Artykuły

Bez emocji

Ambicją każdego zespołu teatralnego jest zagrać przynajmniej raz "Wesele" Stanisława Wyspiaskiego. Przyjęło się bowiem sądzić, że, wystawienie tego dramatu stanowi najpoważniejszy sprawdzian dla aktorów przede wszystkim i jest ponadto próbą "wydolności" danego teatru. Tak więc zwłaszcza w małych teatrach terenowych. "Wesele" gra się nie tylko dla jego walorów artystycznych ale przede wszystkim ze względów prestiżowych.

Nie wszyscy dyrektorzy decydują się na ten typ ryzyka zawodowego, w głębi ducha zdając sobie sprawę, że ich zespół nie podoła wymaganiom, jakie prawie 90 lat temu postawił przed teatrem Wyspiański. W Radomiu postąpiono jednak inaczej. Zygmunt Wojdan, dyrektor Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego, przygotował w styczniu premierę tego dramatu. Na tę decyzję wpływ zapewne miały jeszcze inne okoliczności. Otóż Wojdan obchodził właśnie jubileusz 40-lecia pracy na scenie, podobnie zresztą jak Renata Kossobudzka i Jan Miłowski, aktorzy radomscy. "Wesele" stało się także okazja do podsumowania 30-letniego dorobku aktorskiego Wiesława Ochmańskiego. Włodzimierza Mancewicza i Władysława Staniszewskiego.

Inscenizacja Wojdana świadomie jest tradycyjna, co w tym przypadku oznacza rezygnację z zaskakujących widza "pomysłów" i prób naginania tekstu do współczesności, czyli tzw. reinterpretacji dramatu. Także cięcia i drobne przesunięcia scen (zwłaszcza w akcie I) nie służą reżyserowi do tworzenia samodzielnego scenariusza teatralnego odległego w swym kształcie od pierwowzoru, lecz wyniknęły raczej z potrzeby skrócenia projektowanego przedstawienia do ok. 2 godzin i 45 minut. Bodaj największa ingerencją reżyserską było wyrzucenie sceny 5 aktu II - spotkanie Marysi z Widmem, o co pretensji do Wojdana nie mam tym bardziej że nigdy nie wiedziałem, po co też Wyspiański włożył ją do "Wesela" wszak nie poszerza ona znaczeń dramatu.

Bronowicka chata została ledwie naszkicowana przez Karola Jabłońskiego. Kilka długich desek ogranicza przestrzeń z tyłu i dwóch boków, jednak tak, iż świat realistyczny pozostaje otwarty na rzeczywistość irracjonalną, z której przybędą "osoby dramatu". Taka niewerystyczna scenografia stanowi ciekawą ramę dla przedstawienia poetyckiego, misteryjnego pięknie zresztą połączoną z innym tworzywem spektaklu - muzyką, silnym atutem radomskiej inscenizacji, wykorzystaną tu nie tylko w układach choreograficznych, ale i przy budowaniu nastroju lirycznego dramatyzmu, co najpełniejszy wyraz znalazło w finale przedstawienia. Kompozytorka Ewa Kornecka nie mogła jednak siłą rzeczy zadecydować o wymowie całości przedstawienia - w sumie bezbarwnego, pozostawiającego widza obojętnym.

Moja obecność w Radomiu jeszcze raz przekonała mnie, w jak głębokim kryzysie znalazł się polski teatr, co wcale nie wynika z tego iż nieciekawe są jego propozycje repertuarowe, bo tak na ogół tłumaczy się to, iż utracił tylu widzów. Jest inaczej - teatr tylko udaje, że chce się kłócić ze współczesnością, w gruncie rzeczy ona go w ogóle nie obchodzi. Nie wiem, być może jest to sprawa umiejętności, bo na przykład w Radomiu wielu aktorów po prostu nigdy nie przeskoczy pewnego progu, za którym zaczyna się prawdziwa sztuka. Myślę jednak, że główna przyczyna polega na czymś innym. Otóż polskiemu teatrowi brakuje wiary w głębszy sens tego, co robi. Ot "produkuje się" kolejne przedstawienia, które - to normalne - są lepsze bądź gorsze, w każdym jednak przypadku letnie, obojętne. Tak też ogląda się radomskie "Wesele", niby przyzwoite i nie pozbawione śladów mozolnej pracy, a przecież zrobione tak, że nie sposób doszukać się w nim racji własnych tych, którzy przez prawie trzy godziny wykonują swe, określone umową o pracę, zawodowe obowiązki. Taka jest kondycja etatowych artystów, taka jest codzienność naszego teatru, której nie rozjaśnia najwspanialsze nawet jubileusze.

Jak wiadomo, I akt "Wesela" jest rodzajem mozaiki: do "świetlicy" co chwila wpadają kolejni biesiadnicy. Dialogi rwą się, przeplatają, akcja stoi w miejscu. Cała trudność więc polega na organizacji ruchu scenicznego. W Radomiu kolejne wejścia i wyjścia nie rytmizują przedstawienia, tym bardziej że i choreografia jest nie najlepsza. Najgorsze jednak, że kolejne postacie nie tyle rozmawiają ze sobą, co komunikują sobie określone treści. Większość aktorów nie wyposażyła swych bohaterów w realistyczny gest, który wywiedziony byłby bezpośrednio z wypowiadanych kwestii choć z tej reguły wyraźnie wyrywa się Kossobudzka w roli Radczyni. W ten sposób cała problematyka społeczna dramatu została spłycona, tylko kostium różni obecne na weselu stany. Zabrakło rodzajowości, a więc i galeria rozmaitych postaci okazała się jakby niepełna. I może tylko Danuta Dolecka jako krzykliwa i naiwniutka zarazem Panna Młoda oraz Nikolina Wortman w roli wsłuchanej w siebie Rachel poradziły sobie z wierszem Wyspiańskiego nie wpadając w recytację.

Wyraźnie lepszy jest akt II choć jak na mój gust zbyt statyczny. Tym razem jednak aktorzy wiedzieli jaką konwencje narzucił dramat i reżyser. Sceny wizyjne zagrały zostały konsekwentnie. Pojawiające się "duchy" choć oczywiście na scenie uobecnione, maja wszystkie cechy postaci nierealnych. Tu wątpliwości nie ma - one "rodzą się" w imaginacji Isi, Dziennikarza, Pana Młodego... Tak wiec obserwujemy kolejne spory, które toczą się jakby wewnątrz tvch postaci. Kontakt przeto miedzy "osobami" a "osobami dramatu" jest czysto umowny. Gospodarz na przykład rozmawia nie tyle z Wernyhorą, ile z jego Matejkowskim wizerunkiem, wydobytym strumieniami światła sponad głów widzów. Poeta zaś w finale sceny z Rycerzem śmierć dostrzeże nie tyle za przyłbicą ustawionej od początku przedstawiania na scenie zbroi co w rozbłysłym na chwile znanym witrażu Wyspiańskiego.

W tym też akcie najsilniej zabrzmią pytania o naszą narodową tożsamość, a to głównie za sprawa Jerzego Stępkowskiego kreującego Gospodarza. Przesłania spektaklu układają sie wyraźniej: dominują gorycz, samooskarżenie, wytknięte zostają nasze "grzechy główne" Te akcenty pojawią się również w dalszej części przedstawienia. Chochoł staje się groźną bo samoobezwładniającą siłą tkwiąca w nas i ona to właśnie wyrwie z rąk szable i kosy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji