Artykuły

"Zemsta"

"Zemsta", jak przystało na arcydzieło, obrosła w literaturę, która - gdyby ją zebrać i opublikować - wypełniłaby wiele opasłych tomów. Za tę samą "Zemstę" w tym samym czasie odsądzano Fredrę od czci i wiary i wynoszono pod niebiosa. Zarzucano utworowi "nienarodowość" i nazywano go "komedią narodową", zarzucano "brak postępowej dążności" i widziano w niej "uzdrawiający śmiech". Przeciwstawiano ją utworom romantyków i porównywano z... "Panem Tadeuszem". Długoletnie spory podsumował i osądził Boy-Żeleński, ale czy je na zawsze zakończył?

Niezależnie od tego, co pisano i mówiono o "Zemście", komedia zawsze cieszyła się ogromnym powodzeniem. Nie ma utworu, który w polskim teatrze dorównał jej pod względem popularności. "Zemstę" znają wszyscy: młodzi i starzy, ludzie prości i wykształceni. I wszyscy na "Zemście" od wielu lat znakomicie się bawią.

W sporach o "Zemstę" nie kwestionowano jej artystycznej doskonałości, były to spory o interpretację. Nagromadzono tyle argumentów, mniej lub bardziej przekonywających, ale przecież umotywowanych, że można by w oparciu o nie tworzyć bardzo różne inscenizacje. Jeden tylko warunek powinien być dotrzymany" "Zemsta" musi być zabawna.

"Zemsta" zaproponowana nam przez Krasowskiego jest bardzo zabawna. Warunek sine qua non został spełniony. A dalej? Krasowski nie poszedł w swej inscenizacji wiernie za Boyem ani za jego poprzednikami. Odniosłem wrażenie, że inscenizacja odwołuje się do różnych, nawet sprzecznych (może z pozoru?) tradycji, a jednocześnie wnosi nowe, własne spojrzenie na dzieło i epokę. Krasowski - jak wiadomo - od dawna wykazuje szczególne zainteresowanie okresem przełomu XVIII i XIX wieku. Zainteresowania te wywarły wyraźne piętno na omawianej inscenizacji. "Zemsta" Krasowskiego to "Zemsta" wypełniona realiami tamtych lat. Akcja rozgrywa się na rozbudowanym tle obyczajowym, celnie zrekonstruowanym i zharmonizowanym z klimatem fredrowskiej komedii. Już pierwsza scena wprowadza znakomicie w atmosferę szlacheckiego domu, wypełnionego herbowymi szarakami, co w potrzebie szablą wspierają karmiciela, na co dzień chętnie ciągną węgrzyna do utraty tchu. A umiano wówczas ciągnąć. "Pan Iliński np. - jak wspomina J.D. Ochocki - przy swoim obiedzie zwykle podawanym o godzinie dziesiątej, co dzień, ex officio wypijał dla konkocyi sześć butelek francuskiego wina; przy obiedzie zaś powtórnym o drugiej godzinie... spełniał drugie sześć, przy wieczerzy trzecią szóstkę", nie mówiąc o tym, "że przed każdym jedzeniem, dla pobudzenia strawności, wychylało się zwyczajnie coś na kształt kwarty wódki, jak spirytus mocnej". Nic tedy dziwnego, że niektórzy przez wiele godzin niewiele wiedzieli o bożym świecie, jak zawinięty w dywan kompan ostatniej uczty, którego słudzy wynoszą sprzed nosa Cześnikowi, by się o niego nie potykał.

Podobne wstawki - jak nadmieniłem - wzbogacają tło obyczajowe komedii. Dodać należy, że nie tylko one. Dochodzi do tego jeszcze muzyka Walacińskiego oraz scenografia Zachwatowicz - świetnie utrzymane w duchu przedstawienia. Nie pierwszy raz Adam Walaciński i Krystyna Zachwatowicz współpracują, z reżyserami Teatru Polskiego, za każdym razem ze znakomitym rezultatem. Wypada się tylko z tego cieszyć i życzyć sobie trwałego związania tych twórców z wrocławskim teatrem.

Gdyby swoista rekonstrukcja starego obyczaju stała się dla Krasowskiego celem samym w sobie, sukces "Zemsty" wrocławskiej byłby zapewne dużo mniejszy. Reżyser nie popadł jednak w przesadny pietyzm, umiejętnie wyważył proporcje i zachował pewien dystans pozwalający patrzeć na postaci komedii oczami współczesnego człowieka. Tu i ówdzie w inscenizacji odnajdujemy tak obecnie lubiane akcenty parodystyczne. Chciałoby się wskoczyć na scenę i z uciechy uściskać Papkina, który na moment staje się... Hamletem, Hamletem á rebours, śmiesznym, bladym cieniem tego, który zadał najsłynniejsze w dramaturgii pytanie. Zabawną kpiną z romantycznych tradycji jest rozwiązanie sceny schadzki Klary i Wacława. Scena bójki bawi zaś na zasadzie skojarzeń z... westernami.

Wykonawcy usatysfakcjonowali w pełni wrocławską publiczność. Na szczególne uznanie zasłużył Witold Pyrkosz. Stworzył znakomitego Cześnika, starego zabijakę i rębajłę. Aktor podczas premierowego przedstawienia skręcił nogę. Gra z nogą w gipsie. Oglądamy tedy Cześnika-kuternogę, co na niejednym sejmiku guza szukał (i znalazł), zaciętego, porywczego zawadiakę, który - póki ręka utrzyma szablę - swad szukać nie przestanie. Przykry wypadek nieoczekiwanie sprzyja Pyrkoszowi Andrzej Polkowski (Rejent) i Ferdynand Matysik, którego Papkin jest także trochę parodią kowboja i trubadura. Krystyna Mikołajewska była tak wdzięcznie zalotna, że bałem się, iż może wbrew intencjom Fredry zawrócić w głowie nie tylko Wacławowi i Papkinowi. Bardzo dobrze zagrała rolę Podstoliny Anna Lutosławska. Powszechnie podobał się Zdzisław Karczewski w roli Dyndalskiego. W ogóle aktorstwo jest mocną stroną tego udanego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji