Artykuły

Podróż po omacku

PYTASZ: co to jest życie? To tak, jak­by ktoś zapytał: co to jest marchew? Marchew to marchew i wię­cej nic nie wiadomo. - Antoni Czechow miał, jak widać, stosunek nader skromny do opisywanych zjawisk. O życiu, jak o marchwi, w nieskończoność mówić się nie da. Chyba że w dobrym towarzyst­wie. Świadomy absurdu rzeczywistości autor, własnym językiem posługujący się reżyser i gotowi podążyć za nim aktorzy - oto co sprawia, że w ostatnim spektak­lu Jerzego Grzegorzewskiego widz uczestniczy z radością

Mamy więc i w Warszawie wydarze­nie artystyczne.

Wieść niosła, iż realizatorzy przystą­pili do pracy nad "Wujaszkiem Wanią" nie bez tremy. Sam twórca deklarował, że w materii literackiej fascynują go naj­bardziej obszary trudne do rozszyfro­wania, nieledwie przeczuwane. Z pró­bą odnalezienia warstwy znaczeniowej utworów wiąże się ryzyko zatracenia w nieznanym żywiole: "wciągają w swoje zawiłości, których do końca nie rozumiem" - mówił przed laty Grzegorzewski. I tym razem, aż do pre­miery w "Studio", powtarzał wszem i wobec: "kształt spektaklu wciąż po­zostaje dla mnie niespodzianką, jego ta­jemnica tkwi głęboko w materii dzieła".

Kierunek poszukiwaniom wyzna­czył artysta świadomy. Nie jest to hap­pening, a przygoda intelektualna i ar­tystyczna. Aktorzy i widzowie, prowa­dzeni w nieznane, wyposażeni zostali w kompas: otwarcie na świadomość współczesnego człowieka. Obsadził re­żyser sztukę aktorami młodymi.

Kim są bohaterowie ,,Wujaszka Wa­ni"? Ludźmi zmarnowanej szansy. Ile trzeba mieć lat, by dojść dziś do podob­nej konkluzji? Współcześni przegrani są niespełna trzydziestoletni. Model ży­cia daremnego: tyle aktorzy wiedzieli na wstępie. Dalej to już podróż po omacku. Bo tekst niby ten sam, a nie taki sam, nie chodzi nawet o to, że znacznie okrojony. Inne tu akcenty, inne postacie, inne między nimi relacji. Helena kryje pod zagadkowym uśmiechem banał i pustkę, Sonia zaskakuje tłumioną ag­resją , Astrow płacze, choć z całym bło­gosławieństwem autora jest w tej roz­paczy także groteskowy! Wania z dzie­cinną niezgodą na niespełnione życie!

Wszyscy bohaterowie wyrażają prześ­wiadczenie autora: piękny jest świat, jed­no go tylko szpeci: my. I choć człowiek, zdaniem Czechowa, bardziej podobny jest do idioty niż anioła, autor darzy bo­haterów co najmniej współczuciem.

Teatr Grzegorzewskiego nie jest teat­rem psychologicznym, aktorzy grają emocje, nie intencje. "Rampa nie jest gra­nicą, nasze uderzenia serca nie oznaczają innych uderzeń serca. My jesteśmy my".

Gry i zabawy wymyślone przez Grzegorzewskiego poddane są intelektualnej dyscyplinie. Jak zawsze w jego teatrze, kształt wizualny obciążony jest znaczeniami. Na scenie spełnia się coś z pozoru niemożliwego: połączenia te­atru otwartego z przemyślaną kreacją. Przemawiając do widza nowym języ­kiem sztuki, nie gubi Grzegorzewski bohaterów. Komplikuje komunikację, stwarza nieoczekiwane napięcia niedo­kończonych fraz, zastygłych gestów. Grzegorzewski rzuca aktorów na głęboką wodę. Zdolni uczą się pływać, nie­poradni mogą utonąć. Ich sprawa, zdaje się mówić twórca. Przedstawienie trwa. Statek płynie dalej.

Czechow, jak chcą niektórzy - ojciec awangardy, odrzucał formułę teatru naturalistycznego, w którą uparcie go wpychano. Grzegorzewski nawiązuje chętnie dialog z niekonwencjonalnym medykiem, który zwiedził Hongkong, Singapur, Cejlon. Nienawidził żandar­mów, rzeźników, naukowców, posęp­nych dramatów i złych aktorów.

Konrad Swinarski zwykł mawiać, że reżyseria to umiejętność przeczytania tekstu. Bieda w tym, że nie każdy ma na to ochotę: - Niemirowicz i Aleksiejew w mojej sztuce widzą stanowczo nie to co napisałem - żali się Czechow - go­tów jestem dać słowo, że obaj ani razu nie przeczytali uważnie mojej sztuki. I Grzegorzewski czyta. Do swojej wizji dochodzi przez tekst, wyposażając go w nową jakość!

Cóż więcej o walorach spektaklu?

Dominuje na scenie Wojciech Malaj­kat. To chyba najdojrzalsza rola w dorobku tego aktora. Udowodnił zdol­ność podążania trudną drogą wizji re­żysera, znajdując po temu i umiejętnoś­ci. Wniósł w rolę nowe środki wyrazu zabarwiając ją sceptycyzmem, nie poz­bawionym dramatycznego wymiaru. Czy w cieniu Astrowa gubi się dramat Wani? Reżyser wyzwala w nim rodzaj infantylnej bezradności, za czym grają­cy tę rolę Zbigniew Zamachowski zda się ufnie podążać.

Czy sprostała roli Joanna Trzepiecińska? Ile w jej interpretacji zamysłu rea­lizatora, ile nieporadności zawodowej - pokażą następne przedstawienia. Szan­sę dostała zdolna debiutantka w nieba­nalnie zarysowanej roli Soni, Aleksand­ra Justa.

Ten spektakl będzie ewoluować, zas­kakiwać, podrzucać nowe zadania ak­torom, warto więc wybrać się na "Wujaszka Wanię" po kilku miesiącach. Tak­że i po to, by podziwiać stałe elementy spektaklu: dyskretne w barwie kostiu­my Krystyny Kamler, muzykę Jerzego Radwana punktującą napięcia, służeb­ną wobec aktorskich zadań.

Wojciech Malajkat tak opowiada o pracy z reżyserem: - Grzegorzewski buduje jedną wielką butlę. Aktor musi orać po sobie samym, żeby się w tę but­lę wpasować. Czasem trzeba być w niej pęcherzykiem powietrza, kiedy indziej dnem lub elementem namalowanym na szkle. Cała sztuka to zaistnieć, nie być paprochem zamętniającym obraz butli. Ba!!!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji