Artykuły

Kowal to facet

Tadeusz Słobodzianek napisał "Kowala Malambo" jak katarynkę. Szczególny to jednak rodzaj grającego pudła: bo dźwięki wędrują spiralnie przez niebo, piekło i ziemię.

W Teatrze Polskim w spektaklu Pawła Łysaka katarynka bardzo się zacina. Panom na widowni mniej to ponoć przeszkadza niż paniom.

Jest fabułka

Był sobie Kowal: prosty, lubiący różne drobne przyjemności, ceniący swoją wolność, szczery i uczciwy. Któregoś dnia przyszli do niego Jezus i święty Piotr, żeby podkuć osiołka. Kowal wykonał swoją pracę, niebiańscy goście nie mieli jednak forsy, żeby zapłacić za pomoc. Kowal mógł więc wyrazić trzy swoje życzenia. Nie poprosił o raj.

O istnieniu Kowala dowiedziały się też diabły. Przyszły szybko z klasyczną propozycją: młodość za duszę. Kowal podpisał cyrograf, bawił się i używał w knajpach trzykrotnie. Dzięki sprytowi i trzem życzeniom przechytrzył bowiem moce piekielne.

W rezultacie nie chcą go ani w niebie, ani w piekle. I Kowal na ziemi tańczy swoje ulubione malambo. Ono - w połączeniu z kartami, winem i kobietą - staje się wartością najważniejszą.

Jest konwencja

"Kowal..." robi się "jasełkowy", kiedy Bóg zstępuje na ziemię. Jak na jasełka przystało, bywa swojsko i rubasznie. Są sandały i powłóczyste szaty, a Jezus przemawia głosem spokojnego mnicha.

"Kowal..." jest "kinowy", kiedy do kart zasiadają mężczyźni w saloonie, kiedy tańczą z panienkami. Faceci przerzucają się karcianymi powiedzonkami, sięgają po spluwy. Wygrywają, przegrywają, zdobywają. Wszystko jest zgodne z rytuałem filmowej knajpy.

Pomysł na całość to musical.

Jest przesłanie

"Kowal..." jest moralitetem. Jest w tym tekście tęsknota za światem, który ma sens. Jezus zabiega o ocalenie szatana, żeby zachować równowagę. Żeby było zło. Kiedy zła nie ma, dobro również niknie. Jest w tym tekście świadomość, że przywrócenie sensu ludzkiej egzystencji nie jest proste. Sytuacja wygląda tak beznadziejnie, że dobry i dym z komina.

Jest w tym tekście tęsknota za tymi czasami, kiedy mężczyźni byli silni i zdobywali kobiety. Rozumiem tę tęsknotę. Nie jest mi całkiem obca. Boskie zalecenia: "Niech mowa wasza będzie: tak - tak, nie - nie" jest w tej sztuce równie ważne, jak niewypowiedziana kwestia: "niech kobieta będzie kobietą, niech mężczyzna będzie mężczyzną". To właśnie ten dym. Kto jednak zapali w piecu?

"Kowal..." jest męską sztuką. Ma to swoje plusy i minusy. Napisał ją facet, głównym bohaterem też jest facet - i to jeszcze niczego nie przesądza. Ci faceci (autor i bohater) reprezentują jednak coś, co trudno nazwać inaczej niż "męski punkt widzenia". Nie oceniam tego spektaklu, stosując kategorie postrzegania świata zaczerpnięte z podręcznika dla młodej feministki. Trudno mi jednak godzić się na taką wizję rodzaju ludzkiego, w którym jedyna rola dla kobiety to Lola, czyli dziwka z saloonu. Niezależnie od tego, jak miły mógłby być taki świat i dla Loli, i dla jej klientów. Niezależnie od tego, że to tylko przenośnia. Niezależnie od tego, jak wiele dobrych rzeczy dla ludzkości wynikało z tradycyjnego podziału na role męskie i kobiece. Chcemy tego, czy nie chcemy - świat się zmienił. I nie ma łatwych powrotów. Poza tym nie wydaje mi się, żebyśmy za powrotem wszyscy równie mocno tęsknili - jakkolwiek by nas nie bolało istnienie u schyłku wieku.

Nie ma spektaklu

Niezależnie od tego, że nie do końca odpowiada mi wizja świata made in Słobodzianek, wyobrażam sobie, że na podstawie tej sztuki może powstać dobry spektakl. Niestety ten w Teatrze Polskim dobry nie jest. Pomyślano go niemal jak musical - i to wcale nie jest zły pomysł reżyserski. Tyle tylko, że aktorzy musieliby świetnie śpiewać i świetnie tańczyć. Ani jedno, ani drugie nie ma miejsca na poznańskiej scenie. Męczę się, patrząc na bezgłośne liczenie: raz, dwa, trzy, cztery, w prawo, w lewo, podskok. Męczę się, bo wyrzucanie kwestii przy kartach powinno przebiegać z szybkością karabinu maszynowego i brzmieć przy tym lekko i finezyjnie. Nie przebiega, nie brzmi. A na tańcu, śpiewie i rytmie opiera się cała ta zabawa. Ten spektakl musi być precyzyjny i lekki. Inaczej go nie ma.

W tym całym zespołowym zamieszaniu nieźle poradził sobie Robert Więckiewicz. Szkoda, że cała reszta nie iskrzy. Może jednak się ta maszynka rozkręci, naoliwi i pojedzie. Wtedy warto będzie "Kowala..." zobaczyć i pomyśleć nad światem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji