Artykuły

Gdańskie trawniczki

- Maciej Nowak pobudzał jednak miasto - komentuje pisarz Stefan Chwin. - Wcześniej pobudzał Nadbałtyckie Centrum Kultury, które żyło, gdy tam działał przed przejęciem teatru. Nie chciałbym nikogo urazić, ale teraz to jakby popielisko. - Gdańsk nie potrafi utrzymać takich ludzi. Zostają po nich równo przystrzyżone trawniczki - śmieje się Aneta Szyłak.

Rok 1994. Ryszard Ziarkiewicz, dyrektor Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, promujący młodą sztukę, zostaje w ekspresowym tempie zwolniony przez ówczesnego prezydenta Sopotu Jana Kozłowskiego.

Rok 2001. Aneta Szyłak, dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej "Łaźnia" w Gdańsku, promującego młodą sztukę, zostaje w ekspresowym tempie zwolniona przez Zarząd Miasta.

Rok 2002. Grzegorz Klaman, kierujący Galerią Wyspa w Gdańsku, dowiaduje się, że jego galeria została w ekspresowym tempie zamknięta przez władze ASP (poszło o kontrowersyjną instalację "Pasja" Doroty Nieznalskiej).

Rok 2005. Maciej Nowak [na zdjęciu], dyrektor Teatru Wybrzeże, promujący młody dramat, zostaje zwolniony przez marszałka województwa Jana Kozłowskiego.

Tyle krótkiego wyliczenia. Nie na tyle krótkiego jednak, aby nie zapytać, czy nie powtarza się tu jakaś prawidłowość. Oczywiście, każda z tych historii ma, by tak rzec, inne dno i własne DNA. Ale mają one też coś wspólnego: pytanie o to, jaką sztukę można tworzyć publicznie i za publiczne pieniądze. I przez kogo.

Daleko od noszy

Kiedy Aneta Szyłak i Grzegorz Klaman tworzyli Centrum Sztuki Współczesnej "Łaźnia", zdecydowali się uczynić z niej instytucję utrzymywaną przez gdański samorząd. - To był czas wspólnej wiary w demokrację, w troskę o dobro wspólne i temu podobne mity które potem jeden po drugim upadały - wspomina. - Połowa lat 90., zupełnie inny klimat niż obecnie.

Po dziesięciu latach klimat mamy na tyle inny, że Szyłak wróciła do sposobu działania sprzed powstania Łaźni. Na terenach postoczniowych tworzy Instytut Sztuki Wyspa, organizację pozarządową, niezależną od samorządowych pieniędzy. Dotacje, granty w przyszłości może skromna działalność gospodarcza, to podstawy jego funkcjonowania. Szyłak przenosi w polskie realia to, co podpatrzyła w czasie swoich stypendialnych pobytów w Stanach. - Naturalnie, że tak - odpowiada na pytanie, czy nie funkcjonuje jej się wygodniej. - Chociaż np. wszyscy pracujemy jako wolontariusze. A tak nie powinno być.

- Aneta Szyłak wybrała drogę trudną - chwali szefową instytutu Arkadiusz Rybicki, dyrektor Departamentu Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego. - Ale właśnie taką drogą można dojść do celu. Wróżę Szyłak duży artystyczny sukces.

Publiczne dla licznych

Ten sam Arkadiusz Rybicki poważnieje i zmienia ton, gdy zaczyna mówić o wydawaniu pieniędzy z jego, czyli pomorskiego samorządu, kieszeni na etatowe instytucje kultury. - Nie może być tak - mówi, odnosząc to do działalności teatru Wybrzeże - że z publicznych pieniędzy tworzy się coś, co zaczyna służyć tylko jakiejś grupie. Hasło "teatr dla ludzi" w coraz mniejszym stopniu odpowiadało prawdzie. Repertuar skierowany był do wąskiej grupy odbiorców i taka też grupa przychodziła na spektakle.

O jednowymiarowym repertuarze przebąkiwał też marszałek Kozłowski, w tych rzadkich momentach, gdy zdradzał, że powodem zdymisjonowania Nowaka były nie tylko teatralne długi.

Dla Szyłak taka argumentacja to nieporozumienie. - Teza, że pieniądze publiczne to pieniądze przeznaczane dla wszystkich, prowadzi tylko do uśredniania. Pieniądze publiczne powinny być po prostu dawane na rzeczy dobre.

Mało nas

Nic by zatem nie miała do powiedzenia sucha statystyka? Mimo to policzmy. W minionym roku - według danych Urzędu Marszałkowskiego - Teatr Wybrzeże odwiedziło o dziesięć tysięcy widzów mniej niż w roku 2001. Prawda, spektakli było mniej, ale średnio na jednym przedstawieniu pustych foteli było więcej o ponad trzydzieści.

W rozmowach z osobami podobnymi do mnie zdarzało mi się słyszeć stwierdzenie: to teraz nie mój teatr. Z drugiej strony - na forach internetowych pojawia się wiele głosów poparcia dla teatru i jego dyrektora. Tak jakby Nowak, szukając nowej, młodej publiczności, tracił przy tym inną - może liczniejszą?

- Teatr inteligencji: coś takiego kończy się i w dramacie, i na scenie - diagnozuje Jacek Kopciński z redakcji "Teatru". - A nie pojawiło się nic nowego.

Medialny teatr

Maciej Nowak szukał tego nowego. Jeśli chciało się wiedzieć, co nosi się w teatrze, należało patrzeć na Wybrzeże. Takie podpatrywanie mód, cechujące młodych reżyserów, wedle niektórych krytyków prowadzi jednak do efektów wątpliwych. - Ci twórcy teatru imitują często teatr, który bawi się konwencjami telewizji i kina - tłumaczy Kopciński. - I próbują nam wmówić, że nasza świadomość jest całkowicie określona przez media. Człowiek w takim teatrze wypada strasznie płasko. Teatr upodabnia się do mediów i to jest jego klęską. Publicystyka bywa czasem głębsza niż takie spektakle.

Profesora Jerzego Limo na, teatrologa, najbardziej mierzi taka właśnie publicystyczność i ideologiczność jednego z nurtów europejskiego teatru. - Wzorce sztuki dla ludu pracującego miast i wsi - zżyma się. - Ideologia walki z klasą średnią, przenoszona do kraju, w którym tę klasę trzeba przecież dopiero stworzyć. I obsesja walki z wszelką władzą. - Sprawa jakości samego teatru przestaje być ważna wobec jego przesłania - dodaje Limon. - Rozmycie kryteriów jest wręcz orężem tej sztuki. Doprowadzono już do tego w sztukach plastycznych. W teatrze grozi nam teraz podobny zalew tandety i pozoranctwa.

Co dla jednych jest wadą, dla innych okazuje się zaletą. O teatrze Wybrzeże coraz częściej zaczęto mówić, że jest "wyrazisty", jasno określony i że to jedna z najciekawszych scen w Polsce - przynajmniej mówiono tak w kręgu krytyków sprzyjających młodemu pokoleniu reżyserów i autorów.

Ci sami krytycy przyznają, że "wyrazistość" stała się też powodem kłopotów dyrektora. - Gdyby repertuar był bardziej różnorodny, może uniknąłby ataków - domyśla się Krzysztof Mieszkowski, redaktor naczelny "Notatnika Teatralnego".

Odgrzane parówki

Ciekawe, że dokładnie te same zarzuty o nieróżnorodność spotykały w przeszłości Ziarkiewicza i Szyłak. Nowak zasłużył się na jeszcze jeden sposób. Nie wyczuwając, co nad Motławą się nie przyjmuje, przyjął dla zabawy propozycję sesji fotograficznej dla czasopisma "LaifStyle", w negliżu i z parówkami. Przyznaje dziś, że nie spodziewał się spowodowania tą niewinną, jak mu się zdawało, zabawą takich reakcji. Doczekał się interpelacji w swojej sprawie w sejmiku i wniosku o dymisję.

Tego wniosku radnego Samoobrony nie warto przy tym demonizować. Nie on przecież spowodował odwołanie Nowaka. Nie będę się też silił na domysły, jakie ukryte mechanizmy mogły się przy tej okazji uruchomić. Nie zapominajmy jednak, że pan Maciej Nowak przez kilkanaście lat funkcjonował w Gdańsku, nie tając swych obyczajów, i jakoś w niczym to nie przeszkadzało, także w mianowaniu go dyrektorem teatru. Jeśli mu jakiś włos z głowy spadł w tym okresie, to jedynie z przyczyn pozapolitycznych.

Trawniczki

Sesja zdjęciowa dolała oliwy do ognia, który i tak się tlił. W gdańskiej, i nie tylko w gdańskiej przecież, kulturze od lat rozgrywa się pewna kłótnia. Manifestuje się ona

np. w pytaniu, czy z naszych podatków chcemy utrzymywać kulturę "dla wielu", czy raczej sztukę krytyczną i trudną. Co wybrać, gdy obie walczą o te same pieniądze? Czy mają one istnieć zamiast siebie, czy obok siebie?

Odpowiedź, wbrew pozorom, nie jest wcale prosta. Gdy Maciej Nowak w swoim liście otwartym, ogłoszonym po dymisji, nazwał drobnomieszczanami tych, którzy mają inne niż on poglądy na teatr, trochę sobie zadanie ułatwił. Można nie hołdować nowoczesności z poważniejszych powodów. - Sprzeciwiam się globalizacji głupoty - tłumaczy swoje wątpliwości profesor Limon. Zaraz jednak dodaje: - Wypromowanie Wybrzeża na jedną z bardziej znanych obecnie scen w Polsce jest wielkim sukcesem dyrektora teatru i władz, które na tę twórczość zezwalały.

- Ten człowiek pobudzał jednak miasto - komentuje pisarz Stefan Chwin. - Wcześniej pobudzał Nadbałtyckie Centrum Kultury, które żyło, gdy tam działał przed przejęciem teatru. Nie chciałbym nikogo urazić, ale teraz to jakby popielisko. - Gdańsk nie potrafi utrzymać takich ludzi. Zostają po nich równo przystrzyżone trawniczki - śmieje się Aneta Szyłak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji