Artykuły

Dzieje księcia Tyru

Szekspirolodzy są zgodni co do tego, że "Perykles" nie jest szczytowym osiągnięciem pió­ra wielkiego Williama ze Stradfordu, a nawet poddają w wątpliwość autorstwo dra­matu. Sztuka stanowiąca kompilację różnych mitów i legend jest bajką dla doros­łych (ze względu na drastycz­ność pewnych scen), napisaną dość nierówno. Dopatrzeć się w niej można, jak i chyba w późniejszej "Burzy", zafascy­nowania Szekspira modnymi podówczas odkryciami niezna­nych, tajemniczych wysp, pełnych przygód podróży. Świat to barwny i okrutny, a istota ludzka jest w nim czę­sto igraszką losu i żywiołów. Także Perykles, książę Tyru, w sztuce Szekspira uzależnio­ny jest od kaprysów morza, splotu wydarzeń i... od narra­tora, ów zapowiadacz - Gower zda się jak gdyby pocią­gać końce niewidocznych sznurów i wprowadzać w ruch postacie - marionetki. W ten sposób powstaje opo­wieść o losie człowieka, któ­ry na początku jest możnym młodzieńcem, pełnym oczeki­wań na dobre życie, potem steranym prawie starcem, by w finale stać się dowodem na to, że dobro jednak musi zwyciężyć.

W interpretacji Andrzeja Wojaczka na wrocławskiej scenie jest to postać zupełnie chybiona. Od początku sztuki aktor zdaje się swoją fizjono­mią i postawą mówić, że wie, iż spotkają go same nie­szczęścia. Nie ma w nim fas­cynacji piękną, acz występną, córką Antiocha (Urszula Hasiej), trudno potem uwierzyć, że zapłonął uczuciem do po­wabnej Taisy (Elżbieta Cza­plińska) i dostrzec w nim bezgraniczną radość z powodu odzyskania ukochanej córki (Halina Śmiela-Jacobson). To nieporozumienie w obsadzie tytułowej roli zaważyło nie­stety na całym spektaklu, choć nie tylko ono.

Wrocławski "Perykles" z ra­cji swych czasowych rozmia­rów przywodzi na myśl wag­nerowskie opery, bo i z operą ma trochę wspólnego. Mu­zyczność i widowiskowość pewnych obrazów, świetne mimiczne i taneczne układy powodują, iż teatr ten odbiega od tradycyjnej konwen­cji przedstawień dramatycz­nych. Oryginalna koncepcja artystyczna wybitnego reży­sera Henryka Tomaszewskie­go, by połączyć w tym przed­stawieniu zespoły Teatru Pol­skiego i Teatru Pantomimy jest zapewne interesująca, choć eksperyment twórczy nie do końca się sprawdził. Chwilami zda się, że słowo przeszkadza układom mimicz­nym, lub że mimowie spy­chają je na drugi plan. Oso­biście wolałabym zobaczyć "Peryklesa" przełożonego tyl­ko na język gestu. Ale ciesz­my się tym co mamy, zwłaszcza, że wykonawcy włożyli w ten spektakl ogrom pracy, a sporo ról jest zapewne uda­nych.

Przede wszystkim Aleksan­der Wysocki-Gower stworzył bardzo malowniczą i suges­tywną postać. Z pań zapamię­tuje się zawsze niezawod­ną Jadwigę Skupnik (Dioni­za), Urszulę Hasiej (córka An­tiocha), Irenę Szymkiewicz (Rajfurka) czy Ludmiłę Dąbrowską-Kuziemską (Diana). Z licznej obsady męskiej - Andrzeja Hrydzewicza (Symonides), Piotra Kurowskiego (Helikanus), a spośród mimów szczególnie Łukasza Jurkow­skiego (Kupidyn), dowcipnego w każdym geście. Jest w tym "Peryklesie" jeszcze niejedna godna uwagi postać, ale nie sposób wymienić wszystkich z ponad 60 występujących osób. Aż żal, że bardzo uta­lentowani mimowie jak np. Marek Oleksy tak małe mają tu pole do popisu, a prze­ważnie stanowią tło. Bo też i scenografia Zofii de Ines-Lewczuk sprowadza się właś­ciwie do morskich fal na hory­zoncie i skromnych elementów wyposażenia wnętrz. Barwne i oryginalne są natomiast kostiumy, zwłaszcza w scenie u króla Antiocha. Muzyka Zbigniewa Karneckiego sprzy­ja nastrojowi i doskonale ilustruje tok wydarzeń. A że jest ich wiele - warto się o tym naocznie przekonać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji