Artykuły

Teatralne wpadki i ekscesy

Najnowszy spektakl Michała Borczucha, w którym aktorzy dosiadają telewizorów, wnosi wątpliwy ferment w powszedniejące erotyczne życie na polskich scenach

Premiera rozpoczęła się wykładem Marcina Tyrola o bliskim związku du­szy i ciała, ilustrowanym prostym układem pantomimicznym.

Uznano widać, żeśmy ni­czego nie pojęli, bo aktor po­wtórzył go, wykonując te same ruchy, w czym zaczę­ła mu towarzyszyć reszta. Trwało to z dziesięć minut, po czym rozległo się "umcy-umcy" znane z samocho­dów prowadzonych przez osobników w dresach, arty­ści trzeci raz powtórzyli te same ruchy i przystąpili do dzieła. A potem były już tyl­ko wpadki.

A to aktor zapominał ro­li. A to byliśmy świadkami ustalenia nowej formy po­prawnościowej języka pol­skiego. Odmiana słowa "wół" sprawiała wykonaw­com niemało trudności. Przeklęty biernik tego sło­wa brzmiał do niedawna "wołu". Ze sceny obwiesz­czono nam: "Chce się być człowiekiem, by skonsumo­wać woła". Tak minęło pierwsze 35 minut.

Gdy napięcie nieco sia­dło, reżyser wyciągnął z rę­kawa asa. Był nim telewi­zor, w którym odtwarzano film pornograficzny. Obraz oglądali tylko aktorzy. Mu­siał jednak pobudzać uśpio­ne zmysły, skoro około 50. minuty przedstawienia rę­ka aktora Krzysztofa Za­rzeckiego wsunęła się w spodnie, przez ciało artysty przebiegła fala konwulsji. To nie był jednak koniec je­go męskich sukcesów.

W kilka minut później aktor dosiadł telewizora. Telewizor odpowiedział na te karesy tryskającą stru­gą białawej cieczy. Widzie­liśmy już kilka rzeczy w te­atrze, jednak przyznać trze­ba, że zmysłowe rozkosze ze sprzętem elektronicz­nym wnoszą pewien fer­ment w powszedniejące erotyczne życie na polskich scenach.

Płynęły długie minuty. W ich trakcie wielokrotnie na­wiązano do współczesnej sytuacji Polski na świecie. Zajęto się politykiem o imie­niu Edgar, posłanką o oczach z kurwikami, pro­blemem naszej obecności w Afganistanie. Było też nie­co o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Czas płynął, z telewizora wciąż dochodziły kuszące jęki i klapsy. Wreszcie w 65. mi­nucie przedstawienia tele­wizor odwrócono ku wi­dzom. Błysnęły w nim czer­wone stringi - niestety w tym momencie Zarzecki zrobił pstryk i odciął nas od kontaktu z alternatywną ki­nematografią. Atmosfera zgęstniała, nic więc dziw­nego, że w 74. minucie spek­taklu siedzące na stercie materaców aktorki: Kluźniak i Roszkowska rzuciły w publiczność pytanie: "Czy można zbawić siebie przez cierpienie?". Głuchy jęk mo­jego sąsiada był odpowie­dzią wyraźnie twierdzącą. Zaczęliśmy więc zbawiać się patrząc, jak dwie aktor­ki opychają się pastylkami. W 80. minucie Kluźniak za­częła uczyć się angielskie­go. Pęd do wiedzy nie w smak był Zarzeckiemu, któ­ry co prawda fatalnie mówi po polsku, za to fachowo cią­gnął p. Kluźniak za włosy. Gdy nie pomogło już sado-maso, artyści sięgnęli do środków radykalnych. Po 90 minutach przedstawie­nia zdemolowali podłogę i odtańczyli taniec świętego Wita, następnie pani aktor­ka Roszkowska dosiadła ak­tora Zarzeckiego.

Więcej grzechów nie pa­miętam, w zobojętnieniu za­pamiętałem tylko, że po 100 minutach aktor Zarzecki próbował się bez sukcesu powiesić. Reszta umknęła mej uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji