Artykuły

Najlepszy kosmetyk to pogoda ducha

- Gdzie nie przyjedziemy z Teatrem Kwadrat, widzimy, jak ludzie lubią się śmiać. Bardziej niż o kolejnym Hamlecie w rajstopach marzą o odstresowaniu się. I my im to dajemy - mówi EWA KASPRZYK.

Jako Ilona w "Złotopolskich" jest twarda i zasadnicza, prywatnie - ciepła i pogodna. Mówi, że cała składa się ze skrajności, co uważa za zupełnie naturalne. Ale jej podstawowa cecha to zaufanie do samej siebie. I... zadziorność, jak to u Koziorożca.

Ewa Kosińska: Jest Pani pływaczką, narciarką, tenisistką. Podobno sport to zdrowie, a znajduję Panią w ośrodku rehabilitacyjnym...

Ewa Kasprzyk: Ano tak, prosto z kortu trafiłam do szpitala. Poszło ścięgno Achillesa, niezbędna była operacja. Z tenisem więc dam już sobie spokój.

Ciężko Pani to wszystko przeżyła?

Najtrudniejszy był pierwszy miesiąc - nie mogłam stawać na nodze i nic robić! Długo uczyłam się poruszać po domu, zjeżdżać w wózku windą, kiedy nie ma nikogo, kto by pomógł. Na dodatek zbiegło się to z maturą córki, która szalała, że nie zda, bo nie zdąży się nauczyć, a tu jeszcze matkę przywożą ze szpitala! Nasz pies, który zawsze przeżywa to, co się dzieje z członkami rodziny, nie chciał nic jeść i tak zaczął marnieć, że trzeba mu było robić kroplówki "a la kotlet schabowy". Ta moja kontuzja nie była jednak zła: pozwoliła mi zweryfikować znajomości i przyjaźnie - przekonałam się, na kogo naprawdę mogę liczyć. Nauczyła mnie też pokory. Miałam zaplanowane występy, tournee w Szwecji... Nagle wszystko się przewartościowało: nic nie muszę! Dodatkowy plus jest taki, że drugi but mam zaoszczędzony, bo chodziłam tylko w jednym (śmiech). A swój monodram i tak zagrałam - tyle że na wózku! Chyba jako pierwsza aktorka w Polsce.

O jakim monodramie Pani mówi?

O "Patty Diphusa" Almodóvara. Sama załatwiłam z Mistrzem prawa do przerobienia jego felietonów na sztukę i do jej wystawiania. Nigdy jeszcze nie poruszałam się w takiej poetyce: na pograniczu kiczu, groteski, komedii i dramatu. Według Almodóvara wszystko na świecie jest możliwe, podejmuje on tematy, o których inni nieśmiało milczą. Na przykład szukanie odmienności seksualnej to nie żadna science fiction. Sprawdziłam w Madrycie: na ulicach i podczas rajdu po klubach, gdzie występują postaci jakby żywcem wyjęte z filmów Almodóvara. Strasznie mnie dowartościowało, że są właśnie takie, jak moja postać w "Patty".

Jest Pani odważna...

I tak, i nie. Czy to aż taka odwaga, że podejmuję temat, który w Polsce może budzić dziwne

skojarzenia: świat oczami gwiazdy porno? Przecież jej zawód nie jest najistotniejszy, ważne, że jest nieszczęśliwa, szuka drugiego człowieka.

Odważna była też Pani decyzja o przeniesieniu się do Warszawy...

Nie byłam już młódką i niełatwo mi było zostawić to, co zbudowałam: 17 lat w jednym teatrze, wypieszczony dom w Gdyni... Nagle zorientowałam się, że mogę tak już zostać, a przecież chciałabym poznać coś więcej, czegoś innego spróbować, rozwijać się. Przyjechałam do Warszawy na roczny kontrakt. Nie odrzuciła mnie, ale było ciężko: nowe miejsca i światy, nowi ludzie, o powietrzu już niewspomnę. Musiałam przemeblować całe życie. Nie żałuję, chociaż momentami było to męczące. Zobaczymy, co dalej. Podobno jeśli człowiek sam nie podejmie decyzji, coś podejmuje ją za niego. Jakiś wypadek... Myślę, że ten mój może dużo u mnie zmienić.

Koziorożec wierzący w fatum?!

Miałam przed wypadkiem takie wielkie plany: tyle wyjazdów, propozycji - zakontraktowanych, rozpisanych na każdy dzień. I to wszystko poszło do kosza! Bo coś całkiem te plany zniszczyło. Jestem właściwie na zero. A jednocześnie bardzo się wyciszyłam, bo nie uczestniczę w całym tym zgiełku i bałaganie, gdzie właściwie liczy się tylko, żeby zaistnieć, czymś zaskoczyć, coś zaproponować. Teraz mówię sobie: jest, jak jest, chcecie, to mnie bierzcie. Mam czas na zajęcie się sobą, swoimi myślami i... następnymi projektami.

Jak żyje się "na dwa domy"?

Gdy mąż miał kontrakt w Hamburgu, był i trzeci dom. Wygląda to dość przerażająco. Jak można budzić się ciągle gdzie indziej ? Ale ja tak lubię! Niektórzy przygotowują się do podróży kilka dni. Moja walizka zawsze stała w korytarzu, tylko ją przepakowywałem. Gdy nie udawało się skompletować kostiumu, bo góra była w Gdyni, a dół w Warszawie, kupowałam nowy. Ważne, że w tym zamieszaniu ocaliłam rodzinę i poszłam krok dalej w zawodzie.

Gdzie teraz jest córka?

W Warszawie. Przymierza się do studiów. Kiedyś trochę była ze mną, trochę z tatą w Gdyni, gdzie miała koleżanki i szkołę. Teraz jest samodzielna, ma to po mnie. Na szczęście słucha też moich rad. Tylko nasz pies wybrał czyste powietrze na Wybrzeżu.

Mimo trudnej sytuacji ma Pani tyle energii, pogody ducha... Co jeszcze w Pani się mieści?

Ocean namiętności. Czasem księżniczka, czasem żebraczka. A gdy poznałam, jak to jest być całkiem zależną od innych, ogarnęła mnie wielka fala współczucia dla ludzi w podobnej sytuacji. I wpadłam na pomysł zorganizowania gali: pokaz mody, licytacja obrazów, dzieł sztuki... Zebrane pieniądze przekażemy młodej kobiecie, mamie trzyletniego dziecka; straciła w wypadku prawą rękę i marzy o protezie, dzięki której mogłaby na przykład samodzielnie usmażyć frytki albo przebrać swojego trzylatka.

Jaka jest Pani główna cecha?

Na nikogo tak nie liczę, jak na siebie. Od maleńkości miałam zadziorną naturę: już kiedy babcia chciała mi zawiązywać buciki, głośno wołałam: "Ja siama!".

Czy aktorstwo to sympatyczny zawód?

Dla kobiety jak najbardziej. Niesie ze sobą jeśli już nie posłannictwo, to zaspokajanie potrzeby wyrażania siebie. I... rozbawiania ludzi. Gdzie nie przyjedziemy z Teatrem Kwadrat, widzimy, jak lubią się śmiać. Bardziej niż o kolejnym Hamlecie w rajstopach marzą o odstresowaniu się. I my im to dajemy.

Podobno bywa Pani niełatwa dla otoczenia?

Mimo że jestem łagodna i spokojna, potrafię czasem, jak to Koziorożec, pokazać rogi. Kiedyś pewnemu reżyserowi aż oczy wyszły ze zdumienia. Piąty raz prosił mnie o wykonanie czegoś, robiłam, co chciał, a on cały czas mówił, że źle. W nerwach rzuciłam w niego tacą z owocami. Na szczęście była to lekka atrapa. Powiedział tylko: "Za co? Za tyle serca?!". I... zaproponował mi kolejną rolę. Koledzy byli w szoku.

Jak to jest być kobietą po 40.?

Ostrzegano mnie, że aktorki mają najlepiej między 30. a 40., a potem muszą długo czekać na role staruszek. W moim przypadku wcale tak się nie stało. Więcej pracuję teraz niż kiedyś. Dlatego, że nie czekam, aż ktoś coś dla mnie napisze, tylko sama szukam sobie ról. Ale ostatnio dostałam również parę ciekawych propozycji, m.in. od młodego człowieka debiutującego w filmie. A ja mam dobrą rękę do młodych. Lubię z nimi pracować. Gdy piętrzą się trudności, oni po prostu mówią: "To trzeba ściąć". I ścinają. Świat mojej córki i jej towarzystwa to dla mnie zupełnie nowy obszar, ale zamiast mówić "za moich czasów...", staram się go poznać. Po co odgrzewać stare kotlety? Zresztą wiek to nie liczby, tylko to, co jest w głowie.

Pani ostatnia fascynacja?

Zakochałam się w komputerze. Bo sobie z nim radzę! Jest to łatwiejsze, niż myślałam.

Ważny jest dla Pani wygląd, ciuchy?

Nie jestem typem przekopującym tony ciuchów, ale lubię mieć coś niepowtarzalnego, nietuzinkowego, co mnie zdobi. Jak mi się jakaś rzecz spodoba, od razu przymierzam i kupuję. Ale okazuje się, że można przez dwa miesiące w ogóle nie być w sklepie i również jest pięknie!

Bez kosmetyków też można się obejść?

Na pewno nie bez czystego kolagenu produkowanego z ryb morskich, który ostatnio odkryłam. Bardzo wygładza skórę, uelastycznia ścięgna, pomaga na alergię. Mam nadzieję, że jeśli skończę ten słoiczek, w wieku pięćdziesięciu lat będę wyglądała na dwadzieścia pięć. Ale najlepszy kosmetyk to pogodny stosunek do świata i ludzi: nie robią się wtedy zmarszczki z zawiści i zazdrości. Trzeba jeszcze tylko umieć dziękować Bogu, że się ma tyle, ile się ma.

Na zdjęciu: Ewa Kasprzyk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji