Artykuły

"Ślub" z niespodziankami

"Ślub" Witolda Gombrowicza to trzecia w tym sezonie premiera Teatru Narodowego. Druga, przygotowana przez Jerzego Grzegorzewskiego i pierwsza na nowej, małej scenie teatru.

Budynek, mieszczący tę salę znajduje się przy ulicy Wierzbowej (wejście od ulicy Fredry). Nowoczesny wystrój wnętrza, niestety nie stwarza atmosfery teatralnej (warto by na pewno zmienić okropne światła w bufecie). Ale ważniejsze jest oczywiście to, co widzimy na scenie.

"Ślub" Grzegorzewskiego nie wzbudził tak dużych emocji jak jego inscenizacja "Nocy listopadowej". Oczywiście gombrowiczolodzy mogą się spierać o różne szczegóły interpretacyjne spektaklu. Zaskakujące jest na pewno wprowadzenie postaci sobowtóra głównego bohatera, Henryka. Reżyser pewnie nie wpadłby na ten pomysł, gdyby nie dostrzegł uderzającego podobieństwa choreografa Teatru Narodowego, Emila Wesołowskiego do grającego rolę Henryka, Jana Peszka. Gdy obaj na początku przedstawienia wyłaniają się z zapadni, złączeni w dziwnym geście rąk - efekt jest niesamowity.

Oryginalna jest cała obsada dramatu. Grzegorzewski powierzył rolę Ojca Henryka - Zbigniewowi Zamachowskiemu i Matki - Magdalenie Warzesze - aktorom młodszym od Peszka. Ale zabieg ten jest tylko pozornie nielogiczny. W końcu Henrykowi śni się powrót do domu rodzinnego, jaki zapamiętał z młodości.

Trzeba koniecznie docenić pracę wszystkich aktorów w tym przedstawieniu. Nie ma wątpliwości, że w "Ślubie" mamy do czynienia z zespołem na miarę Teatru Narodowego. Znakomicie skontrastowany jest Peszek przez Mariusza Benoit, który gra nieefektowną przecież rolę Władzia. Świetną partię rozgrywa jako Pijak Wojciech Malajkat. Rola Mańki to zapewne jedno z bardziej niezwykłych doświadczeń aktorskich Joanny Żółkowskiej.

Trudno jest w paru zdaniach zanalizować wszystkie sceny inscenizacji Grzegorzewskiego. Odrębnej interpretacji domagałaby się choćby scena upokorzenia się Henryka przed ojcem, będąca niemal dosłownym cytatem Matejkowskiego "Hołdu pruskiego". W niej bowiem kryje się zmaganie bohatera nie tylko z własną jaźnią, ale także z uformowanymi przez historię i kulturę narodowymi kompleksami.

Uderza niewątpliwie spora dawka surrealistycznego zgoła komizmu, którą Grzegorzewski wprowadził do swego przedstawienia. Na tym "Ślubie" publiczność śmieje się często i do końca, aż do finałowego kichnięcia Pijaka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji