Perykles - medytacje o miłości i męstwie
To, co zrozumiałem, jest piękne; przypuszczam, że to, czego nie zrozumiałem, jest również piękne
(SOKRATES)
Dalszym ciągiem tej myśli, którą skierował Sokrates do Eurypidesa, po przeczytaniu tekstu Heraklita, jest przypuszczenie, że do zgłębienia jego myśli trzeba byłoby "nurka delfjskiego". Tak, jak do zgłębienia całego piękna "Peryklesa" potrzeba wyobraźni i wrażliwości efebosa, który nurkuje w morzu i wydobywa zeń muszlę. Słyszy w niej śpiew i tajemniczą historię. Śni o miłości, która musi być poddana próbom męstwa. Nie są to próby łatwe, gdyż losem bohatera kieruje Neptun.
Utwór Szekspira odwołuje się do mitologii greckiej. Stąd biorą się przesłania o "losie" człowieka. W równym stopniu zakotwiczony jest w rycerskiej mitologii średniowiecza, z jej szczególną filozofią "honoru". Ale ani Szekspir, ani Tomaszewski nie traktują tych odniesień zbyt dosłownie. Perykles nie ma nic wspólnego ze znanym twórcą wspaniałości Aten. Dotyczy to i innych postaci. Są to bardziej "postacie", które ilustrują logos idei niż "osoby", poddane logice zdarzeń. Kto chciałby spojrzeć na sztukę inaczej, musiałby uznać, że jest to "bajka".
Reżyser uważa, że ,,Perykles" nie jest naiwną bajeczką; "tytułowy bohater próbuje przezwyciężyć zły los, potem - podobny w tym do Hioba - poddaje się temu, co nieuchronne, a co decyduje się poza ziemską sferą istnienia ludzkiego". Myślę, że zbyt mocne jest przyrównanie historii Peryklesa do historii Hioba. Analogia istnieje tu tylko w płaszczyźnie losu. Trzeba by jednak uznać, że nieszczęście tak jak byt istnieje wiecznie i jego skala nie ma dla człowieka większego znaczenia. Ale być może jest to właśnie to, czego nie zrozumiałem. W każdym razie, na scenie takiego dramatu nie dostrzegam. Aktor grający Peryklesa nie spełnia intencji reżysera. Wypowiada on swoje "kwestie" niemal bezosobowo, postaciuje ideę nieszczęścia, ale nie uosabia dramatu człowieka nieszczęśliwego.
Zastosowanie swoistych technik obrazowania skłania ku odczytaniu przedstawienia jako poetyckiej wizji reżysera wpisanej w tekst Szekspira. Są to medytacje o męstwie i miłości, udramatyzowany traktat o ideach, które popychają człowieka do walki, niosą mu upadek lub zwycięstwo. Jest to głębokie studium duszy ludzkiej, które przybiera kształt teatralnego moralitetu.
Dramat rozgrywa się na "pograniczu" - w drodze, pomiędzy ziemią i morzem, w tylu różnorodnych miejscach, które określają topografię duchową Peryklesa. Szekspir umieszcza akcję na obrzeżach Morza Śródziemnego, w na półrealnych królestwach i księstwach - Tyru, Tarsu, Pentapolis, Efezu, Mityleny. Wszystko jednak rozpoczyna się na ziemi nie nazwanej. Jest tak dlatego, że praktyki Antiocha nie mogą być ujawnione. Przekonuje się o tym Perykles, gdy rozwiązuje "zagadkę" króla. Zaświadczają o tym gołe czaszki i topór trzymany przez straże. H. Tomaszewski nie boi się tajemnicy Antiocha. Ujawnia jego kazirodczy związek z córką, przywołując sceny erotyczne z japońskich sztychów. Mimowie wyczarowują na scenie obrazy pełne namiętności. Są one tak wysublimowane, iż konkurują ze sztuką japońską. Duża w tym zasługa Urszuli Hasiej, grającej rolę córki Antiocha. Mimowie poruszają się tak jak aktorzy w filmach Akiro Kurosawy. Sceny te pełne są wschodniej drapieżności, budzą lęk i przerażenie.
Zatrzymajmy się na chwilę nad historią dramatu. Wielu znawców uważa, że I i II akt "Peryklesa" nie są autorstwa Szekspira. Zasługą reżysera jest utrzymanie pełnego tekstu w swoim przedstawieniu. Nie znaczy to, że nie dostrzega w nim mielizn. Przeciwnie. Ale wtedy próbuje je zastąpić obrazem, rozwiązaniem scenicznym, nową myślą. Wiele nieoczekiwanych skojarzeń wywołują sceny darowania zboża władcom głodnego ludu tarsyjskiego, czy obraz rozszarpywanego przez nich baranka. Należy do nich scena spalenia papierowego okręciku - znak, że kończy się "papierowa" opowiastka i zaczyna dramat prawdziwy.
To, co łączy Peryklesa z historią opowiedzianą przez Gowera i dramatem, który dzieje się przed oczami widza to scena. Jest ona traktowana w sposób klasyczny. Na horyzoncie widać fale. Są one zrobione z zielonkawo-niebieskiego materiału i poruszają się wtedy, gdy akcja przenosi się na morze. Słychać ich delikatny szum, lub gwałtowność, gdy nagle zrywa się burza. Fale z płótna, zawieszone na sznurach, poruszane przy wtórze nagranego na taśmie szumu morza. Gdy ogląda się takie arcydzieła kunsztownej prostoty, nikomu nie przyjdzie na myśl, że są to środki ubogie lub nieprawdziwe.
Kurtyna idzie w górę - na przodzie widać wieszak ze strojami dla aktorów. To garderoba, z której Gower wybiera powłóczystą szatę i rozpoczyna swą opowieść. Teraz już wszyscy są w TEATRZE. Jeszcze tylko mały drobiazg - wieszak nie jest zwykłym rekwizytem, to kontur starego zamku obwieszony kostiumami, które można znaleźć już tylko w teatrze.
Analiza funkcji rekwizytu w teatrze H. Tomaszewskiego wymaga odrębnych studiów semiotycznych. Jest on filozofem języka przedmiotowego, za pomocą którego potrafi ujawnić ukryte znaczenia i wartość ludzkiego świata. Ileż napięcia wywołuje zwykłe ustawienie krzeseł, w prowadzonym przez aktorów dialogu. Czyż nie nadaje nowego sensu małżeńskiemu ślubowi niesiony nad Taisą i Peryklesem baldachim? Jak groźne znaczenie uzyska parasol użyty w scenie namiętności Antiocha, gdy później pojawi się nad głową Dionizy.
Przedmioty pozwalają ukrywać lub ujawniać wartości i znaczenia pozasłowne. Dzięki przedmiotom, które mają trwałą konsystencję znaczeniową, odkrywamy niekiedy ze zdziwieniem jakąś tajemnicę. Czyż nie jest nim parasol, który wskazuje, że miłość Dionizy do swej córki ma także znamiona kazirodcze. Oto przedmiot, którego naturalną funkcją jest zasłaniać, chronić człowieka przed światłem nagle go odsłania. Sposób w jaki H. Tomaszewski operuje przedmiotami ma w wielu przypadkach wartość psychoanalityczną. Jest to widoczne, gdy dokonuje on przekładu tego, co wewnętrzne, na to, co zewnętrzne, gdy przeżycie pokazuje w przedmiocie, w geście, w obrazie.
Ale oto Perykles jest w Pentapolis. Na scenę wnoszą fotele dla króla. Po przekątnej niskie ławy - miejsce prezentacji rycerzy, chętnych okazać się mężami godnymi miłości. Zjawia się dwór. Po drugiej stronie orkiestra. Płynie muzyka. Giermkowie poprawiają zbroje swoim panom, panowie prężą muskuły, prezentują się sobie nawzajem.
Przed zmyślnym wybiegiem-podestem służba ustawia lustro. Przeglądają się w nim narcystyczni rycerze. Gdy pierwszy z nich wdzięczy się jeszcze przed wejściem, orkiestra gra sygnał, grzmią trąbki - rycerz wskakuje na wybieg i poruszając się niczym tancerz w zbroi, zmierza ku przodowi, w stronę, gdzie król i piękna córka mają wydać sąd o nim. Obok giermek z emblematem, na którym łacińska sentencja. To misterium powtórzy się jeszcze pięć razy, bo tylu było rycerzy. Sześć razy oglądamy rycerski rytuał - rytualny popis zalotnika lub szczególny efekt dworskiej samotresury.
Wszystko to byłoby niczym, gdyby nie orkiestra, odziana w białe, lekko zdobne szaty - niby suknie. Taką orkiestrę zobaczyć i usłyszeć można tylko we śnie. Ma rację H. Tomaszewski - "teatr, to to, co niemożliwe i cudowne". Ale najbardziej "niemożliwa" jest orkiestra - czysty platonizm. Jest pewne, że H. Tomaszewski to twórca, który mógłby pokazać na scenie dialogi Platona. Sceny z "Peryklesa", zwłaszcza sceny turnieju, biesiady i tańca, można potraktować jako wstęp do "Uczty".
Po wspaniałej zabawie musi nastąpić jakaś katastrofa. Rzeczy piękne mają dziwną tendencję do krótkiego trwania. Jest w tym zapewne głębszy sens, gdyż piękno, gdy jest zbyt jednostronnie sprzężone z przyjemnością, może naruszyć naturę człowieka. Skali szczęścia odpowiadać musi skala smutku. Perykles traci żonę. Córce grozi śmierć. Lecz ostatecznie trafia do zamtuza. Widz przeżywa katusze, gdy na scenie ogląda mistrzynię w swoim fachu i niewinne dziewczę broniące swej cnoty.
Samoobronę utrudnia jej Szekspir, potem Tomaszewski i wreszcie talent aktorski, grającej rajfurkę Ireny Szymkiewicz, która spełnia swoje zadania w sposób niebezpieczny. Gdy oglądałem spektakl po raz drugi - grała jeszcze lepiej. Taką rolę można łatwo uczynić trywialną. A wnieść tyle niuansów, wątpliwości, bezradnej agresji potrafi tylko aktorka wybitna. Ubrana według wzorów peryferyjnego sex-shopu ma jednak duszę wielkiej damy. Jest aktorką, która umie wymierzyć słowo i gest. Dokładnie wie, wyczuwa to dodatkowym zmysłem. Operuje ciałem, całą sobą z prawdziwą maestrią. Przyozdabia swą rolę muzycznie prowadzonym głosem. Przyszła mi na myśl rola Bubuliny, którą w filmie "Grek Zorba" gra wybitna aktorka - Lili Kedrowa, choć wiem, że obydwie role są nieporównywalne.
Musi wreszcie nastąpić jakieś rozwiązanie. Okręt Peryklesa zbliża się do Mityleny. Tu bohater odnajdzie swą córkę i pozna miejsce pobytu swej żony. Okaże się wreszcie, że Kupidyn, który intryguje i mami ma jakieś dziwne związki z Dianą. Ta milcząca rola, a wykonuje ją Łukasz Jurkowski, wnosi w chwilach wzniosłych dowcip i humor. Sprawia to kunszt i liryczna powierzchowność mima.
Co jeszcze dla widza? Można w tej sztuce zobaczyć wiele piękna. Ta koncentracja piękna w ludziach, gestach, przedmiotach, w muzyce, ruchu, w światłach i w ciemnościach, nie pozwala zbyt mocno odczuwać tragedii Peryklesa. Nieszczęście zostało zdominowane przez Piękno a Męstwo przez Miłość. Chętnie się temu pięknu poddają widzowie, mając dramat na co dzień, za budynkiem teatru, w swoim życiu. Bo takie piękno powstrzymuje łzę nawet wtedy, gdy przeżywa się dramat, jak tragedię Hioba.
Słów kilkoro o aktorach i mimach. O tych drugich nic prawie powiedzieć nie można, oprócz tego, że grają tak, iż się nie wydaje aby można byłe inaczej - idealnie. H. Tomaszewski stworzył nową gramatykę pantomimy i każdy spektakl jest jej nowym wcieleniem. Gdy chodzi o aktorów, którzy spełniają swoje zadania bez zarzutów, to jednak razi duże zróżnicowanie ich głosowych dyspozycji. Dlatego wyróżnić trzeba recytatywy" Jadwigi Skupnik (Dioniza) i "lamenty" Andrzeja Szopy (Kleon) oraz krótkie dialogi Piotra Kurowskiego (Helikanus). Straszliwym głosem przemawia najpiękniejsza Diana (Ludmiła Dąbrowska-Kuziemska). Świetnie mówią rybacy, gorzej dwór i królowie.
W przezwyciężaniu trudności, które muszą pokonywać aktorzy i mimowie pomaga doskonała muzyka i kostiumy. Bez nich tekst byłby znacznie zubożony. Zwłaszcza że tłumaczony w 1875 r. jest miejscami nieznośny. Cały zespół wziął udział w szczególnym turnieju, w którym jak w grach rycerskich nikt nie traci honoru. Zwycięstwo i tak należy do króla - jest nim reżyser - Henryk Tomaszewski.