

- O karierę nie, ale choćby o zdrowie; przychodzi moment

i trach. Kto ci wtedy pomoże? Każdy ma swoje sprawy, a ZUS ci powie:, Jak nie ma pan rak i nóg, ale może pan pracować językiem, nalepiając znaczki".

- To wróćmy do świata sławnych i bogatych. Śpiewałeś w Wenecji na ślubie Dominiki Kulczyk i księcia Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego...

Piękny wyjazd; prywatny samolot, hotel przy placu św. Marka, wesele w położonym przy Grand Canal pałacu, ozdobionym tysiącem świec i białych kwiatów, do którego podjeżdżaliśmy gondolami z pochodniami.

Ale na takie normalne wesele byś się nie wynajął?

- A dlaczego nie? Kilka razy już byłem. Taki artystyczny przerywnik. Trawestując biskupa powiem, że "prawdziwa sztuka wesel się nie boi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji