Bermudzki trójkąt teatralny (fragm.)
GALANTERIA
W "Peryklesie" na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu jest jedna scena o niezwykłej widowiskowości. Oto głęboko w tle tytułowy bohater (średniowieczny Odys) walczy z falami na swym okręcie, a stojący na proscenium Gower-narrator imituje tę samą sytuację za pomocą trzymanego w ręku modelu żaglowca. Mała łupinka z pergaminowymi żaglami w dłoni Gowera znajduje swoje zwielokrotnienie w obrazie wyczarowanym o kilka metrów dalej. I oto nagle, w momencie kulminacyjnymi i pełnym napięcia, Gower chwyta pochodnię i przykłada ją do papierowych żagli stateczku. Maleńki żaglowiec błyskawicznie staje w płomieniach i w mgnieniu oka zamienia się w bezbronny szkielet--wrak. W gwałtownym świetle płonącego papieru także aktorzy w głębi sceny pogrążają się w falach.
Ale to już wszystko. To cała uroda tego przedstawienia, zewnętrznego i ładnego jak efektowny, wisiorek lub sznur korali. "Perykles", choć to utwór Szekspira, nie należy do utworów udanych, wartych przypominania. Henryk Tomaszewski zobaczył w nim jednak wdzięczny materiał do skonstruowania widowiska, w którym mógł jednocześnie wykorzystać dwa zespoły aktorskie: Pantomimy Wrocławskiej i Teatru Polskiego. Inspiracją stała się rola narratora-Gowera, który - cytuję Tomaszewskiego - " jako jedyny spośród bohaterów istnieje na pograniczu między iluzją teatralną a życiem, między sceną a publicznością. Nie zapominajmy, ze stojąc na zewnątrz stwarzanego przez siebie świata, Gower równocześnie do niego należy. Dlatego jest dla mnie fascynujący - bliski mojej idei teatru, nie skrywającego swojej natury".
Oczywiście, jak zawsze w wypadku reżyserii Henryka Tomaszewskiego, "Perykles" okazał się scenicznie piękny, sprawiający fizyczną (czy też zmysłową) przyjemność widzowi, którego jednak słuszniej byłoby nazwać oglądaczem. Zadeklarowana przez Tomaszewskiego idea teatru "nie skrywającego swojej natury" jest bowiem w gruncie rzeczy szalenie powierzchowna, rzekłbym komercyjna. Dotyczy jedynie formy, nie interesując się zawartością przedstawienia teatralnego. Tomaszewski oddaje się przyjemnościom galanteryjnego sprzedawcy o wyrobionym co prawda smaku, ale zajmującym się samymi tylko drobiazgami. Poza przyjemnością zabawy w teatr nic tutaj nie ma. Założenie Tomaszewskiego postawiło w trudnej sytuacji wrocławskich aktorów, którzy - mimo wszystko - całkiem nieźle próbowali się bronić. Obok Wysockiego do udanych ról trzeba zaliczyć Marinę - Haliny Śmieli-Jacobson, Dionizę - Jadwigi Skupnik, Rajfurkę - Ireny Szymkiewicz i Rygiela - Stanisława Melskiego. Tytułowy bohater, Perykles, w interpretacji Andrzeja Wojaczka nie zmieścił się w konwencji.
"Perykles" nie jest widowiskiem złym. Dyrektor Igor Przegrodzki może nawet być zadowolony z tego eksperymentu, ale przecież spektakl ten pozostawia niedosyt. Jest alarmującym ostrzeżeniem: w tym kierunku nie należy podążać. To ślepa uliczka.
Bermudzki trójkąt teatralny nie dotyczy Dolnego śląska. Spotkać go można wszędzie tam, gdzie jest teatr, a raczej: gdzie powinien być teatr. Bo ucieczki w metafizykę i narcyzm z jednej strony, w nabożne schlebianie widzowi i dyskontowanie popularności Kościoła z drugiej oraz w galanteryjne błyskotki z trzeciej sprawiają, że teatr nagle ginie nam z oczu, pozostawiając narastające poczucie pustki i niedosytu.