Dziesięć lat samotności
" W niedzielę podczas premiery Złota Renu w Operze Państwowej doszło do skandalicznego incydentu. Tuż przed rozpoczęciem uwertury kontrabasista Jerzy S. krzyknął na cały głos: Sara. Sopranistka Sara H. nie chciała skomentować, czy muzyk wołał właśnie ją"
O takiej sensacyjnej informacji w prasie marzy zakochany w sopranistce bohater sztuki Patricka Suskinda "Kontrabasista", który w ten sposób pragnie zwrócić na siebie uwagę śpiewaczki. Od dziesięciu lat gra go Jerzy Stuhr. W niedzielę w warszawskim Teatrze Powszechnym krakowski aktor po raz 500. zarzucił na plecy kontrabas, pytając na odchodnym publiczność: "Krzyknąć? Dowiecie się państwo jutro z gazet".
10 lat temu, kiedy po raz pierwszy widziałem "Kontrabasistę" w ciasnej i dusznej piwnicy przy ul. Sławkowskiej w Krakowie (małej scenie Starego Teatru), sztuka Suskinda wydała mi się prześmiewcza i brutalna. Stuhr nie oszczędzał bohatera, muzyka z przypadku, jednego z tuzina kontrabasistów Państwowej Orkiestry Symfonicznej, za mało utalentowanego jak na artystę, za bardzo wrażliwego jak na zwykłego zjadacza chleba. Nadał mu karykaturalny rys, który sprowadzał na publiczność ataki śmiechu.
Dzisiaj, kiedy bohater postarzał się razem z aktorem, jest to śmiech przez łzy. Życie kontrabasisty z ostatniego rzędu orkiestry stało się jeszcze bardziej gorzkie i beznadziejne. Kiedy Stuhr w gaciach i podkoszulku wymachuje smyczkiem przed znienawidzonym instrumentem, gdy grozi mu i zamierza się pięścią, kończą się żarty. Mały dramat małego człowieka z wielkim kontrabasem staje się dramatem wszystkich nieudanych, średnich i szarych, którzy w swoich orkiestronach dostają odcisków od znienawidzonej pracy, podczas gdy inni raczą się rybą solą za 52 marki, jak niedostępna sopranistka Sara.
Aktorstwo czterostrunowe
"Kontrabasista" dojrzewał razem z aktorem, chociaż forma teatralna nie zmieniała się. Nie, mylę się, jedno Stuhr jednak udoskonalił: grę na kontrabasie. Powoli staje się on największym wirtuozem tego kolosalnego pudła z czterema strunami, oczywiście wśród aktorów. W Warszawie zagrał z tym samym, co na premierze krakowskim Kwartetem Obojowym, w którym gra na skrzypcach jego żona Barbara. Kiedy Stuhr wykonuje z towarzyszeniem kwartetu kompozycję Mariusza Pędziałka, kontrabas pod jego rękami piszczy, syczy, brzęczy i dudni, jakby to była cała orkiestra.
Po pięciuset przedstawieniach "Kontrabasista" to nadal jeden z najlepszych monodramów na polskich scenach.
I jeszcze jeden, i jeszcze raz
W polskim systemie teatrów repertuarowych utrzymanie żywego spektaklu przez 10 lat nie jest łatwe. Wśród długodystansowców najwięcej jest monodramów. Jednym z najdłużej granych w Polsce spektakli jest "Scenariusz dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera, w którym Jan Peszek występuje na różnych scenach od 1976 roku. Pół roku temu fetowano również dziesięciolecie spektaklu granego przez innego krakowskiego aktora Leszka Piskorza, który zagrał 442 razy "Pamiętnik wariata", monodram wg Gogola w reż. Piotra Szczerskiego.
Wysokie wyniki osiągają farsy. "Czarujący łajdak" w warszawskim Teatrze Kwadrat grany jest od 11 lat, odbyło się ponad 400 przedstawień. Rekordy bije musical "Metro", który w ciągu tylko pięciu lat został zagrany ponad 860 razy. Wybitne spektakle dramatyczne dociągają dwustu wystawień. Ponad sto razy zagrano już "Ghetto" w Teatrze Nowym w Poznaniu, ponad 140 razy Teatr Ósmego Dnia grał "Ziemię niczyją". Dla porównania najwybitniejsze spektakle Konrada Swinarskiego przetrwały około dziesięciu lat: "Dziady" zagrano prawie 270 razy, "Wyzwolenie" - które przeżyło reżysera o 11 lat - 190 razy. "Biesy" Andrzeja Wajdy utrzymały się w repertuarze Starego Teatru ponad 13 lat (prawie 300 spektakli), około 250 razy grano ,,Zbrodnię i karę" i "Emigrantów".
Wyniki te bledną jednak przy "Księżniczce Turandot", ostatnim spektaklu Jewgienija Wachtangowa z 1922 roku, który do dziś znajduje się w repertuarze moskiewskiego Teatru im. Wachtangowa i oprócz aktorów niewiele się w nim zmieniło.