Artykuły

Opuszczone kopyto

Może wariaci są dlatego wariatami, że nigdzie nie wyjeżdżają?... Bo, na przykład, ja mając ku temu coraz liczniejsze powody, coraz częściej czuję się bliski obłędu, ale wtedy wyjeżdżam i jeszcze ciągle jakoś powracam do równowagi. Ostatni wyjazd miałem dzięki ostatniemu w naszej Ludowej człowiekowi o wielkopańskim geście - Marianowi Marzyńskiemu. Zaprosił mnie do jury turnieju miast Szklarska Poręba-Karpacz po to, abym wypunktował jedną piosenkę. Wypunktowałem ją z całym należytym poczuciem odpowiedzialności wobec Narodu i Historii, aliści resztą czasu we Wrocławiu dysponować mogłem już całkiem prywatnie i nieodpowiedzialnie, więc pomknąłem najpierw do Operetki.

Dawano Hervégo "Mamselle Nitouche" i uprzedzono mnie, że obejrzę przedstawienie-zatkajdziurę, jako że polityka oszczędnościowa na operetkowym terenie każe wystawiać pięć miesięcznie spektakli bez chóru, baletu i ze zmniejszoną orkiestrą, żeby taniej było i "Nitouche" jest właśnie po takiej zniżonej cenie (za niewielką sumkę gotów jestem odstąpić pomysł na dalsze obniżenie kosztów teatralnych: pięć razy w miesiącu niech grają sztuki z akcją na plaży dla nudystów). Aliści Wrocław to takie zachwycające i ze szczęśliwą ręką miasto, że do czego się weźmie, jakoś wszystko mu wychodzi. I w tej "Nitouche" śpiewa najlepsza ze znanych mi śpiewaczka operetkowa w Polsce, Felicja Jagodzińska, o głosie - powiedziałbym - aksamitnym, tylko, że teraz aksamitów takich nie ma, takie były przed wojną, a pani Jagodzińska jest w wieku zdecydowanie powojennym, zaś obok walorów barwy głosu i muzykalności uszu, dysponuje piękną koloraturą. A we wrocławskiej Operetce podziwiać można także samą panią dyrektor Barbarę Kostrzewską, która tym się różni od Kopernika, że on zatrzymał słońce, a ona czas. I jeszcze wspomnieć należy o zgrabnej, stylowej - z osobną scenką buffo, przypominającą facecje Morozowicza - reżyserii Leona Langera i o ładnym mezzosopranie Ireny Gałuszko i dobrej parze tanecznej Jolanta Sacharc - Konrad Miazga.

Wybacz mi, święta Cecylio, patronko moja miłościwa i Ty, święty Telesforze, który biczem karzesz łamiących słowo, bo właśnie teraz złamię słowo, które dałem sobie przed laty, że - zgodnie z porzekadłem ludowym - jak uczciwy szewc pilnował będę jeno własnego kopyta, za cudze narzędzia pracy nie chwytając. Ale cóżem ja winien, iż we Wrocławiu onym zdążyłem być jeszcze w Teatrze Polskim, popularniejszym pod nazwą "Teatr Skuszanki", gdzie oglądałem "Zemstę" Fredry, ale jaką!

Zaraz, zaraz, mocium panie, co tom ja chciał, mocium panie, mocium panie... Aha! Przypomnieć sobie chciałem, jakich to ja od pacholęctwa w tej sztuce arcypolskiej wielkich aktorów oglądałem. W roli Cześnika jeszcze Mieczysława Frenkla. Papkinów kolejno: Józefa Węgrzyna, Jerzego Leszczyńskiego i Mariusza Maszyńskiego. Rejentem Milczkiem był na oczach moich niegodnych sam Jaracz, a Dyndalskim - Ludwik Solski.

A przecież wrocławskim pana fredrowym widowiskiem się ucieszyłem, że zapomnieć o nim nie mogę, choć ani jednego z nazwisk tamtejszych aktorów wcześniej nie znałem, poza filmem rozsławioną Krystyną Mikołajewską (Klarą wyśmienitą). Z reżyserem Krasowskim posprzeczałbym się może jeno o hukliwego poloneza, który - w charakterze muzycznych intermediów - przez głośniki jest nadawany. Chyba lepiej, żeby i ten polonez kurantowy miał charakter. Zresztą spojrzenie na dzieło całkiem nowe, a przecież to, co się odbywa na scenie, jest nadal arcyszlacheckie, jurne, Wacław rży do Podstoliny i do Klary, Cześnik parska i roznosi kulisy, że aż sikry lecą, a bijatyka z murarzami dorównuje gwałtownością krwawym rozprawom z filmów-westernów.

Ojców moich wielki Boże! Chyba nie ma drugiego pisarza naszego, z którego tyle przelałoby się w żyły i krew narodu... Co druga kwestia padająca ze sceny, to już przysłowie, cytat pospolity, wszystkim znane porzekadło. A we Wrocławiu aktorzy grali dobrze, zaś niepospolicie Witold Pyrkosz w roli Cześnika, Ferdynand Matysik jako Papkin i Dyndalski - Zdzisław Karczewski. Proszę tylko najuniżeniej, aby nie brali poważnie tego, com napisał, bo odszedłem od mego muzycznego kopyta i prawa nie mam i niechaj mi św. Cecylia wraz ze św. Telesforem wybaczyć raczą, że i scenografia Krystyny Zachwatowicz w onym wrocławskim Fredrze ogromnie mi się podobała.

Po czym wróciłem do Warszawy i naszło mnie objawienie i zaraz krew mnie zalała! - Uprzytomniłem sobie

ianowicie, za sprawą Ducha Świętego, że nie dam rady przedsięwzięciu, które na biedną głowę moją wziąłem, a które się zwie Klubem Dobrej Płyty. - Formalnie powstał już takowy pod patronatem kwartalnika "Opinia" i moją komendą, aliścim głupi myślał, że przynajmniej w tej dziedzinie coś z rozsądkiem zgodnego da się zrobić. Gdzie ta, gdzie ta...

Gwoli zorganizowania Klubów Dobrej Płyty najpierw trzeba się wystarać o dobre adaptery, boć przecie na psich ogonach, choćby najbardziej rasowych, płyt z korzystnym muzycznie rezultatem puszczać się nie da.

Wreszcie płyty...

Od ćwierć blisko socjalistycznego wieku u nas myśli się i myśli, co by równie dobrego na miejsce konkurencji w przemyśle i handlu wynaleźć, ale nic się takiego nie udało, więc powrócono dó konkurencji i nawet fabryki męskich "niewymownych" konkurują ze sobą, która wyższym produktem niższe okolice nasze okryje. W nagraniach płytowych formalnie konkurencja istnieje między państwową firmą "Muza" i "Veritonem". Ostatnio nadesłano mi płytę "Muzy" z nagranym recitalem Lidii Grychtołówny, w reżyserii Janusza Urbańskiego. Dźwięk kotłuje się jak w miedzianym rondlu, wioliny zciemnione i zmatowione tak, iżem początkowo pewny był, że to moja aparatura nadawcza jest zepsuta. Póki nie założyłem na philipsowski mój adapter płyty "Veritonu" z recitalem fortepianowym amerykańskiego pianisty Malcolma Fragera. Okazało się, że wszystko w porządku: fortepian brzmiał jak ustawiony w pokoju!

Mnie się wydaje, że najlepiej byłoby - celem rozszerzenia konkurencji i tym samym podniesienia jakości polskich płyt - otworzyć jeszcze jedną firmę, która mogłaby nagrywać taśmy na znakomitych i tylko częściowo wyzyskiwanych urządzeniach w Teatrze Wielkim.

Krąży taki żart. Dyrektor pyta urzędnika: "Więc pan twierdzi, że jestem idiota?!!" - Na co urzędnik: "Wcale tak nie twierdzę, panie Dyrektorze. Ale ja się mogę mylić!". Coś mi się wydaje, że i ja się omyliłem sądząc, iż będę dość mądry, aby dać radę Klubom Dobrej Płyty w naszym kraju. Dlatego od tej akcji, póki jest beznadziejna, odstępuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji